Logo Przewdonik Katolicki

Europejski mąż stanu

Jacek Borkowicz
fot. Laurent Van der Stockt for Le Monde/Getty Images

Ta opowieść będzie pisana w pośpiechu, chaotycznym stylem. Ale zawiera przynajmniej ten jeden warunek konieczny: swojego bohatera posiada. I to takiego, o jakich ongiś niewidomi lirnicy układali sagi albo eposy.

Zaczęło się klasycznie, jak na zatłuszczonych palcami kartach jednego z romansideł, którymi zaczytywały się nasze prababki. Albo z wyższej półki: pamiętają Państwo 
Królewicza i żebraka Marka Twaina i wątek nagłej zmiany roli, połączonej z rewolucyjną zmianą społecznego statusu tego, kto się zamienił? Zawodowy komik do tego stopnia oczarował ludzi telewizyjnym serialem, gdzie występuje w roli przywódcy państwa, że publika postanowiła powierzyć mu stery rzeczywistej władzy. To mogło, albo nawet powinno niepokoić ludzi roztropnych, gdyż takie awanse z reguły nie kończą się dobrze. Ani dla przywódcy, ani tym bardziej dla narodu, który mu zaufał.

Od aktora do mentora
Na tej zasadzie roztropny świat przez dobrych kilka lat ze zrozumiałą nieufnością przyglądał się prezydenturze Wołodymyra Zełenskiego, bo o nim tu oczywiście mowa. Początkowo spodziewano się, że kolejny ukraiński przywódca – jak to zdarzało się jego poprzednikom – zacznie po prostu spłacać tantiemy ze swojej wygranej jednemu z oligarchów, z którym był wcześniej kojarzony. To się na szczęście nie sprawdziło. W tej sytuacji zaczęto powątpiewać w zdolność Zełenskiego w wydobycie Ukrainy ze stanu chaosu i popchnięcie jej ku stabilności. To także nie udało się jego poprzednikom, tym bardziej że wszystko, co na drodze do ukraińskiej stabilności stało na przeszkodzie, usilnie wspierał nieżyczliwy sąsiad ze wschodu. Powtórzmy: nie były to obawy nieuzasadnione. Skoro nie udało się innym, dlaczego miałoby się udać człowiekowi, który nim został prezydentem, dostarczał Ukraińcom rozrywki jako aktor?
Obawy te obserwatorzy sytuacji na Ukrainie wyrażali właściwie do ostatnich minut przed wybuchem wojny. Mówiono o tajnych rozmowach na linii Kijów-Moskwa, spekulowano, że słowa Zełenskiego o NATO jako „ukraińskim marzeniu” świadczą o  tym, iż prezydent ową ważną decyzję odkłada na poziom pięknych, acz nierealnych snów. Nikt z roztropnych nie przypuszczał, że Zełenski, aktor i prezydent w jednej osobie, wierzy, iż marzenia mogą się spełniać.

Sprawdzian wartości polityka
Wszystko zmieniło się rankiem 24 lutego. Wielkie zaskoczenie dla świata 
– Ukraina skutecznie broniąca się przed o wiele potężniejszym agresorem – wiąże się z innym rodzajem zaskoczenia, które jak cień towarzyszy temu pierwszemu: ukraińskie państwo ma przywódcę na miarę próby, jakiej jest poddawane. Przywódcę, którego mógłby Ukraińcom teraz pozazdrościć właściwie każdy kraj Unii Europejskiej. Bo o ile wojna, choć pozostaje doświadczeniem tragicznym, jest jednocześnie najrzetelniejszym miernikiem prawdziwej trwałości broniącego się państwa, o tyle pełnienie funkcji jego głowy w sytuacji militarnej ofensywy jest najlepszym sprawdzianem rzeczywistej wartości polityka.
Momentem granicznym była tu odmowa opuszczenia Kijowa i przyjęcia azylu na Zachodzie. Wszyscy zbyt dobrze pamiętamy te godziny, by ktokolwiek mógł zaprzeczyć: Zełenski wykonał ten gest w momencie, gdy naprawdę nie było wiadomo, czy lada chwila rosyjscy spadochroniarze nie wylądują w centrum Kijowa i nie zawładną ośrodkami ukraińskiego dowodzenia. Wszyscy wiemy, jaki byłby wtedy los prezydenta. Wiedział to również on sam. Czy prezydentowi-aktorowi przypomniała się wtedy opera Pajace Leoncavalla, moment, w którym jest już jasne, że na tej scenie naprawdę przelana została krew?
Piszący te słowa swój pierwszy „wojenny” tekst dla „Przewodnika” zatytułował Przejście Ukraińców przez Morze Czerwone. Od tego czasu minęły dwa tygodnie, cywilna ludność Ukrainy cierpi i ginie pod barbarzyńskimi ostrzałami, lecz jej armia skutecznie odpiera rosyjskie ataki, zaś jej prezydent, zupełnie jak w czasie pokoju, nadal wydaje polecenia ze stolicy. Co więcej, wygląda na optymistę, jego żarliwym apelom do świata o zrzucenie zasłony obojętności towarzyszy spokojna pewność zwycięstwa – na ostatecznym etapie. My to wszystko widzimy, dziwiąc się, że fale Morza Czerwonego dotąd Ukrainy nie pochłonęły. Ale ten człowiek, aby tego dowieść, został na miejscu, w samym oku cyklonu. I ryzykował własnym życiem, by pokazać, jak wygląda przechodzenie suchą stopą pomiędzy wzburzonymi falami. Że tamta, starotestamentalna opowieść nie jest bajeczką, opowiadaną grzecznym wnukom przez dziadków, że może wydarzyć się ponownie w naszej epoce, w naszym życiu.

Owacje na stojąco
Żydowskie korzenie Zełenskiego tylko przydają smaku powyższemu porównaniu. Ale nie idźmy za nim (porównaniem) zbyt daleko. Premier Naftali Bennett proponuje, by jego kraj stał się miejscem pokojowych rozmów przywódców Ukrainy oraz Rosji. Można tylko pochwalić Izrael za próbę trudnej mediacji w niewątpliwie dobrej sprawie, chociaż moralna cena, jaką przychodzi temu państwu płacić za kreowanie przy tym własnego wizerunku bezstronnego arbitra „dwóch wojujących stron”, stawia jego postępowanie niebezpiecznie blisko cienkiej granicy przyzwoitości. Jednak gdyby nawet perspektywa tych rozmów była realna, Zełenski z całą pewnością nie może teraz osobiście udawać się do Jerozolimy. Co innego dialog na telebimie, Putin jest do takich rozmów przyzwyczajony. Ale jeżeli tylko Zełenskiego udałoby się z Kijowa wywabić, on już by tam nie wrócił – dopóki jego mniemany dyskutant panuje na Kremlu.
Stolica Ukrainy to teraz jedyna scena, na której stojąc, Zełenski będzie zawsze wygrywał sympatię oglądającego go świata. Tym bardziej że, jak dotąd, zdalne wystąpienia ukraińskiego przywódcy bardzo dobrze się sprawdzają. W polskim sejmie dostał długie owacje na stojąco, klaskał, choć bez entuzjazmu, nawet poseł Janusz Korwin-Mikke. Słowa – powtarzane za Janem Pawłem II – o wspólnym zdobywaniu i tworzeniu wolności, obietnica podzielenia się z nami ukraińskim zwycięstwem, wreszcie perspektywa sojuszu 90 milionów obywateli dwóch narodów, których „misją jest być liderami” w skali regionu, a być może i całego kontynentu, na pewno zostaną nad Wisłą zapamiętane. Tak nie przemawia oblężony i wygłodzony dowódca, który tylko błaga o odsiecz. To są słowa męża stanu, prawdziwie europejskiego formatu, jaki narodził się w huku spadających nad Kijowem rosyjskich bomb i pocisków. Daj mu Boże zdrowie i zwycięstwo, podobnie jak wszystkim Ukraińcom!

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki