Relacja to ciężka praca, którą trzeba wykonywać rzetelnie i nieustannie, by pojawiły się konkretne efekty. Opowiedziałem [we wcześniejszym rozdziale – przyp. red.] o małżeństwie, które znalazło się w bardzo skrajnej sytuacji rozpadu związku. Jestem przekonany, że to są wspaniali ludzie, którzy zrobili ogromnie dużo dobra w swoim życiu, wychowali mnóstwo dzieci, wielu niechcianym dzieciom dali dom. Ich błąd polegał jednak na tym, że oni nigdy świadomie nie zbudowali swojej małżeńskiej relacji. Jeśli więc ktoś uważa, że między nim a żoną/mężem dzieje się bardzo dobrze, że są niczym Święta Rodzina naszych czasów i że powinno się ich stawiać za wzór w kościołach, to może w tym momencie spokojnie zamknąć tę książkę. Ale jeśli tak nie jest, to zanim zabierzecie się za cokolwiek w waszym małżeństwie, musicie uświadomić sobie, że relację trzeba świadomie budować, a nie tylko poddawać się temu, co się między wami samo dzieje. Budowanie zaś to nie jest czekanie, aż ta druga osoba się zmieni, to nie jest mówienie jej: „Weź, przeczytaj książkę Szustaka i jak już nauczysz się wszystkiego, co napisał, wtedy możemy pogadać o nas”. Relacja zaczyna się od pragnienia ekstremalnego zawłaszczenia, czyli chęci „robienia” waszego życia razem – nie od oczekiwania, że samo coś się zmieni, ale od zakasywania rękawów do pracy nad własnym egoizmem.
Weekend we dwoje
W związku z tym chciałbym poprosić każdą parę czytającą tę książkę, by zaplanowała sobie w najbliższym czasie wspólny weekendowy wyjazd. Jeśli jesteście w tak trudnej sytuacji, jak małżeństwo, o którym mówiłem, wiecie już, co robić. Ale jeśli nie jest u was aż tak źle, a jednocześnie dostrzegacie między wami rzeczy, które nie działają tak, jak powinny, to chciałbym zaproponować wam wspólne przyjrzenie się trzem rejonom waszej relacji, by następnie wykonać w nich konkretną pracę budującą wasz związek.
Oczywiście na początku zróbcie to, o co prosiłem wspomniane małżeństwo, czyli wyśpijcie się, najedzcie dobrych rzeczy, pójdźcie na wspólny spacer, obejrzyjcie serial, jednym słowem: odpocznijcie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że bardzo potrzebujecie zwykłego odpoczynku, szczególnie jeśli macie dzieci. Szczerze podziwiam wszystkich rodziców i uważam, że powinno się ich kanonizować za życia, najlepiej z tytułem „męczennik”. Powołanie do rodzicielstwa to według mnie najtrudniejsze powołanie świata. Moim zdaniem jest czymś niewiarygodnym, że ludzie dobrowolnie, świadomie i bez przymusu godzą się na coś takiego.
Ale do rzeczy: gdy już trochę odpoczniecie, to w sobotę po południu weźcie kartki i wypiszcie na nich trzy rejony waszej relacji, które nazwałem: „najsłabsze ogniwo”, „pole szczęścia” i „tor kolizyjny”. (Lubię wymyślać takie dziwne nazwy, bo wtedy łatwiej je zapamiętać. Mimo że są śmieszne, proszę jednak, byście potraktowali je poważnie). Niech każde z was wypisze to najpierw samodzielnie, a potem porównajcie swoje zestawienia. Ze wszystkimi rejonami zróbcie dokładnie tak samo.
O co chodzi w tych poszczególnych obszarach?
Rejon pierwszy: najsłabsze ogniwo
Spróbujcie wypisać rzeczy, które uważacie za najbardziej problematyczne między sobą. Tylko znów ogromna prośba: żadnych ogólników! Żadnych sformułowań typu: „Bardzo bym chciała, żebyś mnie bardziej kochał”. Oczywiście nie twierdzę, że słowo „kocham” nic nie znaczy, ale takie wyrażenie zbyt dużo w sobie mieści i przez to trudno jest pracować nad jakimiś konkretami w codzienności.
Najsłabsze ogniwa waszego związku to wszelkie postawy, zachowania, sposoby mówienia lub działania, które sprawiają ból, które kogoś z was ranią – krótko mówiąc, są najsłabszym punktem waszego bycia razem. U każdej pary będzie to coś innego. U jednych może na przykład chodzić o to, że któregoś małżonka ciągle nie ma w domu, bo dużo pracuje. Nie wnikając w powody jego nieobecności (bo mogą być one zarówno dobre, takie jak pragnienie zarobienia na utrzymanie rodziny czy na wakacje, jak i negatywne, takie jak chęć ucieczki z domu i nieangażowanie się w wychowanie dzieci), brakuje go w życiu rodzinnym i przez to współmałżonek czuje się osamotniony, np. w ogarnianiu domu. Może jest tak, że pracujesz od poniedziałku do soboty, a w niedzielę zawsze znikasz na spotkanie z kolegami (lub koleżankami, bo to oczywiście działa w dwie strony) i ciągle nie ma cię w domu, więc twój współmałżonek cierpi z tego powodu — takie sytuacje jak najbardziej mogą być uznane za najsłabsze ogniwa. Ważne, by nazwać je bardzo konkretnie i rzeczowo, a następnie z tych wypisanych na przykład piętnastu wybrać trzy, które obydwoje uważacie za rzeczy bolące was w tej relacji – za słabe węzły waszego związku.
Rejon drugi: pola szczęścia
Pola szczęścia to coś dokładnie odwrotnego niż najsłabsze ogniwa. Znów chodzi o to, byście wypisali wszystkie rzeczy, o których najbardziej marzycie, by wydarzyły się w waszym związku, a następnie wybrali z nich trzy, nad którymi realnie będziecie pracować. Mogą to być różne pomysły, które kiedyś między wami padły, a nigdy nie zostały zrealizowane, mogą to być wasze największe pragnienia dotyczące wspólnego funkcjonowania, ale też życia waszej rodziny. Może dla kogoś będzie to posiadanie drugiego dziecka lub wybudowanie własnego domu i dzieje się tak, że jedna strona tylko tym żyje, a druga zupełnie tego nie chce. Takie sprawy warto zapisać, by je głośno nazwać, a potem wybrać trzy pola szczęścia, na których realizację wspólnie się zgadzacie i za których zaistnienie wspólnie będziecie odpowiedzialni.
Rejon trzeci: tor kolizyjny
Potrzebujecie spojrzeć na swoje pola marzeń i zobaczyć, które z nich wzajemnie się wykluczają i całkowicie sobie przeczą, przez co ich realizacja jest niemożliwa. Może się bowiem okazać, że spełnienie niektórych pól szczęścia żony totalnie neguje realizację kilku pól marzeń, które wypisał mąż. Znów dobrze by było wytropić trzy najważniejsze, najbardziej wyraziste i dotkliwe sprzeczności, bo one są waszymi torami kolizyjnymi i dobrze to o sobie wiedzieć, mieć tego świadomość w relacji.
Proszę, byście te trzy punkty potraktowali nie jak zadanie szkolne, które trzeba zaliczyć i potem jak najszybciej o nim zapomnieć. Potraktujcie je poważnie i naprawdę zorganizujcie sobie ten weekend poza domem, poza normalnym rytmem, tylko we dwoje. Nie da się tego zrobić między pracą zawodową, podgrzewaniem dziecku mleka a dojadaniem kolacji. Potrzebujecie odrębności, choćby niedługiej, ale jednak osobności. Niestety wiele par nie pozwala sobie na to, co potem ma swoje konsekwencje.
Relacja, a nie układ
Jaki jest najpowszechniejszy przebieg budowania związku małżeńskiego? Pierwsze lata od poznania się to czas fascynacji sobą i totalnego zakochania. Tacy ludzie myślą: „Jesteśmy najszczęśliwszą parą na świecie, to, co jest między nami, to jakieś cudo, powinni o nas filmy kręcić, bo nikt się wzajemnie tak nie kocha, jak my”. Potem biorą ślub (daj Boże), a po nim szybko (jeśli nie ma żadnych problemów z poczęciem) pojawiają się dzieci. Co wtedy się dzieje? Zazwyczaj taka para przestaje budować więź albo raczej tego nie zaczyna robić, bo wcześniej była przekonana, że owo uczucie i pociągnięcie sobą było prawdziwą relacją, choć wcale nią nie było. Nie odczuwali potrzeby, by zadbać o budowanie więzi, a teraz, kiedy pojawiają się dzieci, problemy, trudności, kłopoty, nieszczęścia, cierpienia, pogrzeby, cuda-wianki… – za dużo się dzieje, by się o to zatroszczyć. Za chwilę zaś okazuje się, że ich dzieci jedno po drugim pokończyły osiemnaście lat, wyfrunęły z domu, a tam zostało dwoje zupełnie obcych sobie czterdziesto- lub pięćdziesięciolatków, którzy poza tym, że mają wspólne dzieci i mieszkają w tym samym domu, zasadniczo nie mają ze sobą nic wspólnego. Niestety tak wygląda standardowa droga większości małżeństw, które z czasem stają się nie związkiem dwojga ludzi, ale układem cywilno-prawno-podatkowo-pogrzebowo-zapomogowo-emerytalnym.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Tekst pochodzi z książki, Rodzinne pole minowe, Adam Szustak OP, RTCK 2021