Są książki złowrogie, myśli zwiastujące piekło na ziemi, słowa niosące śmierć. Taką jest Mein Kampf, Moja walka, zapis dywagacji Adolfa Hitlera. Klęska w I wojnie światowej, kapitulacja oraz uważany za bezwzględny i niesprawiedliwy dla Niemców traktat wersalski, utorowały drogę demagogom żerującym na niemieckiej frustracji.
Nienawiść wzrasta na fundamencie rozczarowania, poczucia krzywdy i niesprawiedliwości. Jeśli dołącza się do tego kryzys ekonomiczny, burzący bezpieczeństwo milionów, ze zgrozą obserwujących utratę pracy, oszczędności, zabezpieczenia na starość, możliwości wykształcenia dzieci, to mamy prostą receptę na radykalizm, torujący drogę tym, którzy deklarują wolę zburzenia tradycyjnego porządku, propagują wizję nowego świata i nowego człowieka. Na takim gruncie wzrosły totalitarne ruchy bolszewizmu, faszyzmu i nazizmu, demony, które naznaczyły oblicze XX w.
Mein Kampf to ikoniczne dzieło tych, którzy pragnęli zerwać z demokratycznymi, liberalnymi ideałami dziewiętnastowiecznej Europy i zastąpić je novus ordo – nowym porządkiem, opartym na zasadzie wodzostwa, bezwzględnej lojalności wobec władzy i panowania jednej idei.
Coraz więcej źródeł, coraz mniejsza świadomość
Ta rzeczywistość, charakterystyczna dla pierwszej połowy XX w., dziś zdaje się należeć do przeszłości. Doświadczenie II wojny światowej, Zagłady i ludobójstwa, zdaje się, na trwałe uodporniło nas na totalitarne pokusy: nienawiść, pogardę i rasizm. W to chcemy wierzyć. Zaklinamy rzeczywistość, utwierdzając się w przekonaniu, że tamta lekcja strzeże nas przed powtórką koszmaru.
Tymczasem coraz mniej wiemy, coraz mniej pamiętamy, choć półki księgarń zapełniają coraz grubsze tomy biografii totalitarnych dyktatorów, programy telewizyjne pęcznieją od filmów ukazujących rozmaite aspekty nazizmu i bolszewizmu. Ale nie wystarczy mieć możliwość zdobycia wiedzy. Trzeba jeszcze umieć umieścić ją w kontekście, być świadomym konsekwencji faktów i zjawisk.
Mam w pamięci wspomnienie: student, malowniczo ubrany w bojówki i koszulę moro, po pierwszych zajęciach z historii Polski XX wieku, podszedł do mnie i wyraził wielkie zainteresowanie przedmiotem. „Bo ja, panie profesorze, jestem rekonstruktorem” – powiedział. Okazało się, że wciela się w rolę żołnierza Waffen SS. „Niech się pan zbytnio nie przejmuje rolą – zażartowałem – wszak pod Grunwaldem, krzyżaccy rekonstruktorzy też są niezbędni”. On, mrużąc oczy, wycedził: „SS też trzeba oddać sprawiedliwość”.
Wciąż wspominam tę historię jako dowód na to, że samo zainteresowanie przeszłością, nie jest żadną wartością, bywa nawet groźne. Jakaż wartość w szczegółowej wiedzy o elementach umundurowania, szlaku bojowym różnych jednostek, epizodach biograficznych bohaterów rozmaitych walk, jeśli nie rozumiemy ich kontekstu i uwarunkowań?
Zakazany owoc smakuje najlepiej
Dlaczego piszę o tym w kontekście wydania polskiego tłumaczenia Mein Kampf, pierwszej pełnej polskiej edycji, opatrzonej kompetentnym aparatem naukowym, opracowanym przez prof. Eugeniusza Cezarego Króla, wybitnego badacza nazizmu, autora wielu znaczących publikacji (m.in. Propagandy i indoktrynacji narodowego socjalizmu w Niemczech 1919–1945 oraz tłumaczenia Dzienników Goebbelsa)? Mein Kampf to książka-fetysz, archetyp zła, dzieło zakazane, obłożone anatemą, mniemana inspiracja tych, którzy chcą zburzyć demokratyczny porządek współczesnego Zachodu. Jednak wszystko, co zakazane, budzi niezdrową ciekawość, owoc zakazany smakuje szczególnie – stąd różne publikacje, z reguły wybiórcze i pozbawione waloru naukowej analizy, obliczone na zysk niepoważnych wydawnictw. Więcej z takich edycji szkody niż pożytku, nic bowiem nie wnoszą do poważnej refleksji nad fenomenem hitleryzmu, często zaś są przedmiotem niezdrowego zainteresowania rodzimych „nazioli”, układających swastykę z batoników.
Pierwsza pełna i krytyczna polska edycja Mein Kampf stała się przedmiotem rozlicznych kontrowersji. Bo w imię czego publikować dzieło, które pozostaje symbolem wszystkiego, co najgorsze? Czego chcemy uniknąć, co pragnęlibyśmy usunąć z naszej pamięci? Przecież dzięki tej publikacji rozmaici pogrobowcy nazistowskiego obłędu, których przecież nie brakuje, otrzymują dostęp do swojej biblii, mogą pogłębić i wzmocnić swoje przekonania. Trudno nie ulec wrażeniu, że to właśnie Mein Kampf miało wpływ na świadomość Niemców. Wszak wydano 12 milionów egzemplarzy, a każda młoda para otrzymywała tę książkę na drogę wspólnego życia.
Czy jednak naprawdę tak było? Czy miliony obywateli Rzeszy faktycznie budowały swój światopogląd na podstawie lektury dzieła Adolfa Hitlera? Oczywiście nie. Ze świecą w ręku należałoby szukać pilnych czytelników Mein Kampf. To książka nudna, nużąca, pozbawiona błyskotliwości. Trudno uznać, iż mogłaby kogokolwiek zafascynować. Fenomen jej popularności wynikał z tego, kim stał się jej autor, a nie z oryginalności i fascynacji treścią. Egzemplarz Mein Kampf był w każdym niemieckim domu, ale niewielu go otwierało, jeszcze mniej czytało, a już prawie nikt nie wnikał, co naprawdę zawierał.
Krytyczne opracowanie jest potrzebne
Polskie tłumaczenie, obszerny wstęp i przypisy, opracowane przez prof. Króla, spełniają wszelkie wymogi naukowe. To kompetentne opracowanie, użyteczne dla każdego, kto chce kroczyć drogą bezstronnej refleksji naukowej. Narodowy socjalizm, dzieje Niemiec po I wojnie światowej to kluczowy problem także polskiej historii, wszak to one wyznaczyły szlak naszych dziejów. Jestem przekonany, że polscy badacze powinni dysponować kompetentnym opracowaniem jednego z podstawowych źródeł do swych badań. Dlatego nie mam wątpliwości: polskie wydanie krytyczne Mein Kampf jest potrzebne i usprawiedliwione.
Jestem pełen uznania dla pracy prof. Króla. Właśnie tak należy opracowywać kontrowersyjne teksty. Podobnie uczynił przed laty prof. Janusz Tazbir, publikując krytyczną edycję osławionych Protokołów Mędrców Syjonu. Jego intencją nie było propagowanie spiskowej wersji dziejów, ale jej konfrontacja z ustaleniami naukowymi. Jeśli ktoś opętany totalitarną, rasistowską i zbrodniczą wizją świata, pragnie ją upowszechniać, to nic nie jest w stanie go powstrzymać – czy będzie dysponował polską edycją Mein Kampf, czy nie, nie ma większego znaczenia. Dzisiejsi „naziole” nie inspirują się przecież analizą publikacji „klasyków” nazizmu: Rosenberga, Goebbelsa i Hitlera. Parafrazując Stanisława Lema, przecież oni tego czytać nie będą, a nawet jeśli przeczytają to i tak nic nie zrozumieją, a jeśli cokolwiek by zrozumieli, to i tak zaraz zapomną. Nie obawiajmy się: krytyczna publikacja Mein Kampf, opatrzona kompetentnym aparatem naukowym, nie będzie instrumentem propagandy nazizmu, może jednak zaowocować głębszą analizą jednego z najważniejszych zjawisk XX w.
Prof. Eugeniusz Cezary Król dołożył wszelkich starań i wykorzystał całe swoje naukowe doświadczenie, aby dać polskiemu czytelnikowi możliwość zapoznania się z dziełem, które naznaczyło losy Polski, Europy i świata. Nie mam wątpliwości, że jest to nam potrzebne: historykom, publicystom, ale także wszystkim, którzy pragną wyrobić sobie własną opinię. Zawsze byłem zdania, że wszelki „indeks ksiąg zakazanych” jest w istocie przeciwskuteczny. Budzi przecież niezdrowe zainteresowanie tym, co wątpliwe, rozbudza chęć poznania tego, co nieortodoksyjne. Lepiej otworzyć na przestrzał sferę wolności i komentować, a nie zakazywać.
Mein Kampf to dzieło obrzydliwe, odpychające, mętne i absurdalne. Może jego lektura uodporni wielu na pokusę rasizmu, szowinizmu i antychrześcijańskiego nacjonalizmu? Nie bójmy się krytycznej publikacji tego tekstu, miejmy zaufanie do zdrowej refleksji czytelników. Przecież oni wiedzą, że demokracja i chrześcijaństwo stoją na przeciwnym biegunie niż nazizm i że nic ich nie łączy.