Logo Przewdonik Katolicki

Jak modlić się liturgią

Dominik Jarczewski OP
fot. Omar Marques/Getty Images

Ważne, by kościoła nie traktować jak teatru: nie przychodzić jak na spektakl i w tym czasie modlić się, nawet bardzo pobożnie. Chodzi o odpowiednie nastawienie. Rozmowa z Dominikiem Jurczakiem OP.

Rozmawialiśmy o zaangażowaniu, o tym, że każdy jest częścią Kościoła. Ale przez większość mszy jesteśmy raczej anonimowym tłumem, który odpowiada, a właściwa akcja rozgrywa się gdzieś daleko, przy ołtarzu. Na czym polega aktywne uczestnictwo we mszy świętej?
Z tym sformułowaniem mamy wiele problemów. Dokumenty Soboru Watykańskiego II nie tyle mówią o aktywnym uczestnictwie, o participatio activa, ile o participatio actuosa. Niestety, po polsku oba wyrażenia tłumaczymy tak samo, jako aktywne uczestnictwo.

A czym to się różni?
Participatio activa to po prostu aktywny udział w liturgii. Participatio actuosa idzie krok dalej. Chodzi o taki rodzaj uczestnictwa, w którym wykonując coś – śpiewając, odpowiadając, czytając, słuchając – pozostaję zaangażowany, jestem wewnątrz czynności liturgicznej.

Czym to zmierzyć?
Tego nie da się zmierzyć, nie ma jakiegoś „liturgometru”.

To skąd mam wiedzieć, czy dobrze uczestniczę, albo że powinienem nad czymś popracować?
Kiedy Sobór Watykański II chce odnowić pojęcie liturgii, w tym problem uczestnictwa, wychodzi nie od tego, co my, jako ludzie, robimy w czasie liturgii, ale od tego, co Chrystus robi dla nas. Stąd miarą naszego uczestnictwa będzie stopień podporządkowania się Jemu. Dlatego pierwszym odprawiającym jest Jezus Chrystus, do którego mamy się przyłączyć i Jemu pozwolić się prowadzić. By użyć innego obrazu: jako Kościół jesteśmy Ciałem Chrystusa – takim Ciałem, w którym On jest naszą Głową. W liturgii nie mamy bezrozumnie i w sposób nieskoordynowany machać rękami czy nogami; przeciwnie, mamy tak się podporządkować Głowie, żeby nasza aktywność nie była bezmyślnym aktywizmem, lecz zharmonizowanym współdziałaniem, synergią. W liturgii – by zacytować ojców soborowych – „to, co ludzkie, jest podporządkowane Bożemu i skierowane do Bożego, widzialne do niewidzialnego, życie czynne do kontemplacji, a to, co doczesne – do miasta przyszłego, którego szukamy” (KL 2). Jak widać, rozróżnienie na activa i actuosa jest ważne – nie wystarczy w trakcie liturgii tylko dużo robić. Trzeba robić tak, żeby się podporządkowywać Jemu.

Ładnie brzmi, ale jak się za to zabrać?
Nawet jeśli siedzisz w ostatniej ławce, to możesz być zaangażowany. Ważne, by kościoła nie traktować jak teatru: nie przychodzić jak na spektakl i w tym czasie modlić się, nawet bardzo pobożnie; mamy modlić się liturgią, uczestniczyć w niej w sposób participatio actuosa! Chodzi o wewnętrzne, odpowiednie nastawienie!

Czy trzeba się spowiadać z rozproszeń na mszy świętej?
Jeżeli ktoś celowo i z premedytacją w nie wchodzi, to tak. Bo to znaczy, że robi wszystko, by w liturgii nie uczestniczyć, by nie dać się prowadzić Chrystusowi. Co innego, kiedy uczestniczę w liturgii, staram się nią modlić, ale rozmaite rozproszenia same się pojawiają. Wówczas potrzeba ćwiczenia, żeby rozproszenia te zamienić na modlitwę.

Jak?
Na przykład modląc się za konkretne osoby, starając się włączyć je w to, co się dzieje w trakcie liturgii. Często niepotrzebnie walczymy z takimi myślami, skupiając się de facto na sobie. A tymczasem wystarczy włączyć te osoby do naszej modlitwy, oddać je Chrystusowi.

Dla niektórych wyznacznikiem uważności czy też skupienia na mszy świętej jest to, czy pamiętają, o czym były Ewangelia lub kazanie.
Nie mam pewności, czy to najlepszy wskaźnik. Liturgia to nie lekcja religii. Celem participatio actuosa nie jest przecież to, żeby wszystko zapamiętać czy intelektualnie przy­swoić. Poza tym życie przynosi nam różne doświadczenia. Bywa, że przechodzimy trudne momenty – ktoś ma chore dziecko, komuś rozpada się małżeństwo, ktoś stracił pracę. Czasami rozpraszają nas radosne wydarzenia. Wszystkie te sprawy warto powierzyć Bogu, zanurzyć w liturgii. Bywają jednak takie celebracje, które naznaczają nas na całe życie, pozostają z nami do końca, choć trudno to komukolwiek wytłumaczyć.

Jak pierwsza komunia, ślub czy prymicje?
Niekoniecznie. Zazwyczaj to właśnie nie będzie msza prymicyjna, czyli pierwsza msza, kiedy nowo wyświęcony ksiądz – ze zrozumiałych względów – jest skupiony na sobie i na tym, by przypadkiem się nie pomylić. Nie jest to także msza ślubna, podczas której nowożeńcy są zestresowani sytuacją i tym, że wszyscy na nich patrzą, a w głowie kotłują im się myśli, czy na pewno o niczym nie zapomnieli. Zdarzają się jednak takie celebracje, z pozoru niczym się nie wyróżniające, kiedy cali dajemy się poprowadzić Chrystusowi.

Wiemy już, że należy wystrzegać się aktywizmu. Ale może warto dla dobra parafii zmotywować ludzi i rozdzielić między parafian jakieś funkcje. I dzięki temu to nie będzie msza księdza, ale wyraźniej będzie widać, że celebruje ją Kościół, czyli wspólnota.
W liturgii wszyscy mamy uczestniczyć w trybie actuosa, czyli, jak powiedzieliśmy, w sposób zaangażowany. Nie oznacza to jednak, że wszyscy mają robić wszystko, bo to prowadziłoby do chaosu. Wyobraźmy sobie, że wszyscy chcieliby odgrywać partię księdza. Dlatego obok participatio actuosa, do którego jesteśmy wezwani wszyscy, istnieją rozmaite posługi, ministeria, których spełnianie sprawia, że celebracja w ogóle nabiera kształtów, co więcej, rzeczywiście staje się celebracją wspólnoty. Istnieją takie części liturgii, które przynależą wyłącznie do księdza – na przykład tylko on może wypowiadać słowa modlitwy eucharystycznej. Są takie, które przynależą wyłącznie do diakona – jeśli jest obecny w trakcie celebracji, to tylko on, nie ksiądz, ani nawet nie papież, może czytać Ewangelię. Przykładów jest więcej. Piękna celebracja to taka, w której odbija się bogactwo wspólnoty Kościoła w rozmaitości posług. Źle się dzieje, kiedy ksiądz zaczyna wyręczać lektorów, zwłaszcza jeśli tacy są w parafii. Tak samo źle się dzieje, gdy akolici nadmiernie wyręczają księdza, przej­mując jego zadania. Rolą nadzwyczajnych szafarzy komunii jest dotarcie z komunią do wszystkich – na przykład chorych – by budować jedność we wspólnocie Eucharystii. To potrzebna i zarazem dyskretna posługa. Zatem szafarz nadzwyczajny to nie prawie-ksiądz, mogący dotykać ciała Pańskiego, lecz ktoś, kto ma właśnie posługiwać, by zanieść komunię tam, gdzie ksiądz sam nie jest w stanie dotrzeć.
Fragment pochodzi z książki Nerw święty. Rozmowy o liturgii, wydanej przez wydawnictwo W drodze. Tytuł od redakcji

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki