W samym środku paschalnej radości Kościoła liturgia znów stawia nas pod Krzyżem. W uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski czytamy Ewangelię św. Jana, który w kilku lakonicznych zdaniach zawarł nie tylko dramat ostatnich chwil ziemskiego życia Jezusa, bólu Jego Matki i łez najmłodszego z uczniów. Odczytujemy z nich opis najgłębszej tajemnicy Kościoła, który narodził się na Kalwarii. Dokonało się to w chwili, gdy Chrystus związał najbliższe sobie osoby najsilniejszą ludzką relacją, która łączy matkę i dziecko. Umierający Zbawiciel powierza swoją Matkę Janowi, Jana oddaje Maryi, ale w tym wzruszającym akcie troski zamknął więcej niż pragnienie zapewnienia bezpieczeństwa osamotnionym bliskim.
Pod Jezusowym Krzyżem rodzi się Kościół. Słowa: „Oto Matka twoja”, „Oto syn Twój” mówią nam, że Kościół jest rodziną. Jego członków od samego początku łączą relacje. I nie są to relacje powierzchowne i ulotne, ale – jak w rodzinie, czyli takie, które nas definiują, decydują o naszej tożsamości, kształtują nas. Są to więzi miłości. Warto w tym miejscu zapytać o nasze relacje we wspólnocie Kościoła. W uporządkowanych strukturach, w zinstytucjonalizowanych formach działania łatwo bowiem zagubić człowieka. Pomyślmy o członkach naszych parafialnych wspólnot, o naszych sąsiadach, o ludziach, których mijamy w drodze do pracy czy spotykamy w osiedlowym sklepie, tych, z którymi modlimy się w kościele, i tych, którzy się w nim pojawiają rzadko. Czy rzeczywiście traktujemy ich jak najbliższych, jak krewnych, jak braci i siostry?
Miłość jest kwestią odpowiedzialności. Gdy Jezus powierza Maryję opiece Jana, a ucznia miłości Matki, nie tworzy przymierza na niby, ale pragnie, by realnie wzięli za siebie wzajemnie odpowiedzialność. Relacja nie jest prawdziwa, jeśli nie jest oparta na szukaniu dobra drugiej osoby. Troska o dobro bliźniego jest podstawą naszych więzi w Kościele, na jego obrzeżach i poza nim, czyli wszędzie tam, gdzie spotykamy człowieka. W jaki sposób winniśmy ją urzeczywistniać? Odpowiedź odczytujemy z Krzyża. Miłość odpowiedzialna za drugiego zawsze bowiem prowadzi na Kalwarię. Ta miłość każe umierać naszym uprzedzeniom, lękom, egoizmowi, uczy klękania i umywania nóg w pokorze, ofiarowania życia za innych, za nieprzyjaciół, za tych, którzy uciekają spod Krzyża, za tracących nadzieję, odchodzących i słabych. To miłość, która czerpie życiodajną siłę z krwi przelanej przez Jezusa. Bez niej byłaby tylko niemożliwym do spełnienia ideałem.
Patrząc na Maryję stojącą pod Krzyżem Jezusa, uświadamiamy sobie i to, że w Niej odkrywamy kochające oblicze Kościoła. Kościół jest Matką, która rodzi nas do życia wiecznego. W jego serce wpisane jest macierzyństwo i wszystko, co się z tym wiąże: bezwarunkowa miłość, odwaga, łagodność i wrażliwość, mądrość i siła, zdolność do poświęcenia, do dawania życia, do czuwania, do bycia dla drugiego. Pomyślmy z wdzięcznością i czcią o wszystkich kobietach w Kościele, dzięki którym nie traci on swojego macierzyńskiego wymiaru. Pomyślmy o tych cichych, zwykle pozostających w cieniu osobach, dzięki którym Kościół jest zdolny, by głosić Ewangelię nie tyle słowami, ile tworzeniem przestrzeni dobra i miłości, gdzie człowiek może doświadczyć czułej obecności Boga.
Nasza Matka jest Królową nie dzięki ludzkim ambicjom, nie po to, by podkreślić ziemskie znaczenie Kościoła i jego miejsce w dziejach naszej ojczyzny, ale dlatego, że była dzielną Kobietą, która w chwilach próby, gdy umierał Jej ukochany Syn, ocaliła w swoim sercu wiarę. Była jej wierna pod Krzyżem, gdy większość stamtąd uciekła w przerażeniu. Trwała w niej i później, w Wieczerniku, wśród apostołów oczekujących na zesłanie Ducha Świętego. Jej wiara stała się źródłem naszej nadziei w chwilach prób. Jej miłość daje poczucie bezpieczeństwa i bezwarunkowej akceptacji, chroni w chwilach kryzysów i upadków, daje siłę, gdy gubimy się na naszych ludzkich drogach. Ona uruchamia w nas wszystko, co najlepsze i najpiękniejsze.