Słyszałem ostatnio od kilku znajomych – osób, które swoją drogą za różne rzeczy szanuję – że „musimy się nauczyć żyć z wirusem”. Od innej osoby, którą bardzo cenię, słyszałem, że powinniśmy pogodzić się z tym, że „ludzie umierali, umierają i będą umierać”.
Nauczyć się z tym żyć to znaczy przede wszystkim nauczyć się żyć ze śmiercią innych. Pogodzić się to znaczy pogodzić się z kilkudziesięcioma tysiącami dodatkowych zgonów (w Polsce mieliśmy w tym roku najwięcej dodatkowych zgonów od zakończenia II wojny światowej, w 2020 r. zanotowano ich ponad 76 tys. więcej niż w poprzednich trzech latach; w USA liczba ofiar COVID prześcignęła liczbę amerykańskich ofiar wojny w Wietnamie).
Można więc potraktować to jako ćwiczenia z przyzwyczajania się do umierania – innych. Ćwiczenia bardzo przydatne tym rządom, które chcą utrzymać się na powierzchni, decydując, o tym, kto ma prawo do życia. Ćwiczenie zbliżone do ćwiczeń w dehumanizacji tzw. płodów, ćwiczenie przed katastrofą klimatyczną i innymi katastrofami.
Widzieć w tym można ćwiczenia z wypisywania z życia, wpisywania w koszty, spisywania na straty określonych grup (w przypadku COVID – przede wszystkim osób starszych); godzenia się z tym, że „niestety nie wszystkich da się uratować, nie dla wszystkich znajdzie się miejsce na łodzi, z kogoś musimy zrezygnować”.
Przymierze ze śmiercią
Niewiele rzeczy budzi mój gniew tak bardzo, jak ta kolaboracja z duchem śmierci. Niewiele jest też rzeczy bardziej krótkowzrocznych niż taka kolaboracja, o czym dobrze wie Pismo. „Bo śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się z zagłady żyjących. Ci zaś, którzy uważają ją za przyjaciółkę i zawierają z nią przymierze – stają się jej własnością”, czytamy w Księdze Mądrości.
Dlaczego takie myślenie, taka próba zaprzyjaźnienia się ze śmiercią innych, zawarcia z nią sojuszu jest krótkowzroczna? Dlatego że powiedzenie, iż „wszyscy jesteśmy połączeni” (jak lubi mówić papież Franciszek) lub że „jesteśmy członkami/organami jedni drugich” (jak lubił mówić św. Paweł), to nie tylko pewna etyczna wizja, ale w warunkach pandemii, to też po prostu opis struktury rzeczywistości. Naprawdę wszyscy jesteśmy „jednym ciałem”.
Wprawdzie bogatym państwom Północy i wielkim korporacjom medycznym nie zależy na umożliwieniu dostępu do szczepionki biednym krajom Południa, a Izraelczycy nie chcą szczepić Palestyńczyków, ale wirus nie zwraca uwagi, na to, kto jaki ma paszport. Krótkowzroczność takich rozwiązań jest więc nie tylko, mówiąc łagodnie, nieetyczna; jest też samobójcza.
Podobnie powtarzane nam ciągle przeciwstawienie życia ludzi, którzy umierają na COVID – „gospodarce”, życiu ludzi, którzy tracą pracę czy swoje małe firmy, nie bardzo trzyma się kupy. Bo najlepiej z gospodarczą stroną kryzysu radzą sobie nie te kraje, które udawały, że pandemii nie ma (jak Szwecja notująca dziś równie słabe wyniki gospodarcze, jak jej skandynawscy sąsiedzi i przerażająco wysokie wskaźniki śmiertelności wśród ludzi starszych mieszkających w domach opieki), tylko te państwa, które – jak Australia, Nowa Zelandia, Singapur czy Korea Południowa – potraktowały i walkę z wirusem, i wsparcie ludzi w kryzysie poważnie i systemowo.
Skoro pozwalanie na panoszenie się wirusa nie ma sensu, ani epidemicznego ani ekonomicznego, to dlaczego się na to pozwala? Rację ma w tej sprawie dr Marcin Kędzierski z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, gdy pisze, że na razie nic się z tym nie robi, bo politykom nie chce się, nie opłaca się działać inaczej. Bo politycy liczą, że obywatele się przyzwyczają i jakoś będą żyć z tymi kilkudziesięcioma tysiącami dodatkowych śmierci.
Wiele osób obawia się dziś wszechmocy władzy. Rozumiem to. Wcale tych lęków nie lekceważę, myśląc o tym, co z naszymi danymi już dziś robią firmy i państwa. Ale tym, z czym ja się zetknąłem, przyglądając się, jak na COVID i jego ekonomiczne i społeczne skutki reagowała większość (na szczęście nie wszyscy) reprezentantów władz europejskich i krajowych, z którymi miałem okazję rozmawiać jako przedstawiciel oddolnej inicjatywy Pacjent Europa, było coś zupełnie innego niż wszechwładza. Spotykałem się przede wszystkim z bezwładem. Z braniem na przeczekanie. Z niechęcią do działania. Z niechęcią do podejmowania nowych i trudnych zadań, które generują ryzyko niepowodzenia – zwłaszcza niepowodzenia medialnego.
Jednym z najgorszych produktów obecnej sytuacji – oprócz tego, że ludzie umierają, tracą bliskich lub zdrowie – jest to, co dzieje się z nami, zdrowymi i żywymi. Bo to nasze „serca” się „zatwardzają”, tracą wrażliwość.
Czy jest alternatywa?
Tak, bo są kraje, które mimo błędów i trudności doprowadziły do punktu bliskiego „ZERO COVID”. Kraje, które zmobilizowały swój potencjał solidarności i obroniły i gospodarkę, i życie, i zdrowie swoich obywateli.
Ale co można zrobić konkretnie, w Polsce? Można zacząć od prostej rzeczy. Kluczowe w tym momencie jest m.in. wsparcie sanepidu. Sanepid potrzebuje wsparcia w monitorowaniu zakażeń i przeprowadzaniu wywiadów telefonicznych z osobami, które powinno się kierować na kwarantannę. Wsparciem mogą tu być szybko przeszkoleni ludzie; w pierwszej kolejności studenci odpowiednich kierunków, a w dalszej kolejności odpowiednio przeszkoleni ludzie, którzy stracili pracę. Wesprzeć nie jako wolontariusze, ale za pieniądze. W ten sposób walka z pandemią zacznie generować nowe miejsca pracy w ramach wdrażanej na niewielką, testową skalę Gwarancji Zatrudnienia.
Jednocześnie osoby kierowane na kwarantannę nie mogą bać się utraty wynagrodzenia. Bo właśnie ten lęk jest jednym z ważnych powodów, który skłania je do niemówienia ankieterom prawdy. Ludzie na kwarantannie muszą mieć zapewnione 100 proc. postojowego, a nie jedynie 80 proc. jak do tej pory (zwłaszcza przy niskich pensjach robi to realną różnicę). Muszą mieć zapewniony dochód (100 proc. miesięcznego świadczenia dla bezrobotnych), także wtedy gdy byli bezrobotni, w momencie kiedy zachorowali i gdy, jak zdecydowana większość polskich bezrobotnych, nie byli uprawnieni do żadnego świadczenia.
Jeśli władze wprowadzając restrykcje, ograniczają możliwość zdobywania środków utrzymania – muszą zapewnić alternatywę.
Wniosek na koniec
Z pandemiami, ze skutkami kryzysu klimatycznego będą umiały sobie radzić te społeczeństwa, które nie będą naturalizować nienaturalnych katastrof. Społeczeństwa, które nie będą się pokornie godzić z tym, „że tak już widocznie musi być”. Społeczeństwa, które będą umiały mobilizować, orkiestrować zbiorowy wysiłek i skutecznie nim dowodzić.
Coś z tej intuicji uchwycili doświadczony senator Edward Markey i młoda kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez, pisząc w swojej pierwszej rezolucji o Nowym Zielonym Ładzie, że pokonanie kryzysu klimatycznego będzie wymagało „mobilizacji niewidzianej od czasów II wojny światowej i Rooseveltowskiego Nowego Ładu”. Takie postawienie sprawy jest ważne – z punktu widzenia zupełnie pragmatycznego, a nie idealistycznego. Hasło „Green New Deal” chwyciło także dlatego, że Markey i Ocasio-Cortez nie obiecali tylko dobrych i stabilnych miejsc pracy. Nie obiecali tylko lepszych pensji. Nie obiecali tylko bezpieczeństwa, odsunięcia groźby katastrofy. Zaproponowali coś więcej – udział w zbiorowym wysiłku, w czymś, co ma znaczenie.
Zapewniając ludziom stabilną ekonomiczną podstawę, „budując podłogę”, takie rozwiązania antykryzysowe jak Antypandemiczny Dochód Podstawowy czy Gwarancja Zatrudnienia mają zapewnić, że zbudowany zostanie fundament zbyt często przywoływanej piramidy Maslowa.
Ale w rzeczywistości piramida Maslowa zawsze stała na głowie. Jednym z powodów, dla których wielu ludzi tak ciężko znosi kwarantannę, jest nie tylko to, że stracili pracę czy rozrywkę. Powodem jest też to, że musieli – że musieliśmy – zawiesić wiele naszych wolności i zrezygnować z rzeczy, które czynią nasze życie wartościowym, z bycia razem. Z tego, co jest na szczycie, a nie tylko w podstawie piramidy.
Jeśli wojna z COVIDEM nie ma zostać przegrana – i przez tych, którzy zupełnie niepotrzebnie umrą, bo spiszemy ich na straty, i przez tych, którzy przeżyją, ale z efektem śmierci innych zapisanym w ciele, z „twardymi sercami” – to trzeba zbudować obie piramidy naraz. Zapewnić podstawę: odszkodowanie za utracone wolności i podstawę utrzymania. I jednocześnie zaproponować udział, chociaż mały, w zbiorowym wysiłku i potencjalnym zwycięstwie nad wirusem. To znaczy: w małym zwycięstwie ludzi nad śmiercią.