W Niedzielę Świętej Rodziny czytamy u ewangelisty Łukasza, że młodzi Rodzice, posłuszni Prawu, przyszli do świątyni jerozolimskiej, by ofiarować Bogu swego pierworodnego Syna. Tu spotykają sędziwych proroków Symeona i Annę, którzy poświęcili się służbie Wszechmogącemu, wypatrując nadejścia Mesjasza. Dla nich spotkanie z Niemowlęciem było szczęśliwym urzeczywistnieniem tęsknoty, która wypełniała ich wszystkie dni, darem od Pana, który wynagrodził im lata cierpliwości i u kresu życia ukazał Tego, który stał się zbawieniem dla świata.
W tej scenie spotyka się ludzka prostota z chwałą Bożą, obietnica i jej wypełnienie, przeszłość z nadzieją na przyszłość. Kontrast między proroctwem a jego realizacją jest zaskakujący, bo potęga Najwyższego ukrywa się w maleńkim Dziecku. Autentyczne spotkanie człowieka z Bogiem zawsze rodzi zdumienie i przepełnia ludzkie serce radością. Jej źródłem jest wierna miłość Pana, który zawsze dotrzymuje swoich obietnic.
Warto sobie uświadomić, że jerozolimska świątynia była wypełniona ludźmi, kapłanami i uczonymi, a jednak spośród tego tłumu pobożnych tylko dwoje pokornych proroków dostrzegło młodych Małżonków z wyjątkowym Chłopcem. Wniosek jest oczywisty: nie wystarczy być blisko świątyni i Bożych spraw, nie wystarczy mieć wiedzę teologiczną ani nawet być człowiekiem skrupulatnie wypełniającym prawo Pańskie. Wrażliwość na obecność Boga i umiejętność jej dostrzegania w świecie, w nieoczywistych miejscach i czasie, nie zależy od wykształcenia, pozycji zajmowanej w hierarchii i mnogości zasług. Przeciwnie – przekonanie o własnej wielkości powoduje często duchową ślepotę. Czego więc potrzeba, by nie przeoczyć Jezusa i nie zaprzepaścić szansy na spotkanie z Nim?
Odpowiedź przynosi przykład życia Symeona i Anny. Łukasz mówi o Symeonie, że Duch Święty spoczywał na nim, a o Annie – że służyła Bogu dniem i nocą, nieustannie. Oboje więc byli zjednoczeni z Panem, całe swoje życie Jemu oddali bez reszty i nie przestawali wierzyć, że nadejdzie wreszcie czas zbawienia. Byli otwarci na działanie Ducha. Być może nie spodziewali się, że Mesjasz przyjdzie jako bezbronne Niemowlę w prostej i ubogiej Rodzinie. Być może czekali na to, aż objawi się w chwale. A jednak, posłuszni Bożemu tchnieniu i pokorni w odczytywaniu znaków, potrafili zobaczyć w małym Jezusie Zbawiciela. Taką prorocką ostrość widzenia mają tylko ludzie żyjący w autentycznej więzi z Panem, świadomi swego ubóstwa przed Nim.
Cierpliwość, z jaką wypatrywali Jego nadejścia, w naszych czasach wydaje się nieco egzotyczna. Nastawieni na efekt, wiecznie gdzieś spieszący, nieustannie dopominający się Bożej interwencji w trudnych sprawach Kościoła i świata, nie doceniamy siły wiernego oczekiwania. Symeon i Anna czekali na wypełnienie Bożej obietnicy długie lata, wypełnione modlitwą i postem. Wielu powiedziałoby dziś być może, że był to jałowy, stracony czas. Ulegamy pokusie „poganiania” Pana, głusi na doświadczenie proroków i świętych, mówiące, że On objawia się w czasie, który sam wybiera, a nie w takim, który wyznaczają Mu ludzie. Ludzkie wołanie „przyjdź teraz” z trudem znosi Boże „jeszcze nie nadszedł czas”. Ile osób zbuntowało się i odeszło, bo zabrakło im Symeonowej cierpliwości i pewności, że Bóg jest większy niż wszystkie nasze oczekiwania i nadzieje?
Podsumowaniem dzisiejszej Ewangelii jest prosta relacja o tym, że po ofiarowaniu Jezusa Najwyższemu Rodzina wróciła do Nazaretu. Tam, pośród zwyczajnych spraw, Chłopiec wzrastał i dojrzewał do wypełnienia misji zbawienia świata. Bóg jest wszechmocny, mógł tego dokonać od razu, jednak postanowił, że Jego Syn będzie poddany ludzkim regułom dojrzewania i czasu. Trudno w tym nie zauważyć Bożej cierpliwości, która mówi: „jeszcze nie teraz”. Cierpliwości, która przemienia oczekiwanie w radość, a codzienność przepełnia wierną miłością.