Całe życie poświęcone jedynie adoracji.
– Dziwi to księdza?
Pomyślałem, że to musi być trudne: jedynie to…
– Odpowiedź jest prosta: Bóg nas kocha. Chce z nami być zawsze. Powtórzę: zawsze! Adoracja jest odpowiedzią na to Boże pragnienie. To nigdy nie jest nasza inicjatywa, ale Boga, który nas przywołuje do siebie. Celem mojej misji, mojego kapłaństwa jest po prostu miłość.
Niezrozumienie mojego powołania może wynikać z faktu, że za bardzo racjonalizujemy. Próbujemy uchwycić rozumem motywy, którymi kierujemy się w podejmowaniu decyzji. A to się po prostu dzieje. Adoracja dotyka najbardziej intymnej przestrzeni ludzkiego serca, gdzie dar i odpowiedź na Bożą miłość stają się czymś realnym.
Co to znaczy realnym?
– Rozpoczynając w jakimś miejscu wieczystą adorację, proszę ludzi, aby ich modlitwa była wstawiennictwem za osoby zagubione, samotne, zamierzające targnąć się na własne życie, ludzi, którzy sobie z jakiegokolwiek powodu nie radzą. Zdarza się więc, że ktoś przychodzi na adorację tak po prostu, z ulicy, i sam nie potrafi powiedzieć, dlaczego to zrobił. Tam jednak odnajduje pokój, jakiego wcześniej nigdy nie poznał. Odkrywa nowy wymiar życia, który był przed nim zakryty. Dlatego drzwi kaplicy wieczystej adoracji powinny być zawsze otwarte. Są znakiem zaproszenia. Ludzie przychodzą, bo odczytują ten znak. Chociaż to, co ich tam zaprowadziło, było zapewne odpowiedzią na modlitwę także tych, którzy się wewnątrz tej kaplicy już wcześniej modlili.
Co dzieje się dalej z takimi ludźmi?
– Znane są przypadki osób, które planowały samobójstwo. Weszły do kaplicy adoracji i tam zmieniły zdanie. I nie potrafią wyjaśnić, jak to się stało. W pewnej włoskiej miejscowości dwie kobiety bardzo naciskały na biskupa, aby zapoczątkował kaplicę adoracji. Biskup był sceptyczny. Uważał, że w Toskanii nie będzie tylu osób, aby adoracja trwała dzień i noc. Pozwolił jednak na podjęcie próby. Do pierwszej kaplicy zapisało się 450 osób. Ale co ciekawe: niedługo potem pojawiła się potrzeba, aby powstała w tej miejscowości druga taka kaplica. Tam zapisało się kolejnych sto.
Wśród tych osób znalazła się kobieta, która od 10 lat nie była w kościele. Ostatnia jej wizyta była związana ze sztuką, nie religią. Weszła do kaplicy przez przypadek i wszystko się zmieniło. Dobrze pamiętam jej imię, bo idealnie pasowało do tego wydarzenia. Nazywała się Maria Grazia, tzn. Łaska. Jej nawrócenie było czystą łaską.
Jak ona sama o tym mówi?
– To samo, co mówi wiele innych osób: znalazłam pokój. Nigdy wcześniej nie odczuwała tak głębokiego pokoju. Odkryła obecność Boga wśród nas jako coś pięknego, dającego tyle siły.
Otwarcie nowej kaplicy poprzedza więc szukanie odpowiedniej liczby osób?
– Prosimy, aby na listę wpisały się osoby, które będą adorować Najświętszy Sakrament przynajmniej przez jedną godzinę w tygodniu. Zdarza się, że na tę samą godzinę wpisuje się kilka osób. Ważne, żeby nie zwalniać się z tego obowiązku, myśląc, że jak mnie nie będzie, to pewnie jeden z dwóch pozostałych się pojawi. Znam przykłady takich sytuacji, w których wszystkie zapisane osoby uznały, że jeśli jej akurat zabraknie, to ktoś na pewno będzie. Okazało się, że nie przyszedł nikt.
Co wtedy?
– Trzeba to tak przemyśleć, aby zawsze możliwe było możliwe zastępstwo. W tygodniu jest 168 godzin. Można zawsze poprosić kogoś, kto nas zastąpi.
Kogokolwiek?
– Powiem więcej: to nie musi być osoba wierząca. Może być dosłownie każdy.
I naprawdę jest wiele osób niewierzących, które najpierw są zaciekawione, a potem odnajdują w tym coś niezwykłego. I prawie zawsze mówią o odczuciu głębokiego pokoju. Dlatego zachęcam koordynatorów adoracji, aby zapraszali wszystkich. Nigdy nie nakładali sobie jakichś ograniczeń, nie ulegali uprzedzeniom. Podam przykład: niedaleko Turynu pewna pani koordynowała adorację i zastanawiała się, czy zaprosić swoją sąsiadkę, ponieważ ta była protestantką. Powiedziałem jej: zapraszaj wszystkich, dosłownie wszystkich. Musiałem długą ją namawiać, żeby się odważyła pójść z taką propozycją. Okazało się, że ta sąsiadka zareagowała z entuzjazmem: „tak, chcę, na to czekałam” – odpowiedziała, zaskakując wszystkich wokoło swoją nieoczekiwaną odpowiedzią. Rozmawiałem po dziesięciu latach z tą panią, która zapukała do swojej sąsiadki i ona powiedziała mi rzecz naprawdę niezwykłą: ta pani przez wszystkie te lata okazała się najbardziej wierną adoratorką Najświętszego Sakramentu.
Jestem tym zaskoczony…
– Zdarzyło się, że jakaś osoba podjęła zobowiązanie na kilka tygodni, zastępując inną osobę, i w konsekwencji sama wpisała się na listę. Bywa też tak, że poproszony o zastępstwo jest ktoś niewierzący lub zdystansowany do Kościoła. Efektem, wydawałoby się „bezużytecznej” w jego przypadku adoracji, jest czasem nawrócenie. I znowu, zawsze powraca ten sam motyw: odnaleziony pokój.
Trudno o adorujących na stałe?
– Jednego słowa nie możesz nigdy wymawiać, a ludzie się znajdą.
Jakiego?
– Obowiązek.
Da się zaproponować obowiązek bez mówienia o obowiązku?
– A niech ksiądz spróbuje o tym mówić. Zaraz się pojawią pytania: „ale na jak długo?” itp. I co, powie ksiądz, że na całe życie? Czy ktoś się zdecyduje? Mówię więc o grupie osób, które biorą na siebie wspólne zobowiązanie. Jest jeden koordynator generalny i czterech koordynatorów na cztery kolejne części każdego dnia: poranek, dzień, wieczór i noc. Zawsze po sześć godzin. A ponadto jest jeszcze po jednym koordynatorze na każdą godzinę tygodnia. Kiedy takie zobowiązanie staje się wspólnym dziełem, nagle wszystko się jakoś układa.
Pewna pani w Hiszpanii spieszyła się na ślub. Przechodziła obok kościoła, gdzie prowadziłem misje. Weszła na chwilę, ale pozostała do końca Mszy. Chyba musiała się spóźnić na ten ślub. Powiedziała mi potem, że tak bardzo zapragnęła tego pokoju, o którym mówiłem, że zdecydowała się zostać. Dzisiaj jest koordynatorką wieczystej adoracji. Czy to da się prosto wytłumaczyć? Chyba tylko głęboko ukrytym pragnieniem wszystkich ludzi, aby odnaleźć pokój serca i niezwykłym działaniem Bożej łaski, która na to pragnienie odpowiada.
Może nie zapytałem jeszcze o najważniejsze: dlaczego właśnie adoracja?
– Eucharystia jest najwyższą formą adoracji, uwielbienia Boga i przyjęcia Go do swojego życia. Adoracja poza Mszą jest tylko pogłębionym przyjęciem Jezusa w Eucharystii. Nie jest czymś obok niej. Ci, którzy są innego wyznania lub są osobami niewierzącymi, nie przyjmują od razu Jezusa w Eucharystii, ale to nie znaczy, że nie przeżywają już jakiegoś kontaktu z Bogiem. Czasem nawet wtedy, gdy sami nie umieją nazwać źródła wewnętrznego pokoju, który jest owocem ich bycia na adoracji. Czasami już odczuwają pewne jej owoce, zanim otwarcie wyznają wiarę w Boga.
Tak wyobrażam sobie wiarę pasterzy, którzy przyszli oglądać nowo narodzonego Jezusa. Co oni mogli wtedy rozumieć z tego, co widzieli?
– Boże Narodzenie to wydarzenie, z którym mamy realnie do czynienia w każdej Eucharystii. Oczywiście Msza św. jest uobecnieniem ofiary krzyża i zmartwychwstania Chrystusa, ale to jest wciąż ten sam, wcielony w to, co ludzkie, Syn Boży. Bez wcielenia nie byłoby Paschy. Adoracja to nie jest zwykłe trwanie, to spotkanie z dynamicznym działaniem Boga. On w nas powstaje do nowego życia, w nas i z nami. Stąd pokój płynący z wolności, jaka przynosi Chrystus pokonujący wszelkie zło. Ale stąd też w adoracji rodzi się także pragnienie nowego życia. Pokój to nie stagnacja, ale odkrycie nowej drogi, w której pokoju może być wciąż więcej.
Dwa słowa nieustannie się przeplatają: miłość i pokój.
– Adorare po łacinie odnosi się do ust, do pocałunku. Dlatego jest znakiem bliskości i miłości. W greckim znaczeniu słowo „adoracja” oznacza dosłownie kładzenie się w geście pokory. W Polsce widziałem osoby, które dosłownie kładą się na ziemię przed Najświętszym Sakramentem. Bardzo dużo osób klęka. Ta postawa ciała wyraża głęboką ufność wobec Boga i oddanie. Jeśli więc ktoś mnie pyta, co należy robić w czasie adoracji, odpowiadam, że są dwie możliwości: jedna to coś robić, druga nie robić nic.
Nie robić nic?
– Tak, to jest pierwsze. Jeśli masz coś robić, to najpierw pomyśl o tym, jak nie robić nic, pozostać w postawie całkowitego powierzenia siebie Bogu. To jest zawsze pierwsze, bo w ten sposób to Bóg może w nas działać pierwszy. Dlatego tak bardzo podkreślam konieczność zachowania postawy ciała, która będzie odpowiadać temu podstawowemu nastawieniu wobec Boga. Drugim dopiero krokiem jest robienie czegoś i tutaj zależy od konkretnej osoby, co jej pomaga w modlitwie. Może to być czytanie Pisma Świętego, rozmyślanie, odmawianie różańca albo odmawianie jakiejś innej modlitwy. Pozostajemy zawsze w ciszy.
Bardzo ważne jest modlenie się za innych. Ważne jest też dziękowanie. Wdzięczność jest modlitwą ufności. Taka modlitwa oznacza, że chcemy mieć zdolność do modlitwy pamięci. Nie chodzi o zwykłe przypominanie sobie przeszłości, ale powracanie do niej z nowym nastawieniem do minionych sytuacji i osób. To jest forma pewnego naprawiania przeszłości. Ricordare po włosku znaczy cofnięcie się do przeszłości, stąd przedrostek ri-, ale z otwartym sercem, co po łacinie wyraża słowo cor, czyli serce. Serce, które adoruje, jest pełne Bożego pokoju i dlatego staje się zdolne do powracania do minionych zranień z nowym spojrzeniem i lepszym zrozumieniem sensu trudnych doświadczeń.
W Argentynie mają miejsce masowe protesty przeciwko liberalizacji prawa dopuszczającego aborcję. W Polsce protesty mają cel całkowicie przeciwny.
– Argentyna jest krajem bardzo maryjnym. Kobiety pojmują swoje macierzyństwo na bardzo głębokim, duchowym poziomie. Ale niech ksiądz zwróci uwagę, że katolicy argentyńscy nie odpowiadają przemocą na przemoc. Ich protesty są bardzo pokorne. To ma ogromne znaczenie. Bo powodem zwycięstwa życia nigdy nie będą same manifestacje. Jego źródłem zawsze jest Bóg, którego prosimy o przemianę ludzkich serc. Ludzie, którzy się modlą, nie wygrażają innym, ale stają z pokorą w obronie wartości życia.