W książce Nienawiść sp. z o.o. amerykański dziennikarz z dużym stażem i kilkoma nagrodami opisuje przemianę, jaka zaszła w mediach. Zajmuje się oczywiście realiami swojego podwórka, ale niepokojąco przypominają one te nasze, bo ten proces już od jakiegoś czasu dotyczy także Polski. Wszyscy czujemy, że nasze społeczeństwo nigdy nie było tak podzielone i tak zradykalizowane jak obecnie. Dawni znajomi przestają się ze sobą widywać, jeśli mają odrębne poglądy polityczne. Jedni obrażają drugich, każda ze stron czuje się lepsza. Na skutek odrębnej wizji politycznej i społecznej zrywamy znajomości w mediach społecznościowych, kasujemy konta, gardzimy sobą. Chcesz być neutralny? Zapomnij! Staniesz się pariasem dla każdej ze stron, jeśli się nie określisz, bo twoja neutralność oznacza poparcie dla wroga. Nie idziesz na Strajk Kobiet? To znaczy, że nienawidzisz kobiet i popierasz rząd, jesteś wrogiem. Nie opowiesz się jasno za wyrokiem Trybunału? Jesteś zwolenniczką cywilizacji śmierci i oczywiście popierasz aborcję. Jesteś wrogiem. Skąd ten podział? Jak to się stało, że nie chcemy ze sobą rozmawiać? Kto ma interes w skłócaniu społeczeństw? Matt Taibbi odpowiada: media.
My i oni
Historia polskich mediów jest inna niż amerykańskich. Aż do 1989 r. znaliśmy tylko te propagandowe, przedstawiające „jedną prawdę”. Istnienie cenzury było dla nas oczywistością. Wolne i prywatne media powstały dopiero potem. Cieszyliśmy się nimi przez jakiś czas. Dość długo spajał nas jeden wróg: PZPR, komuniści i Związek Radziecki, potem odczuwaliśmy wszyscy radość z wolności. Aż wkroczyły pieniądze, coraz większe pieniądze, korzystne sympatie i antypatie, układy z biznesem i władzą. Ale niezależność dziennikarska wciąż była cnotą, od dziennikarza wymagano prawdy i obiektywizmu. Chodziło o to, żeby dany program lub gazetę czytało jak najwięcej osób, niezależnie od poglądów politycznych. Właściwie to one zupełnie nie wchodziły w grę. Dziennikarz miał informować, a nie dzielić swoimi poglądami. Obiektywizm oznaczał więcej czytelników i większą sprzedaż. Logiczne. Na początku lat 90. każde medium podawało newsy bez wewnętrznej cenzury. Prasie chodziło o wyższy cel: informować i wychowywać dobrych obywateli. Przez rzetelność rozumiano prawdę i fakty podane w wyważony sposób. Nikomu nie zależało na tym, żeby jakimś artykułem obrazić część czytelników, bo gazeta straciłaby na popularności.
Założona w 1986 r. w USA telewizja FOX przewróciła ten stabilny układ do góry nogami. To była pierwsza stacja, która opowiedziała się po jednej stronie, a do swojego studia zapraszała tylko konserwatystów, jednocześnie ośmieszając i atakując liberałów. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź ze strony CNN i MSNBS. W ten sposób nastąpiła polaryzacja mediów i zaczął dominować nowy styl: atak na przeciwnika. Ten mechanizm widoczny jest teraz w tej branży na całym świecie. Odbiorcy zostali podzieleni na dwie grupy i odpowiednio zaszufladkowani. Albo jesteś po tej albo po tamtej stronie. Strona prawa lub lewa, nie ma innej. Stajesz się odbiorcą newsów, które są przygotowane dokładnie pod ciebie, mają za zadanie pobudzać twoją niechęć do drugiej strony, wprowadzając wieczny konflikt i sprzedając informacje dokładnie sformatowane.
Winni są zawsze oni
Branża medialna zarabia na czytelniku. Trzeba więc odbiorcę wychować, a robi się to przez nieustanne podjudzanie. Najlepiej sprzedaje się nienawiść i lęk, więc dziennikarze serwują artykuły o ludziach, których „nasi odbiorcy” lubią nienawidzić. Jedna strona nienawidzi feministek, a druga polityków obecnego rządu. Sprzedaje się konflikt, nienawiść staje się produktem, na którym się zarabia. Sprofilowany czytelnik otrzymuje news, którego się spodziewa, który umacnia jego poglądy, a więc i przywiązanie do określonego medium, ale zwykle nie zdaje sobie sprawy, że staje się jednocześnie przynętą dla reklamodawców.
Dziś od dziennikarzy wymaga się pracy w nowym stylu: zakamuflowanej stronniczości, ataku, rozbudzania emocji. Tresura czytelnika jest w zasadzie prosta, należy przekonać go, żeby trzymał kciuki za swoich i nienawidził tych drugich. W praktyce tekst czy news powinien nieść ze sobą taki przekaz: „Ta straszna rzecz, która się właśnie wydarzyła, to wina Kogoś Innego”. I jeszcze jedna zasada: nigdy nie atakujemy swoich.
Przeglądając informacje z platform prawicowych i konserwatywnych, wyczytałam sporo tekstów o tym, jak to uczestnicy ostatnich protestów Strajku Kobiet są winni wzrostowi zachorowań. „Oni roznieśli zarazę i śmierć. Narazili służbę zdrowia na upadek, a Polaków na utratę życia” („Gazeta Polska”), „Senator ma koronawirusa. Był na Strajku Kobiet” (TVP Info) to tylko dwa nagłówki. Za to sprawy afer w Kościele są potraktowane raczej marginalnie, a o błędach obecnego rządu nie ma ani słowa. Za to media lewicowe o aferach w Kościele katolickim rozpisują się bardzo obszernie, stałym punktem są tematy ośmieszające rząd i polityków partii rządzącej, przy czym nigdy nie skrytykują posunięć „swoich”. U jednych przeczytamy świadectwa kobiet, które urodziły dzieci z niepełnosprawnością i są szczęśliwe, drudzy pytają: „Czy chcesz, żeby twoje dziecko tak cierpiało?”. Nie ma miejsca na spotkanie. Czytelnik lub widz nie ma ochoty poznać całej prawdy. Liczy się tylko ta „moja”.


Dziś od dziennikarzy wymaga się zakamuflowanej stronniczości, ataku na przeciwków i rozbudzania emocji fot. www.tvp.info, www.gazetapolska.pl, www. twitter.com/ Radio_TOK_FM
To jest wojna
Jak wzbudzać nienawiść? Dziennikarze muszą dziś pracować, przestrzegając prostego schematu. Nie wolno pisać „dla każdego”, ale tylko dla tej strony, jaką prezentuje wydawca. Przekonał się o tym kilka miesięcy temu prezes radia Nowy Świat, który na antenie użył nieodpowiedniego według odbiorców zaimka opisującego Margot. Szybko został zwolniony. Pomylił fronty, bo to jest wojna.
Wybierając , dziennikarz zwraca uwagę na jego przydatność w wojnie. Jeśli jakieś złe wydarzenie można przedstawić jako winę przeciwnika, to należy tym się zająć. Jeśli nie, temat należy odłożyć. Nie powinno się szukać wspólnego języka, negocjacje z wrogiem nie wchodzą w grę. Zaproszenie do studia czy wywiad z przeciwnikiem to zdrada, którą należy napiętnować (przypadek dziennikarki TOK FM, która zaprosiła do swojej audycji dziennikarza prawicowego i księdza, po czym stacja została zmuszona przez oburzonych słuchaczy do przeprosin; przypadek feministki, która odmówiła udziału w programie z powodu obecności jako drugiego gościa dziennikarki katolickiej). Należy traktować drugą stronę jako najgorszą z możliwych, a sprzyjające temu nazewnictwo, które likwiduje możliwość jakiegokolwiek porozumienia, to: faszysta i nazista.
Taibbi pisze tak: „Tutaj stoimy My, tam stoją Oni, przy czym Oni to Hitler”. Nie ma już nic gorszego. W tej walce usprawiedliwiona jest więc agresja i dozwolone wszystkie chwyty. Skoro tamci to Hitler, to odrzućmy uprzejmości i dobre maniery. Przecież nie można do faszysty powiedzieć: „idź sobie” albo „nie zgadzam się z tobą”. Potrzebny jest dosadniejszy język. Z jednej strony słyszymy: „Hołota”, „Mordercy”, „Niszczyciele Polski”, a z drugiej wulgaryzmy, których nagle można używać publicznie i głośno, choć jeszcze przed chwilą było to oznaką braku kultury. A artykuł z wulgaryzmami w tytule, nawet wygwiazdkowanymi, przyciąga czytelnika, który przeobraża się w kibica.
Przy czym nowy dziennikarz powinien dbać także o dobre samopoczucie swojego odbiorcy. Podsuwa mu więc nieskomplikowane teksty, po których ten będzie się czuł się wywyższony, lepszy moralnie od bohaterów artykułu, których będzie mógł skwitować jednym słowem: co za idioci.
Daliśmy się podzielić, wmówiono nam, że jesteśmy na wojnie. Bezustannie jesteśmy wzywani przez nagłówki do walki, do boju, na barykady, do obrony. Jak to odkręcić? Pierwszy krok to zauważyć tę manipulację.