Znamy dobrze tę przypowieść. Kluczowe słowo na określenie waluty, jaką posługiwano się w czasach Jezusa, weszło przecież do współczesnego języka i oznacza uzdolnienia, kompetencje, czyli po prostu talenty. Tak też rozumiemy opowieść o bogatym człowieku, który przed wyruszeniem w podróż powierzył sługom swój majątek, by ci go w tym czasie pomnożyli. Nie oddaje im go na własność i nie rozdziela każdemu po równo. Jeden z nich zatem dostaje pięć talentów, inny dwa, a trzeci jeden. Każdy ze sług miał prawo zainwestować powierzony sobie skarb. Dwaj z nich niezwłocznie podjęli działania, a trzeci z nich, ten z jednym talentem w garści, postanowił go zakopać. Być może uznał, że dostał za mało w porównaniu z pozostałymi, a może po prostu chciał być wolny od odpowiedzialności za majątek swego pana.
Po powrocie z podróży pan przywołał sługi i nagrodził tych, którzy pomnożyli jego skarb. „Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana” – słyszą ci, którzy nie szczędzili trudu, by zwielokrotnić otrzymane talenty. Ten zaś, który zakopał powierzony sobie majątek, stał się symbolem zaniedbanego dobra.
Wiemy, że owym panem z Jezusowej przypowieści jest On sam. Warto więc w tym miejscu zapytać, jakież to dary Jezus zostawia swoim uczniom? Powierza nam „swój majątek”, jak mówi Ewangelia, czyli królestwo Boże. Powierza nam samego siebie: w sakramentach, we wspólnocie Kościoła, w drugim człowieku, w odwadze kochania nieprzyjaciół, zdolności do opatrywania ran cierpiącym i bycia znakiem nadziei dla świata.
Co się dzieje, gdy zaniedbujemy ten niepojęty dar? Stara zasada i ludzkie doświadczenie mówią, że jeśli nie pracujemy nad sobą, jeśli nie rozwijamy się, nie dbamy o pomnażanie w sobie i świecie kapitału dobra, nie tylko zatrzymujemy się w miejscu, ale zaczynamy się cofać. Karleją nasze pragnienia i marzenia, kurczy się nasza miłość, zamiera umiejętność życia dla większych ideałów, psują się relacje z innymi. Zakopywanie talentów prowadzi do duchowej śmierci. Ta reguła dotyczy naszej osobistej relacji z Jezusem, ale też odnosi się do wspólnoty Kościoła. Kościół, który wciąż ogląda się za siebie, nie rozpoznaje znaków czasu lub idzie utartymi dawno temu drogami, nie tylko nie pomnoży swoich wielowiekowych skarbów ducha i miłości, ale ryzykuje, że utraci ich piękno i siłę i sam zredukuje swoją rolę do jednej z wielu instytucji ziemskich.
Naszym największym Talentem jest sam Jezus, który się nam powierzył. Jako Jego uczniowie jesteśmy odpowiedzialni za dawanie świadectwa o Jego realnej obecności w świecie. Nasza bierność, lęk przed nowymi wyzwaniami mogą niestety przyczynić się do tego, że przestanie być On traktowany jako uczestnik naszego życia. Co najwyżej pozostanie postacią historyczną, która nie ma nic do zaoferowania żyjącym tu i teraz. Dziś bardzo potrzebujemy odpowiedzialnych „zarządców” tego Skarbu, ewangelicznych „sług dobrych i wiernych”, ludzi, którzy dla Jezusa i z Nim będą powiększać obszar dobra w świecie. Jezus nie potrzebuje zbrojnych obrońców ani wybitnych teoretyków Ewangelii. Najmniej są Mu potrzebni ci, którzy skoncentrowani są jedynie na obronie powierzonego im skarbu. On pragnie, by Jego słudzy byli dobrzy i wierni, to znaczy żyli Ewangelią na co dzień, szerzyli miłość, troszczyli się o sprawiedliwość, głosili prawdę i czynili miłosierdzie. Pragnie, by „zarządcy” Skarbu porzucili bierność i aktywnie włączali się w poszukiwanie tych, którzy gdzie indziej upatrują bogactwa.
Gdy przyjdzie czas rozliczeń, Pan zada pytania: „Co uczyniłeś z powierzonym ci dobrem? Ilu życzliwym słowem zachęciłeś do uwierzenia Miłości? Czy uczyniłeś wszystko, by zagubieni powrócili, a rozczarowani na nowo odnaleźli swoje miejsce w Kościele?”.