Logo Przewdonik Katolicki

Pożary nie zagoją ran

Jacek Borkowicz
Kościół pw. Wniebowzięcia Maryi Panny to jedna z dwóch świątyń podpalonych podczas protestów Chilijczyków fot. ELVIS GONZALEZ/PAP-EPA

Zdjęcia płonących kościołów w Chile obiegły cały świat. Była to kulminacja antyrządowych zamieszek w kraju. Skąd w Chilijczykach tyle gniewu i dlaczego kierują go przeciw Kościołowi?

Niedziela 18 października nie była dniem pokoju w stolicy Chile. Na ulice Santiago wyległy tysiące manifestantów, pragnących upamiętnić pierwszą rocznicę krwawych, antyrządowych zamieszek w mieście i w całym kraju. Protest przybrał gwałtowny obrót, gdy demonstranci wdali się w walki z policją. Drastycznym ukoronowaniem rozruchów było podpalenie przez protestujących dwóch katolickich świątyń. Zgromadzeni wiwatowali, gdy wieczorem, w czerwonym świetle łuny pożaru runęła z trzaskiem iglica kościoła Wniebowzięcia Maryi. Mniejszy kościół pod wezwaniem św. Franciszka Borgiasza, położony kilkaset kroków dalej, podpalony został godzinę wcześniej.

Nie czyńcie sprawiedliwości niesprawiedliwie
Następnego dnia odezwał się metropolita Santiago, arcybiskup Celestino Aos Braco. W telewizyjnym wystąpieniu zwrócił się do narodu bez oznak biskupich, lecz w przepasanym prostym sznurem habicie kapucyna (biskup jest zakonnikiem tego zgromadzenia). „Ubolewamy z powodu zniszczenia naszych świątyń oraz innych obiektów publicznych, ale mocniej jeszcze odczuwamy ból tak wielu Chilijczyków, narodu pokojowego i szlachetnego. Błagam was wszystkich – połóżcie kres przemocy! Nie czyńcie sprawiedliwości niesprawiedliwie” – powiedział metropolita stolicy.
Skąd przyczyny gniewu tak wielu mieszkańców Santiago? Otóż ludzie czują, że żyje im się coraz gorzej, zarówno w stolicy, jak i na prowincji. Co więcej, pogłębia się tam społeczna niesprawiedliwość, o którą upomina się prymas Chile. Spośród krajów Ameryki Południowej to właśnie ten kraj wykazuje największe zróżnicowanie pod względem stratygrafii podziału narodowego dobrobytu. Niewielka procentowo grupa przedsiębiorców i latyfundystów dzierży większą część tego majątku, podczas gdy pozostałe grupy społeczne albo żyją w ubóstwie, albo też – jak chilijska klasa średnia – stopniowo obniżają poziom stopy życiowej. Prawdziwym nieszczęściem okazała się spirala kredytów, które zmuszeni byli zaciągnąć prawie wszyscy Chilijczycy. Bogatych stać na ich spłacanie, podczas gdy inni, biedniejsi, uzależniają się coraz bardziej od banków z powodu niespłacanych odsetek.
Gwałtowne protesty, które wybuchły z tego powodu 18 października ubiegłego roku, trwały trzy tygodnie. Podczas tego „powstania”, jak niektórzy nazywają owe rozruchy, siły porządkowe zastrzeliły ponad 30 osób.
Pozornie nic nie wskazywało na to, że sytuacja tak fatalnie się powtórzy. Władze stolicy co prawda podniosły ostatnio ceny biletów na metro, ale niezadowolenie z tego powodu nie mogło być wystarczającą przyczyną zamieszek. Podobnie nie zawinił tutaj koronawirus: po przesileniu w czerwcu tego roku liczba zakażeń utrzymuje się na ustabilizowanym poziomie. Przyczyna społecznego gniewu leży głębiej, a jego geneza sięga jeszcze czasów dyktatury Pinocheta.

Zarządzanie gniewem
Chile, podobnie jak cała Ameryka Łacińska, jest krajem katolickim. Dlatego wszystkie ważniejsze społeczne wydarzenia w ten czy inny sposób odbijają się tam echem w życiu lokalnego Kościoła. Jednym z przejawów tego mechanizmu jest dość powszechne przekonanie, że chilijski Kościół wspierał reżim dyktatora. Przekonanie tyleż uproszczone, ile niesprawiedliwe, zważywszy jak wielu szeregowych księży katolickich zaangażowanych było w walkę z tym reżimem. Niemniej jest faktem, że wyższa hierarchia nie krytykowała zbrodni i nadużyć władzy. Chlubnym wyjątkiem był tutaj kardynał Raul Silva Henriquez, ale on nie pełnił już wówczas biskupiego urzędu.
Latynoski model społeczny w ogóle kojarzy hierarchiczny Kościół z „podporą tronu”. Dlatego tamtejsze wystąpienia, włącznie z tymi gwałtownymi, często noszą także antyklerykalne znamiona. Te potoczne uprzedzenia wykorzystują do własnych, czysto politycznych celów różne ugrupowania lewackie, włącznie z anarchistami, a nawet zawodowymi terrorystami. Dało to o sobie znać chociażby przed wizytą w Chile papieża Franciszka (styczeń 2018), kiedy to w sześciu kościołach stolicy kraju wybuchły bomby, podłożone tam przez nieznanych sprawców.
8 listopada 2019 r., w końcowym etapie „powstania”, zamaskowani osobnicy wtargnęli do wspomnianego kościoła Wniebowzięcia (La Asuncion), wznosząc na środku świątyni barykadę z ławek oraz figur świętych, którą następnie podpalono ku uciesze gawiedzi. Świat obiegły wtedy zdjęcia krucyfiksu z okaleczonym Jezusem, któremu pozostał tułów i wyciągnięta prawa ręka.
W 1973 r., podczas puczu Pinocheta, kościół sąsiadował z koszarami żandarmerii, w których niebawem więziono i torturowano przeciwników reżimu. Po upadku dyktatury (1990) ktoś rozpuścił plotkę, jakoby tortur dokonywano także w budynku plebanii. Zarzutów tych nie potwierdziło śledztwo, jednak w jego toku okazało się, że na tejże plebanii przez jakiś czas żandarmi przechowywali komputerową kartotekę osób represjonowanych. Odtąd do La Asuncion przylgnęła zła sława, chociaż sama parafia, jako duszpasterstwo środowisk twórczych Santiago, niewiele ma wspólnego z wydarzeniami sprzed 50 lat. Dlatego też obecnie kościół Wniebowzięcia podpalono, podobnie jak sąsiednią świątynię św. Franciszka Borgiasza, siedzibę polowego duszpasterstwa żandarmów.
Jednak nawet tak wątłymi pretekstami nie dałoby się uzasadnić aktu agresji, który miał miejsce cztery dni po pierwszej profanacji La Asuncion: 12 listopada 2019 r. tłum wtargnął do bazyliki Maryi Wspomożycielki w miasteczku Talca, na południe od Santiago. Figury i święte obrazy wyniesiono na ulicę i rzucono na barykadę. Talca to znane chilijskie sanktuarium, miejsce pielgrzymek katolików ze stolicy.
Kolejnego aktu przemocy dokonano 14 stycznia tego roku, podczas ingresu abp. Aos Braco do santiagoskiej katedry. Dokładnie w momencie Komunii niezidentyfikowani osobnicy rozrzucili przed ołtarzem pojemniki z gazem łzawiącym. Okazały się puste, ale panikę, celowo rozpętaną wśród wiernych, ledwo zdołano opanować bez ofiar.

Ku uzdrowieniu
W tle obecnych wydarzeń mieści się także bezprecedensowa dymisja całego episkopatu Chile, dokonana w maju 2018 r. podczas rzymskiego spotkania biskupów z papieżem Franciszkiem. Jej powodem były potwierdzone ostatecznie oskarżenia części biskupów o niereagowanie, a także krycie księży – sprawców czynów lubieżnych wobec małoletnich oraz osób dorosłych obojga płci. Franciszek przyjął wtedy dymisję siedmiu spośród 34 biskupów (w tym biskupa Talca), pozostałych pozostawiając na ich diecezjalnych katedrach. Trzy miesiące później wydalił ze stanu kapłańskiego dodatkowych dwóch biskupów emerytów.
Na swoim stanowisku pozostał wtedy metropolita Santiago, który zrezygnował dopiero w ubiegłym roku z powodu wieku. Jego następca, prymas Celestino Aos Braco, jest także duszpasterzem bez zarzutu, co więcej, stylem swojej posługi pokazuje, że całym sercem identyfikuje się z narodem, nie zaś z władzami. Leczenie społecznych ran trwa jednak długo, natomiast znacznie szybciej postępować może destrukcja, której dokonują ludzie świadomie rozgrywający Kościół przeciw ludziom.
25 października, już po złożeniu do publikacji tego artykułu, przeprowadzono w Chile referendum w sprawie nowej konstytucji, która miałaby zastąpić starą, pamiętającą jeszcze czasy Pinocheta. Być może to wydarzenie okaże się przełomem, który pchnie ów kraj na drogę ozdrowieńczych reform.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki