Logo Przewdonik Katolicki

Koniec dzikiej reprywatyzacji

Piotr Wójcik
Protest Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów w rocznicę śmierci Jolanty Brzeskiej, 1 marca 2018 r. Brzeska walczyła o prawa lokatorów zagrożonych eksmisją fot. Jakub Kamiński/PAP-EPA

W jej wyniku poszkodowanych mogło zostać nawet 55 tysięcy osób zamieszkujących oddawane kamienice, a Warszawa utraciła majątek wart miliard złotych. Podpisana już przez prezydenta ustawa wreszcie zakończy dramaty dzikiej reprywatyzacji.

W 1945 r. Warszawa leżała w gruzach i nie przypominała tętniącego życiem miasta sprzed wojny. Jej zniszczenia, szczególnie w wyniku odwetu za powstanie warszawskie, były ogromne: 70 proc. z kilkudziesięciu tysięcy budynków było zniszczonych. Dekretem Bolesława Bieruta skomunalizowano wszystkie grunty leżące w granicach stolicy, co miało m.in. usprawnić jej odbudowę. To zresztą miało miejsce, szybka odbudowa Warszawy to jedno z niewątpliwych osiągnięć PRL-u i ówczesnego społeczeństwa.
Kilkadziesiąt lat później dekret Bieruta przyniósł jednak kłopoty. Po znacjonalizowane nieruchomości zaczęli zgłaszać się spadkobiercy ich właścicieli lub podmioty rzekomo ich reprezentujące. Politycy przez lata zapowiadali wprowadzenie ustawy reprywatyzacyjnej, jednak na zapowiedziach się kończyło. Miasto zaczęło więc oddawać nieruchomości na własną rękę. Ten zderegulowany tryb rozliczania się ze spadkobiercami szybko doprowadził do powstania niewyobrażalnych patologii.

Nieżyjący właściciel domaga się zwrotu
Powstała cała grupa prawników zajmujących się „odzyskiwaniem” kamienic. Wykorzystywali oni szereg mechanizmów naginających prawo. Jednym z nich była możliwość ustanowienia przez sąd kuratora spadku, który „opiekowałby się” majątkiem w czasie, gdy spadkobierca nie jest określony lub nie można się z nim skontaktować. Metodą „na kuratora” próbowano zreprywatyzować m.in. kamienicę przy ulicy Łochowskiej 38, której przedwojenny właściciel miałby… 128 lat.
Innym rodzajem nieprawidłowości było oddawanie kamienic obywatelom państw, z którymi PRL rozliczyło już przejęcie nieruchomości, wypłacając im odszkodowania. Kamienica przy Chmielnej 70 została oddana właścicielom roszczeń do niej, którzy wcześniej odkupili je od spadkobierców przedwojennego właściciela. Problem w tym, że Dania przyznała mu już odszkodowanie na mocy umowy z PRL.
Nieruchomości w znacznej mierze nie trafiały do spadkobierców tylko do „inwestorów”, którzy wcześniej odkupili roszczenia do nich. Następnie podwyższali czynsz lokatorom, by odzyskać zainwestowane w roszczenia pieniądze. Gdy natrafiali na opór mieszkańców kamienicy, zatrudniali wyspecjalizowanych czyścicieli, utrudniających życie lokatorom na różne sposoby, by ci sami od siebie się wyprowadzili. Stosowano różne metody. Jedną z popularniejszych było nagłe przeprowadzanie remontu na klatce, który trwał także w nocy. Lokatorzy otrzymywali głuche telefony lub groźby do skrzynek pocztowych. Zdarzało się też podrzucanie insektów lub zdechłych szczurów albo ptactwa.
Najbardziej ekstremalnym przypadkiem była śmierć Jolanty Brzeskiej w 2011 r. Brzeska mieszkała w zreprywatyzowanej kamienicy, w której w 2006 r. pełnomocnik właścicieli drastycznie podniósł czynsz – do poziomu, którego nie była w stanie płacić. W wyniku tej historii Jolanta Brzeska stała się jedną z najbardziej aktywnych działaczek lokatorskich w Warszawie, walcząc o prawa rodzin zagrożonych eksmisją. Wyrok eksmisji został wydany także w jej sprawie, gdyż Brzeska nie płaciła nowego czynszu w pełnej wysokości. Kilka prób eksmisji nie przyniosło rezultatu. Wreszcie w marcu 2011 r. w Lesie Kabackim znaleziono spalone zwłoki Jolanty Brzeskiej. Sekcja zwłok finalnie wykluczyła samobójstwo, jednak sprawców do dziś nie udało się ustalić.

Tysiące poszkodowanych
Liczba ofiar warszawskiej reprywatyzacji sięga dziesiątek tysięcy osób. Według danych ratusza, w okresie 2007–2016 reprywatyzacja dotknęła 10,3 tys. osób, jednak dane te są podawane w wątpliwość przez organizacje lokatorskie, według których poszkodowanych było 40 tys. osób. Jeszcze większą liczbę szacuje stowarzyszenie Miasto Jest Nasze od lat zajmujące się problemem dzikiej reprywatyzacji w stolicy. Według niego w latach 2002–2016 zreprywatyzowano lokale, w których zamieszkiwało 33,5 tys. ludzi. Na podstawie tych wyliczeń MJN oszacowało, że w latach 90. reprywatyzacja dotknęła kolejnych kilkunastu tysięcy osób, co daje w sumie liczbę 55 tys. ofiar warszawskiej reprywatyzacji.
Reprywatyzowane były nie tylko budynki mieszkalne, ale także użyteczności publicznej. Przynajmniej do 2016 r., gdy weszła w życie „mała ustawa reprywatyzacyjna”, która umożliwiła odmowę zwrotu nieruchomości służącej celom publicznym, a także zakazała ustanawiania kuratora dla właścicieli, co do których zachodziły poważne przesłanki, że już nie żyją. Wcześniej reprywatyzowano m.in. budynki, w których były szkoły, przedszkola lub mieściły się tam instytucje administracji publicznej. Najsłynniejszym przypadkiem było przeniesienie gimnazjum im. Bohaterek Powstania Warszawskiego ze zreprywatyzowanej działki przy ul. Twardej w Śródmieściu na Mokotów. Ówczesny radny Śródmieścia Jan Śpiewak zgłosił tę sprawę do prokuratury, zwracając uwagę, że przeniesienie szkoły kosztowało miasto 12 mln zł i miało miejsce na rok przed wydaniem decyzji reprywatyzacyjnej.
W 2017 r. zaczęła działalność Komisja Weryfikacyjna, która badała poszczególne decyzje miasta dotyczące zwrotu nieruchomości. Głównym wnioskiem z jej raportu było, że w latach 2007–2016 władze miasta dopuściły się licznych zaniedbań, w wyniku których stolica straciła majątek wartości miliarda złotych. W latach 2017–2019 Komisja Weryfikacyjna uchyliła około stu decyzji wydanych przez miasto, na mocy których odzyskano 56 nieruchomości, a także nałożyła obowiązek zwrotu nienależnych świadczeń na kwotę 99 mln zł.

Fatalne konsekwencje braku ustawy
Podczas prezydentury Hanny Gronkiewicz-Waltz wydanych zostało w sumie ponad 2 tys. decyzji reprywatyzacyjnych. Tak więc komisja dopatrzyła się nieprawidłowości w 5 proc. wydanych decyzji. To oczywiście bardzo dużo, jednak widać jak na dłoni, że głównym problemem był brak ustawy reprywatyzacyjnej. To brak uregulowań sprawiał, że miasto masowo pozbywało się swoich nieruchomości, także tych, w których siedzibę miały warszawskie instytucje. A budynki mieszkalne wraz z lokatorami trafiały do nowych, często przypadkowych właścicieli, których główną zasługą było to, że mieli pieniądze na wykup roszczeń oraz czas i cierpliwość.
Ta luka prawna została jednak wreszcie wypełniona przepisami. Wcześniej „mała ustawa reprywatyzacyjna” umożliwiła odmowę zwrotu w sytuacji, gdy budynek był zniszczony podczas wojny w co najmniej 66 proc. lub gdy wartość nowo wybudowanego budynku znacznie przekraczała wartość reprywatyzowanego gruntu. Według podpisanej przez prezydenta Andrzeja Dudę 30 września „dużej ustawy reprywatyzacyjnej”, za której przyjęciem głosowała zdecydowana większość Sejmu, katalog ten został rozszerzony o przypadki, gdy budynek jest zamieszkiwany przez lokatorów, służy dla celów nauki, oświaty lub kultury, jest częścią publicznego ośrodka wypoczynkowego lub jego oddania nie można pogodzić z prawidłowymi stosunkami sąsiedzkimi. Ustawa uniemożliwiła także zaskarżanie decyzji Komisji Weryfikacyjnej komu innemu niż lokatorom, a wszystkie decyzje zaskarżone tylko przez miasto zostały uznane za ostateczne.
Przede wszystkim jednak ustawa umożliwiła poszkodowanym lokatorom uzyskanie odszkodowania z Funduszu Reprywatyzacyjnego, który został zasilony kwotą 20 mln zł odzyskanych przez Komisję Weryfikacyjną. Oby wypłacanie odszkodowań lokatorom szło równie szybko i sprawnie, jak wcześniej przekazywanie kamienic prawdziwym lub rzekomym właścicielom.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki