Logo Przewdonik Katolicki

Klucz, którego nikt nie szuka

fot. Badinera/Wikipedia

Nie ma wiary bez pytań, nie ma odpowiedzi na pytania bez poszukiwań. Dlaczego więc w Kościele wciąż boimy się dowartościowania ludzkiej wolności? Damian Jankowski w rozmowie z ks. Andrzejem Pęcherzewskim o tym, dlaczego możliwość wyboru jest lepsza niż nakaz i w jaki sposób wydobywa ukryte pokłady głębszej motywacji.

Co można zrobić, by możliwe było porozumienie i by w Kościele ludzi łączyły więzi, a nie więzy?
– Najpierw warto byłoby dowartościować ludzką wolność. Boimy się tego w Kościele, wolimy trzymać ludzi w pozycji klęczącej, bo obawiamy się, że jak tylko się wyprostują, zbuntują się przeciwko Bogu i postawią nową wieżę Babel. Tymczasem trzeba powiedzieć otwarcie: Bogu nie zagraża nasza wielkość! Trzeba byśmy uczyli się i wspierali w odwadze przyglądania się swojemu wnętrzu, używając nie tyle bogatych i silnych narzędzi, ile cierpliwej uważności i czułości. Te ostatnie są jednak bezskuteczne, jeśli nie szanujemy wolności. Odnośnie do wolności – opowiadałem panu o mojej wizycie w Paradyżu kilka lat temu?

Nie, proszę opowiedzieć.
– Wybrałem się w odwiedziny do tamtejszego seminarium, w którym spędziłem trzy lata studiów. Dziś kształcą się tam klerycy diecezji zielonogórsko‑gorzowskiej. Umówiłem się z moim kolegą, który został tam rektorem, że wpadnę na kilka dni, złapię oddech i powspominamy sobie.
Po kilku dniach jeden z tamtejszych kleryków zapytał mnie, jak odbieram zmiany, które na przestrzeni lat zaszły w seminarium. Nawiązałem do tego pytania w homilii podczas wspólnie z rektorem celebrowanej mszy. Powiedziałem seminarzystom tak: Widzę, że macie tu dobrą atmosferę, sporą osobistą autonomię i świetny kontakt z wykładowcami i wychowawcami. Co więcej, możecie korzystać z kortu tenisowego i kajaków (Paradyż to pocysterski klasztor nad jeziorem w otoczeniu pięknej przyrody). Oczywiście za moich czasów też były możliwości relaksu – mieliśmy boisko piłkarskie – ale nie takie jak teraz. Nie graliśmy też w tenisa ziemnego ani nie mieliśmy kajaków. Nie było również wtedy takich partnerskich relacji z moderatorami. Czyli zmiany są na plus. A jednak – kontynuowałem swój wywód – coś zwróciło moją uwagę, pozornie drobna rzecz. Otóż za moich czasów w murze klasztornym, pod laskiem, była wyłupiona niewielka dziura. Dzięki niej od czasu do czasu urządzaliśmy sobie z kolegami wagary, wyprawialiśmy bez pozwolenia przełożonych daleko poza teren seminarium. A było co oglądać! Obok znajdowały się poniemieckie podziemne fortyfikacje i rezerwat nietoperzy… Gdy spacerowałem sobie dziś po ogrodzie, sprawdziłem, jak wygląda tamto sekretne miejsce. Otóż nie ma już dziury, jest tylko ładnie wyremontowany mur i furtka z piękną klamką. Nacisnąłem na nią, ale furtka jest zamknięta. Pytanie, kto ma klucz.

Pewnie nikt go nawet nie szuka.
– Pewnie nikt nie szuka… To mnie zastanowiło. Opowiadam tę historyjkę dlatego, że w formacji księży, w ogóle w życiu religijnym i w Kościele możemy stworzyć sobie cieplarniane warunki. Wolałbym jednak mieć możliwość wyboru – dziurę w ogrodzeniu zamiast eleganckiego zatrzaskowego zamknięcia. Tymczasem wciąż nas kusi kształtowanie kapłańskiego powołania bez ryzykownej przestrzeni wolności.
Kolejna ważna sprawa to potrzeba – może zabrzmi to szumnie – przestrzeni do spotkania. Nie będzie spotkania, jeśli ustawimy się nawzajem w kontrze wobec siebie i do świata oraz będziemy epatować mocnymi środkami: atrapami szubienic do wieszania wizerunków ideowych wrogów, antyaborcyjnymi banerami ze szczątkami ludzkich płodów, ale także wyzywającą nagością na paradach równości.
Mówiliśmy już o pokusie sprowadzania Królestwa na ziemię. Przypomnijmy sobie scenę w Ewangelii, gdy Jezus wysyła siedemdziesięciu dwóch uczniów, by w pobliskich mieścinach „głosili królestwo Boże” (por. Łk 10,1–12). Podstawowe pytanie brzmi: czym ono jest?

Posłani nie głosili chyba doktryny, zakazów i nakazów, nie omawiali katalogu grzechów, prawda?
– Myślę, że głosili Królestwo jako odkrywanie bliskości Boga w szarej rzeczywistości, w świecie takim, jaki jest. To trudne, wiem, ale chyba powinniśmy dziś w Kościele właśnie do takiego głoszenia powrócić.
Bardzo przemawia do mnie porównanie owego królestwa Bożego do ziarna gorczycy (por. Mt 13, 31–32), czyli do czegoś malutkiego, niepozornego, co z początku trudno dostrzec i czego trzeba z wysiłkiem szukać. W Kościele – przyznajmy otwarcie – nie lubimy tego robić. Wydobywać, wyłuskiwać, znajdować takie ziarenka mniejsze od ziarenek maku.

Wolimy szybko oddzielać ziarno od plew…
– Mimo że przed tym wyraźnie przestrzegał nas Nauczyciel. Naprawdę nie wiemy, co kryje się w sercu danego człowieka. Nie mogę na przykład komukolwiek odmówić komunii (chyba że jest na przykład pijany, to łatwo weryfikowalne). Przypuśćmy, ktoś jest po rozwodzie, a ja znam jego sytuację życiową. I tak mu nie odmówię, bo nie wiem, czy w jego życiu się coś nie dokonało i nie rozeznał w swoim sumieniu, że ma prawo przystąpić do sakramentu.
Wydaje mi się to ogromnie ważne – by odkrywać ziarenka Królestwa w sobie i innych – także, a może przede wszystkim w tych, którzy są daleko od Kościoła. Czy takim ziarenkiem nie może być choćby relacja dwóch osób, które żyją ze sobą wprawdzie bez ślubu, ale w codziennej wierności i oddaniu? Przyjmijmy, idąc za Katechizmem Kościoła Katolickiego, że dążenie do chrześcijańskiego ideału odbywa się stopniowo i na drodze często niepowtarzalnej.
Takie postawienie sprawy nie oznacza automatycznie wycofania się z jakichkolwiek wymagań. Młodzi, którzy przychodzą do mnie przed ślubem, wiedzą o tym doskonale. Pytam ich na początek: „Dlaczego chcecie wziąć ślub?”. Najczęściej odpowiadają: „Bo się kochamy”. Mówię im: „To kochajcie się dalej, ale po co wam ślub?”. Potem drążymy temat i wreszcie dochodzimy do istotnego pytania: czy wierzą albo choć starają się wierzyć w Boga, czy też posyła ich do ołtarza mama lub babcia? Próbuję im pokazać, że Bóg niezależnie od wszystkiego jest obecny w ich relacji. W końcu radzę im: „Słuchajcie, skorzystajcie z tego, że Dąbki to nadmorski kurort. Zorganizujcie ślub na plaży, latem, przy zachodzie słońca. Ułóżcie słowa przysięgi. Jeśli serio się w to zaangażujecie, to i Bóg w tym z wami będzie.Czemu miałby nie być?”.

Ja bym chyba skorzystał z takiej rady [śmiech].
– Brzmi przekonująco, prawda? Następnie zostawiam ich na chwilę samych, w milczeniu. Zazwyczaj są zdziwieni – jak to? Ksiądz i mówi takie rzeczy? Szybko dochodzą jednak do odkrycia istotnej różnicy: to, co przed nimi zarysowałem, będzie może piękną uroczystością, ale nie będzie sakramentem. Sakrament dokonuje się wewnątrz wspólnoty Kościoła, który tak a nie inaczej o nim mówi i stanowi. A narzeczeni muszą sami wybrać, czy chcą wejść razem na tę drogę Kościoła. Ale przyznaję – w przestrzeni kościelnej raczej unikamy takiego postawienia sprawy, z obawy, że ludzie, kiedy będą nieprzymuszani, odejdą.

A jak było na tych spotkaniach małżeńskich: zdarzało się, że pary po rozmowie z księdzem rezygnowały ze ślubu?
– Nie, raczej taka rozmowa nie zniechęcała ich, lecz wydobywała z nich ukryte pokłady głębszej motywacji. Tylko żeby tak się stało, trzeba przejść z nimi kawałek drogi, poświęcić
im trochę więcej czasu. Chyba tylko jedna para zdecydowała się wręcz na rozstanie – i w sumie myślę, że dobrze się dla nich stało. 


KS. ANDRZEJ PĘCHERZEWSKI
Proboszcz parafii rzymskokatolickiej w Dąbkach k. Darłowa, teolog, terapeuta. Ukończył trzyletnie szkolenie psychoterapii psychoanalitycznej i roczne studium pomocy psychologicznej w Trójmiejskim Ośrodku Psychoterapii Psychoanalitycznej


DAMIAN JANKOWsKI
Publicysta, krytyk filmowy, redaktor Więź.pl, członek Zespołu Laboratorium „Więzi”. Absolwent polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, autor książki Innego cudu 
nie będzie – wywiadu rzeki z Wacławem Oszajcą SJ


Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki