I. Chciałam krzyczeć o sprawiedliwość, on nie.
Szliśmy piaszczystą drogą, po jednej stronie, w oddali widać było zbudowaną z drewna toaletę. Była ona częścią domu, który wyłonił się przed naszymi oczami, a dokładnie niedokończonego budynku w stanie surowym. Przy wietrznej pogodzie słychać było z daleka trzepot plastikowych i materiałowych zasłon, zawieszonych w miejscu okien i drzwi. W środku budynku te kawałki materiału przypominały ściany, wydzielały pokoje.
Odchylając zasłonę, weszliśmy do środka. Przywitał nas przyjemny chłód tego miejsca i cała dziesięcioosobowa rodzina, która tam mieszkała. Na przywitanie tradycyjnie od każdego buziak, tradycyjnie cztery razy na zmianę w policzki.
Bez względu na warunki mieszkaniowe zawsze u Irakijczyków jest czaj – mocna, czarna herbata. Jeśli nie zaparzony na kuchence, to na małym ognisku. Herbata jest zwiastunem rozmowy, często długiej, bo zazwyczaj nie kończy się na jednej szklaneczce.
Wiele razy onieśmielała mnie otwartość naszych gospodarzy. Gdy tylko chcieli opowiedzieć o tym, co ich spotkało, zamieniałam się w słuch. Muhammad, głowa rodziny, spędził kilka miesięcy w więzieniu Państwa Islamskiego. Opowiadał, a jego oczy były smutne i pokorne. Słuchając, jak bez winy doznawał różnych okrucieństw, chciałam krzyczeć o sprawiedliwość. On nie krzyczał, nie podnosił głosu, nie przeklinał. Kiedy zaczął mówić o przyjacielu z jednego pokoju tortur, w jego oczach pojawiły się łzy i chwila ciszy, by złapać oddech. To była już kolejna dolewka herbaty, a Muhammad opowiadał dalej.
Siedział spokojnie prosto i tylko gesty jego rąk wypełniały zastygłą od opowieści przestrzeń wokół nas. Wydawało się, że wszystkie jego emocje, ból i bezradność były ograniczone do gestów jego rąk. Czy wszystko można wyrazić słowami? Opisał fakty, ale kiedy słowa nie wystarczały, pojawiły się łzy lub uśmiech. Ale nie chciał płakać, powstrzymywał łzy, a potem zaczynał jeszcze bardziej gestykulować rękami. Kilka razy pokazywał nam blizny tortur na swoim ciele – na brzuchu, na rękach, na piersi. Jakby szukał dowodu, a może tak, jakby próbował dać swoim cichym bliznom szansę przemówić. A ich dźwięk był głośniejszy niż słowa. One krzyczały: „Spójrz! To się naprawdę wydarzyło!”. Z otworów na okna w ścianie poruszał się materiał, odsłaniając momentami niebieskie niebo i wpuszczając do środka podmuch świeżego powietrza.
W wyniku działalności Państwa Islamskiego setki tysięcy wyznawców islamu, muzułmanów zostało zmuszonych do ucieczki ze swoich domów. Każdy, bez względu na religię i pochodzenie, kto nie poparł działalności wojowników, aby ratować swoje życie, zmuszony był do ucieczki z terenów przez nich okupowanych. Obecnie w Iraku większość, to jest około pół miliona osób wewnętrznie przesiedlonych i uchodźców, mieszka poza formalnymi obozami. Znaleźli oni schronienie w pustostanach, zbudowanych przez siebie namiotach, małych prowizorycznych obozach czy wynajętych domach. Tak jak w przypadku jazydów, wielu muzułmanów, którzy znaleźli schronienie w irackim Kurdystanie, z powodów bezpieczeństwa nie może wrócić na stronę federalnego Iraku. Ten powrót często jest niemożliwy również z powodu braku pieniędzy. Wiele obozów dla przesiedleńców jest sukcesywnie zamykanych. Dlatego liczba osób w nieformalnych schronieniach przewyższa dwukrotnie liczbę mieszkańców w formalnych obozach.
II. Kto odważy się im powiedzieć: zostań w domu?
Przed bramą do obozu zatrzymał nas strażnik. „Do kogo jedziecie?” – zapytał. Przyglądał nam się dłuższą chwilę, po czym dostaliśmy od niego jedno ostrzeżenie: „Nie robić żadnych zdjęć!”. I mogliśmy jechać dalej. Nagle znaleźliśmy się na wyboistej, bardzo piaszczystej drodze, głównej ulicy w obozie. Po obydwu stronach rozciągał się szereg namiotów, którym nie było widać końca. Ten obóz dla uchodźców wewnętrznych w irackim Kurdystanie liczył na tamten moment około 25 tys. mieszkańców. Każdy namiot miał swój numer. Pod każdym z nich skrywało się życie i historie setek tysięcy osób i ich rodzin. To był wiosenny słoneczny dzień. Pomiędzy namiotami biegały dzieci, roześmiane i umorusane od kurzu unoszącego się w powietrzu.
Widok obozu był przejmujący. Tak wielu ludzi doświadcza ogromnej niesprawiedliwości. Bolesnym uczyniło ich rzeczywistość nie tylko to, gdzie się teraz znajdują, ale strata tego, od czego zostali zmuszeni do ucieczki – domu, relacji z rodziną, sąsiadami, pracy, szkoły dla dzieci czy swoich przyzwyczajeń i ulubionych miejsc na zakupy, spotkań czy modlitwy. Wyliczać tak można długo, a przecież to wszystko przekłada się na tak pożądane przez każdego człowieka: samodzielność, bezpieczeństwo, poczucie bycia potrzebnym, szanowanym i kochanym.
W obozie ludzie próbują odzyskać to, co stracone. Na ile to możliwe, szukają normalności w tej postawionej na głowie rzeczywistości. Otwierają więc małe obozowe biznesy: stragan z warzywami i owocami albo z żywymi kurczakami i indykami. Zaczynają hodowlę kilku owiec i kóz za ogrodzeniem obozu. Koniecznym działaniem jest też prowadzenie kafejki internetowej czy fryzjera-barbera. Taki segment usług rozciągał się przy wjeździe do obozu. Ale tak nie było od początku. Zbudowanie tej namiastki normalności zajęło długie miesiące. I w skali całego obozu tylko nieliczni mają swój mały biznes. Więc ta normalność, którą chcą odzyskać, to też posyłanie dzieci do obozowej szkoły, spotkania rodzinne czy wspólne przygotowywanie posiłków lub pieczenie chleba przez kobiety.
I tak obóz nabrał swojego rytmu. Wszyscy wiedzą, kiedy otwierają się te różne stragany, kiedy dzieci idą do obozowej szkoły, a po lekcjach biegną na boisko zagrać z piłkę. Kiedy wiosną jest piękna pogoda, ludzie wychodzą za ogrodzenie obozu na spacer, a kiedy przychodzi zima, ze strachem zadają sobie pytanie, czy tego roku dadzą radę, czy pogoda będzie łaskawa i przetrwają w namiotach. Atmosfera w obozie zmienia się, gdy rodziny świętują ślub bądź opłakują osobę zmarłą. Rytm życia, roku i dnia. To już czwarta wiosna na obozowym uchodźstwie.
Nasz przyjaciel czeka na nas przed swoim domem-namiotem. W tym obozie namiot to tak naprawdę kilka mniejszych namiotów tworzących rodzaj mieszkania. Mała kuchnia jest wydzielona z plastikowych ścianek, obok mała toaleta i mały przedsionek na środku, z którego jest wejście do głównego namiotu z betonową podłogą. To miejsce, gdzie zazwyczaj śpi cała rodzina. Zimą najłatwiej je ogrzać. Zwykle za pomocą piecyka na ropę. Latem z powodu gorąca wiele osób śpi pod gołym niebem.
„Chodźcie poznać moja rodzinę” – powitał nas jeden z naszych obozowych znajomych. Gdy dotarliśmy na miejsce, przed namiotem unosił się zapach chleba. To kobiety zeszły się z kilku namiotów, żeby wypiekać w tradycyjny sposób płaski i cienki chleb, który jest dodatkiem niemal do każdego dania. Nawet w najtrudniejszych warunkach zapach chleba pomagał im przywołać wspomnienie domu. Pracy kobiet przyglądały się dzieci, momentami przeszkadzając i podjadając jeszcze gorący placek. Wewnątrz spotkaliśmy wiele osób, rodziców gospodarza, jego rodzeństwo, bliższe i dalsze kuzynostwo. Tak wiele osób w jednym miejscu. A jednak to był dobry czas na rozmowę, o wszystkim.
Nagle jedna z kobiet zaczęła płakać. Wydawało się, że w ten sposób chce wyrazić swoje poczucie bezradności. I jak się potem przyznała, nie wiedziała, czy to uczucie dotyczy przeszłości czy przyszłości. Płakała, chcąc nam powiedzieć, że to, co ich czeka, jest wciąż wielką niewiadomą i coraz większym dla nich wyzwaniem.
Najnowsza historia tysięcy żyjących w Iraku jazydów jest dramatyczna. Sierpnia 2014 r. nigdy nie zapomną. Bojownicy Państwa Islamskiego dokonali na nich aktu ludobójstwa. Ci, którzy przeżyli, wspominają masowe mordy, porwania, gwałty na kobietach i uprowadzenia dzieci. Niszczyli dosłownie wszystko, co stawało na ich drodze. Zmuszeni do ucieczki znaleźli schronienie w obozach dla uchodźców wewnętrznych, opuszczonych budynkach albo zbudowanych przez siebie namiotach w irackim Kurdystanie. Ze względu na niestabilną sytuację większość nie zdecydowała się na powrót tam, skąd uciekli. Ci, którzy wrócili, podjęli próbę odbudowy wszystkiego na nowo. Kolejny raz.
III. Sen
Opowiedziała mi o swoich marzeniach. Zapamiętałam ten moment, w tej rzeczywistości podstawowe potrzeby stają się marzeniami. Kobiety tutaj mają w sobie niesamowitą siłę w pokonywaniu przeciwności. Tej sile towarzyszy piękno, również to zewnętrzne. Jedną z takich silnych i pięknych kobiet była Mahaba. Często myślała o przyszłości, jak już wszystko będzie „normalnie”, chce zostać chirurgiem. Jest na początku studiów, przed nią jeszcze długa i wyboista droga.
Promienie zachodzącego słońca przebijały się przez okno w pokoju. Przyjemny, ciepły blask wypełniał małe mieszkanie, czyli górne piętro wolno stojącego domu. Było bardzo skromne, dwa pokoje z łazienką i kuchnią, dobudowaną z plastikowych ścian na tarasie. Na ścianach kilka świętych obrazków, proste metalowe łóżka, plastikowy stolik i plastikowe krzesła. W jednym z pokoi stała szafa na ubrania. W tych dwóch pokojach mieszkała na początku ośmioosobowa rodzina. Czynsz nie był wysoki, a zarobione pieniądze były odkładane na odbudowę domu w Karakosz. Mieszkańcy Równiny Niniwy zostali zmuszeni do ucieczki ze swoich domów przez Państwo Islamskie. Dom Mahaby został zajęty przez bojowników. Mieszkali oni w nim przez ponad dwa lata, a gdy zostali pokonani, zanim uciekli, podpalili go.
Mahaba wspominała: „Moja koleżanka zadzwoniła do mnie w środku nocy, bardzo płakała. Śniło się jej, że ISIS zajęło nasze domy. Pocieszałam ją, że tak się nie stanie, że wszystko będzie dobrze”. Zaledwie dwa dni później kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców Równiny Niniwy, chrześcijan, szukało schronienia w miastach irackiego Kurdystanu. Szukali go wszędzie, w parkach, szkołach, kościołach, centrach handlowych. Rodzina Mahaby szybko znalazła stałe schronienie-dom. Ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co oni. Dla wielu, zanim się to wydarzyło, tułaczka po przeludnionych, prowizorycznych schronieniach trwała kilka miesięcy.
Rok później od naszego pierwszego spotkania odwiedziłam rodzinę Mahaby w Karakosz. To nie był jeszcze ten sam dom, z którego uciekli, on wciąż czekał na gruntowny remont. Miasto zostało odminowane, tunele pod nim wybudowane przez ISIS sprawdzone, a na ulicach bezpieczeństwo zapewniały oddziały chrześcijańskiej milicji. Mieszkańcy czuli się bezpiecznie, tak mówili. Ale może to fakt powrotu na własną ziemię wzmagał to poczucie.
Poszliśmy zobaczyć spalony dom. To miasto jeszcze przez długie miesiące, a pewnie i lata, będzie miało znamiona wojny z ISIS. Zniszczone ulice, linie energetyczne, zbombardowane i spalone domy, kościoły, szkoły. Wiele z tych domów na długo takimi pozostanie, bo nie wszyscy chcą tutaj wrócić. Niektórzy zostali w irackim Kurdystanie, bo tam mogli pracować. Bezrobocie to chyba największy, na tamten moment, problem w Karakosz. Wielu też wyemigrowało do Kanady bądź Australii. Niektórzy czekają jeszcze do dzisiaj w krajach ościennych, by móc przedostać się „dalej”.
Bojownicy zostawili w domu Mahaby po sobie wiele śladów. Różne napisy na ścianach, dokumenty czy książki Państwa Islamskiego. W garażu domu były przez nich sukcesywnie palone osobiste rzeczy jej rodziny. Taka niby błahostka, spalili wszystkie ich zdjęcia. „Uciekaliśmy, nie biorąc w zasadzie nic ze sobą. Kto by wtedy myślał o zdjęciach. Ale teraz mi szkoda, że nie mam żadnej pamiątki z dzieciństwa” – mówi Mahaba.
Słuchając mieszkańców Karakosz, miałam wrażenie, że te wszystkie opowieści o zniszczeniach były metaforą tego, co wojna, strach, ucieczka i przesiedlenie spaliły bezpowrotnie w ludziach. Obym się myliła. Oby zniszczenia psychiczne i fizyczne dały się z czasem odbudować jak spalony dom czy zbombardowany kościół. Bardzo im tego życzę.
W 2014 r. miejscowości chrześcijańskie na Równinie Niniwy zostały zajęte przez Państwo Islamskie. Ich mieszkańcy, zmuszeni do ucieczki, znaleźli schronienie w irackim Kurdystanie. Większość przesiedlonych chrześcijan wróciła do swoich domów na przełomie 2017 i 2018 r. Ale też wiele tysięcy z nich znalazło schronienie za granicą Iraku. Emigracji nie zatrzymało pokonanie Państwa Islamskiego. Ze względu na niestabilną sytuację w kraju i minione wydarzenia wielu chrześcijan wciąż myśli o ucieczce. Ale są też tacy, którzy nie wyobrażają sobie zostawić tej ziemi, ziemi Asyryjczyków.