Szedłem obok niego dłuższą chwilę opustoszałą halą Promenady. Tłumaczył mi bardzo ożywiony, że gdyby główne telewizje i portale nie nadawały nieustannie wieści o koronawirusie, ludzie nie rzuciliby się na towary i nie dochodziłoby do aktów agresji podyktowanych strachem. Słuchałem tego jak opowieści nie z mojego świata. Sam zaopatruję się w małym sklepiku osiedlowym, gdzie nikt niczego nie wykupywał. Na pustawych ulicach, na które czasem wychodzę, bo muszę, widzę raczej przejawy porządku i dyscypliny. Ale wierzę, że gdzie indziej mogło być inaczej.
Tylko że owo rzucenie się na towary ja widzę jako naturalny odruch ludzi, którzy nie wiedzą, co będzie jutro. Dziś zamyka się jedne sklepy i instytucje. Czy jutro nie zamknie się innych? Na dokładkę zachęca się, aby nie wychodzić z domów. Co więc szkodzi zrobić większe zapasy? Nie wiem, czy rację ma pisarz Szczepan Twardoch ujmujący się za prostymi ludźmi, bo przecież zawsze mieli pod górkę, a nikt im specjalnie nie pomagał. Więc mają prawo nie ufać nikomu poza sobą. To wynik choćby szczególnych doświadczeń historycznych Polski. Wskaźnik zaufania jest tu szczególnie niski. Twardoch obwinia bezduszne elity. Ja na miejscu tych elit nie śmiałbym się i nie wytykał palcami.
Literalnie rzecz biorąc, pewna panika była produktem decyzji władz. Media wystąpiły tu raczej jako przekaźnik. I dochodzimy do dyskusji nie nad tym, jak informować, a co robić. Siedzę właśnie nad wywiadem niemieckiego lekarza Wolfganga Wodarda, który twierdzi, że co roku sporo starych ludzi umierało na infekcje czy na zapalenie płuc, ale dopóki ktoś nie powiązał tego z tym konkretnym, nieco tajemniczym wirusem, paniki nie było.
Z drugiej strony przykład włoski pokazuje, że chyba mamy coś więcej niż to, co nam się przytrafia „co roku”. Inni naukowcy snują prognozy co do kolejnych mutacji tego wirusa. Można oczywiście głosić, że zamiast zamykać szkoły, trzeba było izolować starszych ludzi, ale to też utopia, na dokładkę o groźnych konsekwencjach społecznych, bo dzieląca naród na kategorie.
Rząd wybrał jak wybrał, pod wpływem opinii lekarzy. I wracam do mediów. W PRL ukrywano przed nami wszystko. W Chinach, które dziś się tak chwali za skuteczność, także początkowo próbowano ukrywać. Te do znudzenia powtarzane audycje o koronawirusie mają naturę instruktażową. Propagują pewne postawy, tłumaczą, przestrzegają. Wolę to niż głuchą ciszę. Która czasem rodzi plotki, a w konsekwencji także panikę.
Oczywiście to nie oznacza, że wszystko jest idealne. Media, zwłaszcza te internetowe, mają nadmierną skłonność do wsysania nie zawsze sprawdzonych wieści i teorii. Na dokładkę nie jestem pewien, czy model: nadajemy o epidemii 24 godziny na dobę, zapominając o wszystkim innym, nie prowadzi trochę w ślepą uliczkę. Choć chyba bardziej znieczula, niż sieje panikę, owocuje nudą i zniechęceniem, a to zły doradca.
Dziennikarze, dysponenci stacji i redakcji, tłumaczą, że ludzie nie chcą słuchać ani oglądać niczego innego. Może na początku tak było, ale kiedy swoisty stan wyjątkowy staje się rutyną, można by spróbować ostrożnie płodozmianu. Zwłaszcza z myślą o tym, co będzie po. Obyśmy nie zachorowali na dusze, nie na koronawirusa.