Gdy w 1861 r., podczas patriotycznych manifestacji w Warszawie carskie wojsko wtargnęło do świątyń stolicy, wypędzając stamtąd wiernych, władze kościelne miasta na znak protestu zamknęły wszystkie miejsca kultu. Odtąd nawet okupanci nie odważali się wkraczać do kościołów podczas nabożeństwa.
Teraz jednak wyjątkowy przypadek uzasadnia wyjątkowa sytuacja – wyjaśniają władze państwowe. W kościele w Dąbrowie zgromadziło się kilkadziesiąt osób, to zaś stanowi złamanie rozporządzenia ministra zdrowia z 24 marca, w myśl którego w kościołach może gromadzić się najwyżej pięciu wiernych. Winni zostaną pociągnięci do odpowiedzialności.
To klarowne stanowisko. Tyle tylko, że zgodnie z prawem ani dąbrowskiego proboszcza, ani tym bardziej wiernych ukarać nie będzie można. Bo to nie oni złamali prawo, lecz minister zdrowia, ogłaszając 20 marca stan epidemii i wprowadzając późniejsze obostrzenia. Mówi o tym wyraźnie stanowisko rzecznika praw obywatelskich, opublikowane 27 marca: jedynym prawem, jakie obowiązuje dziś wszystkich obywateli RP, jest „specustawa koronawirusowa” uchwalona 2 marca przez sejm. Minister zdrowia nie ma konstytucyjnych uprawnień, by samodzielnie rozporządzać drastycznymi ograniczeniami podstawowych wolności obywateli, jakimi są wolność poruszania się po kraju oraz wolność religijna. To może zrobić jedynie rząd, wprowadzając stan, który konstytucja określa mianem stanu klęski żywiołowej. Czegoś takiego nie uczyniono. Minister Szumowski złamał konstytucję.
Nie jest wytłumaczeniem fakt, że czynią tak obecnie również rządy innych krajów nazywanych demokratycznymi. Można tylko ubolewać, że osoby odpowiedzialne za sprawowanie władzy, miast odpowiedzieć na wezwanie chwili poprzez przyjęcie konstytucyjnych rozwiązań, uciekają się do łatwiejszych, oddolnych regulacji, wprowadzanych kuchennymi drzwiami. Bo stan wyjątkowy, czy też stan klęski żywiołowej, nakłada dodatkową odpowiedzialność nie tylko na szarych obywateli, ale także na rządzących. Zaś rządy, które w czasach zarazy nie ogłaszają tego wyjątkowego statusu zgodnie z konstytucją, próbują się od owej odpowiedzialności wymigać.
Koronawirus to bezprecedensowa próba solidarności świata, w tym Europy. Zrozumiałe, że gdy trzeszczą burty łodzi, niektórzy decydenci próbują przetrwać ten huragan jak najmniejszym kosztem. Ale rzeczą kapitana i sternika jest odpowiedzialność za bezpieczeństwo wszystkich pasażerów, a nie tylko za swoje własne i „własnych” ludzi.
To nie jest nawet zarzut wobec ministra Szumowskiego, człowieka niewątpliwie pełnego najlepszych intencji, który w nawale kryzysu zapewne nie miał głowy, by zastanawiać się nad konstytucyjnym umocowaniem własnych rozporządzeń. Winnych należy szukać na wyższym szczeblu. I to niekoniecznie tym formalnym.