Coraz trudniej rozmawia się nam w obrębie katolickiej wspólnoty. Z czego to wynika?
– Coraz trudniej rozmawia się w ogóle. A powód, obawiam się, związany jest z rewolucją komunikacyjną, jaką przeżywamy. Słowo pisane, jako główny nośnik treści zostało zastąpione przez obraz, a to ukształtowało sposób komunikacji, w którym to emocje, a nie racje są najważniejsze. To zaś wyklucza dyskusję i debatę, bo te wymagają argumentacji, a nie jedynie wyrażania emocji.
Jakby tego było mało, żyjemy w czasach „zmoralizowania” dyskusji. Jeszcze kilkanaście lat temu, gdy z kimś się nie zgadzaliśmy, zakładaliśmy, że on się myli, że jest w błędzie. Z taką osobą można i trzeba rozmawiać, choćby po to, żeby wyprowadzić ją z błędu. Dziś zakładamy, że ona kłamie. Kłamca jest niemoralny i zły, a ze złymi i niemoralnymi się nie rozmawia, ale ich wyklucza, wycina z mediów społecznościowych. Efekt: coraz więcej emocji, coraz więcej moralnego wzmożenia, a coraz mniej rozmowy.
Co zrobić, żeby mimo różnic w poglądach, rozmowa była możliwa?
– Trzeba uznać dobrą wolę innych, ich intelektualną uczciwość, jak również fakt, że my także jesteśmy omylni. Bez tego nie będzie rozmowy. Ale jeszcze istotniejszy jest – tu będę trochę złośliwy – powrót do używania w rozmowie rozumu, logiki, a nie tylko emocji i plemiennych zaklęć. Warto też zacząć czytać teksty innych (a nie tylko ich medialne streszczenia) i polemizować z nimi, a nie z naszym o nich wyobrażeniem. Wtedy często okazuje się, że nawet jeśli się różnimy, to w istocie mamy podobne zmartwienia, pytania, a przynajmniej wspólnie wyznajemy tę samą wiarę.
Co według Pana znaczy „jedność w różnorodności”?
– Łatwo powiedzieć, że to jedność w kwestiach niezbędnych, dogmatycznych, związanych z tym, co jest istotą katolicyzmu, a różnorodność w kwestiach niezdogmatyzowanych. Tyle że kłopot obecnie polega nie na tym, że różnimy się w kwestii dogmatów, a raczej w całościowej wizji katolicyzmu.
Mamy – ujmując rzecz bardzo ogólnie – dwa sprzeczne rozumienia religii i chrześcijaństwa, które w pewnym stopniu są ze sobą nie do pogodzenia, tak jak nie do pogodzenia jest myślenie Kanta i św. Tomasza czy symboliczne i realistyczne rozumienie Eucharystii. Co nam zatem zostaje? Uznać uczciwość intelektualną drugiej strony i cierpliwie dyskutować, rozmawiać. Czas ekskomunik, anatem, prostych rozwiązań już się skończył. Musimy więc przywyknąć do tego, że w Kościele będą różne nurty, wizje, a tym, co będzie nas łączyć będzie Eucharystia i papiestwo. I chyba niewiele więcej. Anglikanizacja katolicyzmu staje się coraz bardziej widoczna, i nie sądzę, by narzekaniem czy pokrzykiwaniem można to było zmienić.
W którym miejscu zaczyna się wykluczanie?
– Wtedy, gdy zamiast rozmowy oczekujemy potwierdzenia swoich opinii, swoich emocji, swoich racji.
Tomasz Terlikowski
Dziennikarz, filozof, publicysta, tłumacz, pisarz i działacz katolicki. Autor wielu książek