Logo Przewdonik Katolicki

Widać głód Jezusa

Filipfot. Anadolu Agency/Contributor Getty Images

z Melendi Castro i Randolfem Bandiola o tym, jak katolicy z Filipin wychodzą na peryferie, rozmawiają Agata i Krzysztof Jankowiakowie

80 proc. mieszkańców Filipin to katolicy. Ten dość jednolity pod względem wyznaniowym kraj jest ogromnie zróżnicowany pod względem językowym. W sumie wszystkich języków i dialektów na Filipinach jest ponad sto. W jaki sposób Filipińczykom udaje się ze sobą porozumieć?
Randolf Bandiola: – Po II wojnie światowej, kiedy Filipiny uzyskały niepodległość, zdecydowano, że wspólny język będzie oparty na języku tagalog, którym mówi mniej więcej jedna czwarta ludności. Wymagano, by w każdej szkole uczono w tagalog. W jakiejkolwiek prowincji Filipin się więc znajdziemy, wszyscy znają tagalog. Ponieważ okazało się, że część miejscowych języków zaczęła zanikać, to w tej chwili przez pierwsze trzy lata w szkole podstawowej nauka jest prowadzona w języku danego regionu, a od czwartej klasy zaczyna się nauka w tagalog. W domach używamy miejscowych języków.
Drugim językiem urzędowym jest angielski, który jest używany nawet częściej niż tagalog.
 
A w jakim języku sprawowana jest liturgia?
R.B: – W miejscowym. Zazwyczaj odprawiana jest też Msza św. w języku angielskim. Jeśli więc ktoś przyjeżdża z wyspy, na której mówi się w innym języku, zawsze może wybrać Mszę po angielsku.
 
Czy Pismo Święte jest przełożone na miejscowe języki?
R.B.: – Tak, Biblię znajdziemy właściwie we wszystkich językach. Ale jeśli są prowadzone jakieś spotkania biblijne, zazwyczaj używamy języka angielskiego.
 
W każdej parafii działa rada duszpasterska.
Melendi Castro: – Należę do rady duszpasterskiej w mojej parafii, przez pewien czas byłam przewodniczącą. Spotykamy się regularnie, raz albo dwa razy w miesiącu.
 
Czy wszędzie rady spotykają się tak często?
M.C.: – Częstotliwość spotkań zależy od proboszcza. Są nawet tacy księża, którzy robią spotkania raz w tygodniu. Są jednak też tacy, którzy w ogóle nie zwołują spotkań rady. Bywają parafie, gdzie spotkania odbywają się tylko w związku z jakimiś uroczystościami, które trzeba zorganizować.
 
Czym konkretnie zajmuje się rada?
M.C.: – Rada duszpasterska stara się realizować program zaproponowany przez diecezję i zastanawia się, jak go wprowadzić w życie w realiach danej parafii. Plan duszpasterski napisany dla jednej parafii może się różnić od planu dla innej, przecież inne potrzeby mają ludzie w miastach, a inne na terenach wiejskich. Musimy więc uważnie przyglądać się konkretnej sytuacji. Spotykamy się i zastanawiamy, jakie są najważniejsze potrzeby naszej wspólnoty.
R.B.: – Na Filipinach w każdej parafii jest nie tylko kościół parafialny, ale jest też kilka kaplic. W naszej diecezji każda kaplica ma swoje własne gremium zarządzające, w tym osobę odpowiedzialną za kaplicę. Taka „rada kaplicy” tworzy plan duszpasterski i przekazuje go radzie parafialnej. Rada parafialna tworzy plan dla parafii i przekazuje go na poziom diecezji. Na podstawie zgłoszonych propozycji opracowywany jest program diecezjalny, który następnie ma być wprowadzany w życie w parafiach. W ten sposób planowane są działania na kolejny rok. W naszej diecezji księża bardzo wspierają pracę rad duszpasterskich. Również biskup bardzo zachęca do działania.
 
A jak wygląda praca z młodzieżą?
R.B.: – W każdej parafii jest osoba świecka odpowiedzialna za młodzież, powołana przez proboszcza. Nie jest to pracownik etatowy, tylko wolontariusz. Zadaniem tej osoby jest przygotowanie programu pracy z młodzieżą. Parafie organizują spotkania dla młodzieży, obozy, warsztaty.
M.C.: – Praca w parafii jest tym bardziej ważna, że nauka religii w szkołach publicznych może się odbywać tylko przez 20 minut w tygodniu.
R.B.: – Inny problem jest taki, że nie ma ogólnokrajowego programu katechezy, każdy z nauczycieli musi sobie sam go wymyśleć. W tej chwili dopiero pracujemy nad materiałami do katechezy.
 
Wspomnieliście o kaplicach filialnych. Czy we wszystkich co tydzień odprawiane są Msze?
M.C.: – Nie. W naszej diecezji są miejsca, gdzie ksiądz dociera raz w miesiącu.
R.B.: – Jestem nadzwyczajnym szafarzem Komunii św. Zanosimy konsekrowaną hostię tam, gdzie ksiądz nie może dotrzeć. Za zgodą biskupa przewodniczymy nabożeństwu, które potocznie jest nazywane „suchą Mszą”. Są na niej czytania i homilia. Jest to oczywiście tylko czasowe rozwiązanie problemu, ale innego w tym momencie nie ma.
Trzeba też powiedzieć, że nie zawsze te nabożeństwa odbywają się w kaplicach. W górach panuje wielkie ubóstwo. Tam, gdzie nie ma pieniędzy, trudno jest zbudować porządną kaplicę. Bardzo często jest tak, że szafarze idą w góry, żeby prowadzić nabożeństwo i nie ma gdzie się modlić. Nabożeństwa odbywają się więc w domach. Bardzo się cieszymy, że pomimo takich warunków ludzie nadal przychodzą.
 
Jak wygląda kwestia ubóstwa na Filipinach?
R.B.: – To jeden z największych problemów. Ma ono oczywiście wpływ na wiarę i zaangażowanie religijne. Podstawą naszej gospodarki jest trzcina cukrowa. Filipiny w produkcji trzciny cukrowej rywalizują z Tajlandią, ale w Tajlandii uprawa trzciny jest bardzo zmechanizowania, zatem produkcja cukru jest tam tańsza. Zamiast poprawiać stan gospodarki, likwiduje się uprawy. A praca przy uprawie trzciny cukrowej to tradycyjne zajęcie ludzi z gór. W efekcie oni schodzą do miast. Kiedyś tak nie było. Dawniej pracy w mieście szukał mąż, a żona z dziećmi zostawała w wiosce w górach. Mężczyźni wówczas wracali do domu w piątek, przywożąc pieniądze lub zakupy. Dziś całe rodziny schodzą do miasta. Dzieci nie chodzą do szkoły, są zmuszane do pracy. Muszą rywalizować z dziećmi miejskimi, które na ulicy radzą sobie lepiej od nich. Kradną, czasami są wykorzystywane do handlu narkotykami. To jest duży problem.
 
Czy Kościół próbuje im jakoś pomóc?
R.B.: – To ogromne wyzwanie. Moim zdaniem nie można im głosić Ewangelii, kiedy mają pusty żołądek. Organizujemy więc programy dożywiania. Nie głosimy tam wprost Ewangelii, po prostu ich karmimy, żeby wiedzieli, że komuś na nich zależy, ktoś się o nich troszczy.
Szansą są tutaj kościelne ruchy odnowy, które nie czekają, aż ludzie przyjdą do kościoła. One wychodzą na peryferie, stając się mostem pomiędzy ludźmi a Kościołem. W naszej diecezji większość nadzwyczajnych szafarzy to właśnie członkowie ruchów odnowy. Zanosimy Pana Jezusa do barrios, tam gdzie ksiądz nie może w danym momencie dotrzeć. Na biednych przedmieściach ludzie są bardziej otwarci na przyjęcie ruchów odnowy. Przychodzą, nawet jeśli muszą pokonać duże odległości. Tam widać głód Jezusa.
M.C.: – Myślę, że tym, czego potrzebujemy w parafiach, jest formacja. Wtedy łatwiej jest służyć innym. Niestety, często jest tak, że ludzie aktywni spotykają się tylko wtedy, kiedy jest coś do zrobienia.
 
Skutkiem ubóstwa jest też to, że wiele par żyje bez ślubu.
R.B.: – Mówią, że nie mają pieniędzy, aby zorganizować wesele. Nasza tradycja nakazuje zaproszenie wielu gości na ślub i wyprawienie wystawnego wesela.
M.C.: – W mojej parafii przez pewien czas funkcjonował program skierowany do tych, którzy nie mają ślubu kościelnego. Jedyną rzeczą, jaką musieli przygotować, były dokumenty. Ucztę weselną przygotowywała parafia.
R.B.: – W naszej diecezji raz w miesiącu odbywa się uroczystość, podczas której udziela się ślubu wielu parom. Kościół zachęca do tego, by ludzie się pobrali, stąd też proponuje takie wspólne śluby. Uczestniczy w nich 30, a nawet 40 par. To są przeważnie ci, którzy już razem mieszkają. Wcześniej przygotowują się do małżeństwa podczas kilkunastu spotkań i kompletują dokumenty. Okazuje się, że niektórych na to nie stać, bo za świadectwo urodzenia trzeba sporo zapłacić. Czasem w ogóle nie ma dokumentów, bo po urodzeniu ktoś nie został zarejestrowany. W takich przypadkach staramy się pomagać. Opłacamy dokumenty i podróż, jeśli trzeba dojechać do urzędu.
 
Na Filipinach rządzi, delikatnie mówiąc, kontrowersyjny prezydent Rodrigo Duterte. Słyszeliśmy o zachętach do zabijania osób związanych z handlem narkotykami, co kosztowało życie wielu niewinnych ludzi. Ostatnio prezydent Duterte powiedział również, że nie widzi powodu do świętowania 500-lecia chrześcijaństwa w kraju, bo nie wie, dlaczego ma świętować rocznicę podporządkowania kolonizatorom hiszpańskim, którzy wprowadzili tu nową wiarę. Jak się żyje w kraju rządzonym przez takiego prezydenta?
R.B.: – Po prostu żyjemy naszym życiem i robimy swoje. Ale Kościół musi się upominać o sprawiedliwość społeczną. Księża, którzy pracują w górach, dotykają biedy i zawsze upominają się o biednych. Na tym polega ich misja. Upominanie się o sprawiedliwość społeczną jest częścią misji Kościoła, tak powinno być. Wtedy pojawiają się posądzenia o lewicowość i groźby. Można nawet stracić życie. Bardzo wielu naszych biskupów zostało oskarżonych o to, że chronią handlarzy narkotyków, bossów narkotykowych, a nawet że handlują narkotykami. Niestety, są ludzie –nawet katolicy, w tym księża – którzy wierzą prezydentowi. Podczas kampanii wyborczej niektórzy duchowni występowali po jego stronie. Ale Kościół nie może milczeć w kwestiach obrony najbiedniejszych.
M.C.: – Problem jest taki, że ci, którzy są najbardziej odpowiedzialni za handel narkotykami, nigdy nie są łapani.
R.B.: – Trzeba być ostrożnym z tym, co się mówi, szczególnie w internecie. Jest ktoś upomina się o sprawiedliwość społeczną, a jest to sprzeczne z polityką prezydenta, to może mieć kłopoty.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki