Logo Przewdonik Katolicki

Dzięki Bogu jestem zakonnicą

Małgorzata Terlikowska

Rozmowa z s. Justyną Papież, służebniczką dębicką o tym, czy łatwo dziś nosić habit.

Na co bardziej Siostra czekała: na habit, czyli ten zewnętrzny znak życia zakonnego, czy na śluby wieczyste?
– Założenie habitu to było niesamowite przeżycie. Ta nowa szata przypominała mi o tym, że jestem innym człowiekiem, że naprawdę jestem Bogu poświęcona. Kiedy na ulicy ktoś pozdrawiał mnie słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, w tym pozdrowieniu czułam coś bardzo ważnego. Wydawało mi się, że jestem niegodna takiego pozdrowienia, a z drugiej strony miałam świadomość, że kiedy ktoś wypowiada te słowa, to chwali Boga we mnie. To było dla mnie zobowiązanie, żeby doskonalić się, zabiegać o świętość w swoim życiu, by być czytelnym znakiem obecności Boga.
 
Doświadczyła Siostra jakichś nieprzyjemności w związku z habitem?
– Pewnie na przestrzeni tych ponad trzydziestu lat, kiedy noszę habit, ktoś rzucił jakiś docinek pod moim adresem czy nieprzyjemne słowo, ale naprawdę nie potrafię sobie nic konkretnego przypomnieć. Zazwyczaj latem ludzie tylko podchodzą i z troską mówią: „Siostro, jak ja siostrze współczuję, że siostra tak jest ubrana, w takim ciemnym kolorze, a tutaj taki upał jest”. A ja wtedy żartem mówię, że to już taka łaska stanu, Bóg daje siłę, żeby i upał znieść, a poza tym jednym rękawem żar wleci, drugim wyleci i jest dobrze. Natomiast widzę, że jeszcze cały czas jesteśmy szanowane i sama sobie zadaję pytanie, czy ja zasługuję na tę szatę, czy nie daję jakiegoś zgorszenia, bo habit to jest naprawdę zobowiązanie. To znak, że naprawdę należę do Boga i do konkretnego zgromadzenia.
 
Z daleka widać, kto idzie.
– Kiedy byłam na beatyfikacji Jana Pawła II, nagle usłyszałam, jak ktoś woła: „O, to nasze siostry służebniczki”. To tak raduje, że ktoś mnie rozpoznaje właśnie jako służebniczkę. W takich momentach na nowo sobie uświadamiam swoją tożsamość, to, że jestem siostrą zakonną, że jestem służebniczką, i do tego jeszcze dębicką. To jest takie piękne.
 
Nie ma Siostra wrażenia, że ten habit dzisiaj stwarza na przykład dystans?
– Nie mam takiego wrażenia. Uważam wręcz, że habit daje mi większy komfort, by nawiązać dialog z kimś, z kim się spotykam, czy to w pociągu, czy na ulicy. Widzę wyraźnie w tym wielkie dobro. Ktoś widząc mnie, podejdzie, powie: „Siostro, proszę się pomodlić za mnie, bo mam jakiś problem”. Albo: „Jak ja się cieszę, że spotkałem siostrę. Chciałem coś powiedzieć, chciałam o coś zapytać”. Od lat pracuję w parafii w Dębicy i usłyszałam tam piękne słowa: „Proszę siostry, ja patrzę, czy siostry siedzą w ławce, bo jak siostry są na Mszy Świętej, to ja się czuję tak jakoś inaczej, tak lepiej. Tak jakoś mam więcej radości”. Jeszcze bardziej sobie wtedy uświadamiam, że moja obecność jest komuś potrzebna, choćby na tej Mszy. Jesteśmy sobie bardzo potrzebni w Kościele.
 
Często sobie tego w ogóle nie uświadamiamy…
– Też się buduję, cieszę się, gdy widzę, że do kościoła przychodzą rodziny z dziećmi. To jest takie piękne, bo to jest żywy Kościół. I ja też jestem jego cząstką, i ten kapłan, który sprawuje Eucharystię… To mi pomaga i umacnia mnie na drodze życia zakonnego. Ale mam też świadomość, że tym osobom, które żyją w laikacie, my również jesteśmy potrzebni. I nie czuję dystansu z powodu tego, że mam habit.
 
A może Siostra po prostu lubi ludzi?
– Tak, lubię ludzi.
 
Może ludzie tak chętnie podchodzą, bo widzą uśmiechniętą, spełnioną kobietę?
– Podczas formacji zakonnej uczymy się takiej postawy otwartości. Kiedyś mi się wydawało, że nie będę miała tak dobrego kontaktu z ludźmi, a tymczasem nie mam z tym żadnego problemu. Pan Bóg i o to się zatroszczył.
 
Przecież mama to Siostrze mówiła: żeby niczym się nie martwić, bo Pan Bóg się zatroszczy.
– Moja mama miała rację. Kiedy już byłam po ślubach wieczystych, moja mama bardzo ciężko zachorowała, a była sama. Moje rodzeństwo pozakładało rodziny, na ile byli w stanie, na tyle mamie pomagali, ale w pewnym momencie już nie dawali rady. I wtedy moje zgromadzenie postanowiło, że zabierzemy moją mamę do Dębicy, do naszego domu zakonnego. Była pod naszą opieką przez osiem lat. Dla mnie był to naprawdę cud Bożej Opatrzności. Mama zmarła przy mnie. Bóg tak pokierował tym wszystkim, a zarazem dał mi konkretny dowód, że On obietnic dotrzymuje, wystarczy Mu zaufać.
 
Kiedy Siostra wstępowała do zgromadzenia, marzyła Siostra o czymś konkretnym, co by chciała robić jako siostra zakonna?
– Kiedy wstępowałam do klasztoru, to moją myślą było, żeby służyć biednym czy niepełnosprawnym, żeby troszczyć się o ubogich. Wiedziałam, że nasze zgromadzenie ma takie placówki, że podejmuje taką służbę. Wcześniej, jeszcze jako osoba świecka, szukałam pracy w domu dziecka. Ale są śluby zakonne, a po ślubach otrzymujemy tak zwaną „wolę Bożą”. I ja otrzymałam „wolę Bożą” do parafii, do pracy kancelaryjnej. Najmniej się tego spodziewałam… Prędzej sobie wyobrażałam, że pójdę do pracy z dziećmi, może do domu pomocy społecznej. Przez pierwsze miesiące ciągle myślałam: „To ja tak chciałam poświęcać się służbie innym, a tymczasem przekładam papiery”.
 
Nie tak miało być…
– Na szczęście w tej parafii pracował bardzo mądry proboszcz, który szybko mi uświadomił, że istotą mojej pracy nie są dokumenty, tylko żywy człowiek. Kiedy do kancelarii przychodzi człowiek, to on jest najważniejszy. Wtedy się przekonałam, że naprawdę mam kontakt z ludźmi. Przychodzili po dokument, metrykę, jakieś zaświadczenie, zamówić Mszę Świętą, a przy okazji rozmawiali ze mną: „Siostro, proszę, bo mam taki problem w domu. Proszę, bo coś się tam dzieje. A może by się siostra pomodliła i jeszcze siostry poprosiła o modlitwę?”. Wtedy zaczęłam rozumieć, że tak naprawdę to jest moje miejsce. Kiedy to sobie uświadomiłam, wówczas tę pracę po prostu pokochałam. Dodatkowo poproszono mnie o pomoc w prowadzeniu grupy młodzieżowej. I tak się złożyło, że z tą młodzieżą zorganizowaliśmy spotkanie trzeźwościowe.
 
Pan Bóg szykował dla Siostry coś nowego?
– Mniej więcej w tym samym czasie w naszym klasztorze odbywały się rekolekcje zakonne. Prowadził je ojciec redemptorysta. Do dziś pamiętam jego słowa: „Nie spałem pół nocy, ponieważ przygotowywałem się do konferencji o krzyżu”. Mówił wtedy, że połączenie cierpienia ludzkiego z krzyżem Chrystusa to największy krzyk modlitwy. Wielokrotnie podkreślał, że Chrystus jest obecny w każdym człowieku. W każdym. Ale jest też obecny jako sponiewierany, opluty, połamany. Taki jest w alkoholiku, w narkomanie, w prostytutce. Niesamowicie przeżyłam wtedy te słowa. Rekolekcjonista mówił jeszcze, że tylko miłość może uleczyć to poranione ludzkie serce, w którym Chrystus jest tak sponiewierany. I potrzeba takiej uczty miłości.
 
Miała Siostra kontakt z tymi „sponiewieranymi”? Zaglądali do kancelarii parafialnej?
– Pomagałam wtedy w parafialnej Caritas. Razem z innymi siostrami chodziłyśmy do biednych rodzin. Spotykałyśmy tam naprawdę zaniedbane dzieci. Raz weszłyśmy do jakiegoś domu, a tam pijani rodzice, dzieci leżące pokotem na ziemi, brudne i głodne, bo nikt o nie się nie troszczył. Dobrze, że miałyśmy ze sobą jedzenie, to przynajmniej mogłyśmy je nakarmić. Wtedy dotarło do mnie, że musimy zająć się dorosłymi. Nie pomożemy dzieciom, jeśli w pierwszej kolejności nie zatroszczymy się o ich rodziców. Inaczej to będzie syzyfowa praca. Musimy powyciągać ich z melin i zaprosić na tę ucztę, o której mówił rekolekcjonista.
 
Poszła Siostra do takiej meliny…
– Tak, nie raz…
 
…i powiedziała, żeby wyszli, bo Pan Bóg na nich czeka?
– Tak mówiłam. Wchodziłam do melin, pukałam do domów, o których wiedziałam, że jest w nich problem alkoholowy…
 
Nie bała się Siostra?
– Dzisiaj muszę powiedzieć, że była to odwaga ponad logikę ludzką. Oczywiście wszystko odbywało się za zgodą moich przełożonych. Proszę sobie wyobrazić, że wielu zaproszonych na tę „ucztę miłości” przyszło. Na tym spotkaniu wyświetliliśmy film ewangelizacyjny pod tytułem Jezus. Zaprosiłam też dwie pary należące do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, wśród nich były osoby, które doświadczyły wyzwolenia z choroby alkoholowej. Dały niesamowite świadectwo nawrócenia, wyzwolenia. Była też oczywiście wspólna modlitwa. Uczestnicy tego pierwszego spotkania poprosili, żeby takich spotkań było więcej. Wiele osób płakało. Zobaczyli, że są jeszcze coś warci.
 
Tytuł i lead pochodzą od redakcji
 
Tekst pochodzi z książki
Dzięki Bogu jestem zakonnicą! Historie spełnionych kobiet, Małgorzata Terlikowska, Wydawnictwo Esprit 2019

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki