Jak to się mówi we Włoszech, praktycznie każdego dnia nowy trup wypada z szafy: skandale i problemy, które z jednej strony są umiejętnie wykorzystywane przez tych, którzy tylko czekają na takie newsy, a z drugiej strony nie zawsze władza kościelna, nieprzywykła do nowej sytuacji, potrafi zmierzyć się z problemem, stosując politykę uników, bagatelizowania lub też zrzucania odpowiedzialności na świat. W kwietniu ukażą się w księgarniach dwie książki (Sodoma Frédérica Martela i Dzień sądu Gianniego Valente i Andrei Torniellego) podejmujące zagadnienia homoseksualizmu wśród duchownych, przestępstw pedofilii i ukrywania tego zjawiska przez hierarchów. Chociaż książki pisane z całkowicie odmiennych pozycji (autorem pierwszej z nich jest działacz gejowski, a drugiej są znani watykaniści i pracownicy Watykanu) i można mieć uwagi do rzetelności dziennikarskiego śledztwa Martela, to jednak nie ulega wątpliwości, że publikacje te będą miały wpływ na kształtowanie opinii publicznej i utwierdzanie wielu w przekonaniu, że to, co dzieje się na szczytach kościelnej władzy, odzwierciedla rzeczywistość tytułowej Sodomy. W maju czeka nas też konieczność zderzenia się z dokumentem Tomasza Sekielskiego o pedofilii w polskim Kościele. Nic zatem dziwnego, że wielu duchownych ma już tego dość: niektórzy reagują agresją, a inni – słabsi – załamaniem. Pojawia się pytanie: jak żyć? Gdzie szukać nadziei?
Zakochać się w misji
Kilka dni temu udało mi się oderwać od codziennych, uczelniano-wychowawczych zajęć i poleciałem do La Paz na uroczystość święceń prezbiteratu i pierwszej Mszy mojego współbrata w zakonie, a jednocześnie jeszcze nie tak dawnego wychowanka w seminarium i studenta. Święcenia miały miejsce w bazylice św. Franciszka w La Paz, a sakramentu udzielał także mój zakonny współbrat, biskup pomocniczy La Paz i sekretarz Konferencji Episkopatu Boliwii, Aurelio Pessoa. Ogromnie lubię to miasto, które ze względu na położenie geograficzne na wysokości blisko 4000 m n.p.m. i ze względu na swoją urbanistykę jest jedynym tego typu miastem na świecie, szczególnie zaś lubię ten nasz franciszkański kościół. To przepiękny zabytek baroku kolonialnego z bardzo bogatym, a jednocześnie surowym wystrojem wnętrz. Przede wszystkim kościół ten jest świadectwem żywej wiary rdzennej ludności indiańskiej i bliskości misjonarzy franciszkańskich z tymi, którzy byli i są spychani poza społeczny margines. Kościół ten powstał z myślą o tutejszych Indianach, z którymi franciszkanie doskonale się zintegrowali, a i do dzisiaj służy rzeszom studentów, zabieganym ludziom spieszącym do pracy czy też turystom, którzy nie mogą ominąć tego najważniejszego zabytku miasta. Uczestnicząc w Mszy św., spoglądałem na wypełniony po brzegi kościół, widząc żywą wspólnotę ludu Bożego. Obecna była najbliższa rodzina neoprezbitera, prości ludzie w tradycyjnych strojach tego regionu: mama w długiej spódnicy z charakterystycznym melonikiem na głowie. Kościół wypełnił się jednak głównie młodzieżą i to nie tylko miejscową, lecz także przybyłą z odległej Tarija. Brat David mający przyjąć święcenia przez pewien czas pracował w tym znajdującym się na granicy z Argentyną mieście, gdzie był odpowiedzialnym za Papieskie Dzieła Misyjne. Stąd obecność młodych misjonarzy i misjonarek.
Biskup mówił o konieczności zakorzenienia się w tradycji pochodzenia i o odwadze pójścia w świat: bez lęków, z nadzieją, z radością. Być może jako sekretarz konferencji episkopatu znał już tekst dopiero co mającej ukazać się papieskiej adhortacji, gdyż porównując tekst homilii z tym, co mogłem później przeczytać w papieskim dokumencie, łatwo dostrzegłem podobieństwa. Na Mszy był także polski akcent: piękny złoty ornat dla neoprezbitera, który jest darem od redakcji „Przewodnika Katolickiego”. W ornacie tym, który brat David włożył po raz pierwszy w czasie liturgii sakramentu święceń, odprawił także swoją pierwszą Mszę św. w parafii pochodzenia w Copacabana i w rodzinnej wiosce Tocopa nad jeziorem Titicaca.
Czterech zamiast dwudziestu
Copacabana jest niedużym miasteczkiem w departamencie La Paz. Miejscowość ta znana jest w całej Ameryce Południowej jako miejsce kultu maryjnego. To tutaj znajduje się bazylika pod wezwaniem Matki Boskiej Gromnicznej lub jak chcą inni Matki Boskiej z Jeziora: narodowe i największe sanktuarium Boliwii. Jest to jednocześnie wielki ośrodek turystyczny, do którego napływają tysiące turystów z całego świata, pragnąc nawiedzić liczne świadectwa archeologiczne dawnych kultur andyjskich. Bazylika z cudownym wizerunkiem Matki Bożej jest też kościołem parafialnym, gdzie posługę pełnią moi franciszkańscy współbracia. Czterech zakonników (trzech kapłanów i jeden brat bez święceń) mają do obsłużenia nie tylko sanktuarium, lecz także parafię, w skład której wchodzi miejscowość Copacabana i ponad 40 wiosek znajdujących się na półwyspie oraz na dwóch wyspach (Isla del Sol i Isla de la Luna). Sanktuarium to żywe świadectwo wiary miejscowej społeczności i przybywających tutaj pielgrzymów oraz ciche świadectwo ewangelizacyjnej posługi współbraci, którzy nie uskarżają się, że jest ich tylko czterech, a pracy dla dwudziestu. Wiernie wykonują powierzoną im misję.
Stanę sobie z boku
Na śniadaniu spotykam się z miejscowym biskupem (diecezja El Alto) przybyłym tu na wizytację kanoniczną, która zbiegła się z uroczystością prymicji. Pochodzący z Włoch bp Eugenio Scarpelini jak wszyscy miejscowi biskupi jest bardzo bezpośredni. Obecni wraz ze mną klerycy, żartując, zwracają uwagę biskupowi, żeby uważał w trakcie liturgii, gdyż na Mszy będzie obecny ich profesor liturgiki (mowa o mnie). Lepiej – mówią – byłoby dla biskupa, aby nie popełnił błędu. Biskup na to, że dzisiaj z racji Mszy neoprezbitera nie będzie przewodniczył, a stanie z boku jak każdy wierny. I dodał, uśmiechając się do mnie: – Doskonale wiem, że to biskup powinien przewodniczyć liturgii, a gdy z ważnych powodów nie może przewodniczyć, to powinien zająć miejsce na katedrze w uroczystym stroju chórowym, ale ja takiego stroju zwyczajnie nie mam. Nigdy go sobie nie kazałem przygotować. Stanę sobie zatem z boku. Nie buntuj się zatem, bądź posłuszny. Posłuszeństwo jest ważniejsze niż wszelkie normy.
Pogawędki przy ispi
Po śniadaniu, mając kilka godzin do Mszy św., wyszedłem na spacer. Na placu przed kościołem natknąłem się na przybyłego na uroczystość o. Tomasza Kornackiego, starszego już franciszkańskiego misjonarza ze Stanów Zjednoczonych. Ojciec Tomasz przed laty pracował w Copacabana i miejscowa ludność doskonale go zna i darzy ogromnym szacunkiem. Przysiadł teraz na stopniach prowadzących na plac kościelny i oddał się rozmowie z miejscowymi kobietami, które handlują świeczkami i dewocjonaliami. Rozmowa prowadzona była w miejscowym języku ajmara, więc nic nie rozumiałem, ale częste śmiechy świadczyły o luźnej i przyjacielskiej pogawędce. Jedna z kobiet przyniosła talerz pełen smażonych ispi, niewielkich ryb z jeziora Titicaca, stanowiących tradycyjną potrawę mieszkańców tego regionu. Obraz starszego zakonnika siedzącego na stopniach i żartującego z kobietami w melonikach na głowie to przepiękne świadectwo zakorzenienia się chrześcijaństwa w kulturze tej społeczności i miłości pasterzy, przybywających często z daleka, do tego ludu.
Można mnożyć te obrazki. W Tocopa, w rodzinnej wiosce Davida, po Mszy św. miał miejsce tradycyjny andyjski posiłek (tzw. apthapi), który najlepiej pokazuje dobroć tych ludzi. Każdy chce się podzielić tym, co ma. Nieważne, że to trochę ziemniaków, trochę białego słonego sera albo może kawałek charke (suszonego mięsa lamy): najważniejsze, żeby nikt nie wyszedł głodny. Jezus rozmnaża to skromne jedzenie i sprawia, że zostaje jeszcze wiele ułomków, które się zbiera, żeby nic się nie zmarnowało.
Wszystko dla uczniów
Po powrocie do domu i do mojej Cochabamby dowiaduję się, że w innym regionie świata, w Kenii, inny z moich współbraci, Peter Tabichi, pracujący jako nauczyciel matematyki oraz fizyki, otrzymał nagrodę Global Teacher Prize 2019. r. Petera wyłoniono spośród tysięcy kandydatów i wyróżniono za osiągnięcia pedagogiczne za pracę w ubogiej, półpustynnej wiosce Pwani. Jest on jednym z pięciu nauczycieli, którzy mają zadanie kształcenia niemal 300 uczniów. Wszyscy muszą zadowolić się jedynym komputerem z przerwami w dostawie internetu. Dzięki poświęceniu, ciężkiej pracy i wierze w talent uczniów, Tabichi uczynił ze swojej szkoły najlepszą w całej Kenii. Franciszkanin zasłużył się zresztą nie tylko jako świetny pedagog, lecz także jako działacz społeczny. 80 proc. swojej pensji oddaje swoim uczniom, którzy są na tyle ubodzy, że nie mogą pozwolić sobie na kupno mundurków czy książek. Wynagrodzenie przeznaczane jest też na projekty koncentrujące się na takich dziedzinach jak edukacja, zrównoważone rolnictwo i budowanie pokoju.
Rosnący las
Należę do zakonu, który naprawdę ma się czym poszczycić. Moi współbracia, tak jak wspomniany Peter, pracują w najbardziej zapomnianych częściach naszego globu. Jako zakon realizujemy wiele projektów, pomagając najsłabszym i najbardziej potrzebującym: imigrantom w Ameryce Środkowej, rdzennej ludności w Amazonii. Aktywnie działamy na rzecz dialogu chrześcijaństwa z islamem (w tym roku obchodzimy 800-lecie spotkania św. Franciszka z Sułtanem Al-Kamilem w Damietta). Franciszkanizm łączy się nierozerwalnie z przesłaniem papieskiej encykliki Laudato si’, gdyż jako synowie Biedaczyny z Asyżu podejmujemy działania na rzecz ochrony naszego wspólnego domu, jakim jest stworzony świat. Jesteśmy stróżami miejsc świętych w Ziemi Świętej. Zapisaliśmy i ciągle zapisujemy piękną kartę w teologii i filozofii chrześcijańskiej. Niewielu wie, że takie miasta jak San Francisco, Los Angeles, San Diego zawdzięczają swoje powstanie Braciom Mniejszym, którzy zakładali osady, nadając im nazwy odnoszące się do franciszkańskiej tradycji. Historii wielu miejsc na świecie nie zrozumie się bez odniesienia do wkładu, jaki wnieśli Bracia Mniejsi.
A przecież mój zakon to tylko niewielka część Kościoła. Ileż anonimowego dobra ludzi Kościoła wokół nas. Nieprzypadkowo Andrea Tornielli i Gianni Valente zadedykowali swoją książkę Dzień sądu: „Wszystkim kapłanom, którzy codziennie otwierają kościoły, głoszą Ewangelię i udzielają sakramentów bez osobistych ambicji i marzeń o karierze. Oraz wielu księżom z Kurii Rzymskiej, którzy wykonują swoją posługę z pokorą i bez rozgłosu”. Mówiąc o Kościele dzisiaj, nie można pomijać szczerego zaangażowania niezliczonych kapłanów, osób konsekrowanych i biskupów, którzy codziennie dają siebie. „Ich praca jest niczym las, który rośnie, nie czyniąc szumu” (Christus vivit 99).
Gdy pisałem te słowa, towarzyszyła mi lektura adhortacji na temat młodzieży Christus vivit. To kolejny papieski tekst niosący przesłanie pełne optymizmu i nadziei. Czujemy się zagubieni i rozczarowani? Wsłuchajmy się w słowa, które papież do nas kieruje: „Chrystus żyje. On jest naszą nadzieją, jest najpiękniejszą młodością tego świata. Wszystko, czego dotknie, staje się młode, staje się nowe, napełnia się życiem. Tak więc pierwsze słowa, które pragnę skierować do każdego z młodych chrześcijan, brzmią: On żyje i chce, abyś żył! On jest w tobie, jest z tobą i nigdy cię nie opuszcza. Niezależnie od tego, jak bardzo byś się oddalił, Zmartwychwstały jest obok ciebie, wzywa cię i czeka na ciebie, abyś zaczął od nowa. Kiedy czujesz się stary z powodu smutku, urazów, lęków, wątpliwości lub porażek, On będzie przy tobie, aby na nowo dać ci siłę i nadzieję”.