Przecieram oczy na takie déjà vu. Minął rok z okładem, jak napisałem felieton w odpowiedzi na identyczną argumentację. „Gazeta Wyborcza” wylansowała wtedy pojęcie symetrysty, ogłaszając, że zrównywacze partyjnych win są dla kraju wrogiem publicznym numer jeden, gorszym nawet od PiS-u. Jarosław Kaczyński słowa „symetrysta” unika, bo wie, kto je wymyślił. Ale rozumuje dokładnie tak samo, tyle że w przeciwną stronę. I jak tu nie być symetrystą?
Ale mówmy serio, bo sprawa jest poważna. Według Kaczyńskiego PiS od PO różni się – i to zasadniczo – „reakcją na zło”. Zaledwie jeden dzień przed owym przemówieniem funkcjonariusze CBA wywlekli z domu Wojciecha Kwaśniaka, który swego czasu omal nie przypłacił życiem tego, że z urzędu tropił gangsterskie machinacje w SKOK Wołomin. Kwaśniak reagował na zło, podobnie groźne jak sprzysiężenie reprywatyzatorów warszawskich kamienic, ale SKOK obecną władzę popiera, więc to Kwaśniakowi trzeba dać nauczkę. Nie chcę żyć w kraju, w którym za tropienie afery można spłonąć żywcem jak Jolanta Brzeska, ale w równym stopniu nie chcę też, aby kogokolwiek za to samo katowano kijem bejsbolowym. A potem jeszcze nękano policyjnym zatrzymaniem o szóstej rano. Czy uprawiam w ten sposób „najgroźniejszy rodzaj socjotechniki”? Osądź sam, Czytelniku.
Zarówno „Gazeta Wyborcza”, jak i prezes Kaczyński w osobach myślących podobnie jak ja widzą groźnych manipulatorów. I trzeba przyznać, że ich oskarżenia zawierają jakieś ziarenko prawdy. Doszukiwanie się na siłę równowagi win po obu stronach politycznej barykady istotnie jest manipulacją. A zakładanie rąk i mówienie „co mnie to obchodzi, oni wszyscy tacy sami” to małostkowość i wygodnictwo. Tyle tylko, że pomawianie o taką postawę milionów Polaków to przekręt, przy którym manipulacje rzeczywistych symetrystów (bo pewnie są i tacy) wyglądają jak niewinne zabawki.
A może my po prostu nie mamy ochoty myśleć na modłę ani jednej, ani drugiej partii? Nie chcemy bezkrytycznie kupować cuchnącej Targowicą satysfakcji komentatora „Wyborczej”, który cieszy się, że pani ambasador obcego mocarstwa „wymierzyła klapsa” rządowi Rzeczypospolitej. Ale podobnie obmierzłe są nam słynne już w kraju paski TVP, których autorzy pełnymi garściami czerpią ze stylistyki stalinowskiej propagandy. Nie odsądzamy nikogo od czci i wiary, widzimy dobre rzeczy, które robi – lub przynajmniej się stara – każda ze stron. Ale czy to oznacza, że musimy dać sobie strugać głowy jak ołówki, taką czy inną partyjną temperówką?
Nie po drodze nam z waszymi partiami, wolno to nam i nie widzimy w tej postawie naszej winy. Jeżeli w czymkolwiek zawiniliśmy, to chyba w tym, że nie potrafimy, jak dotąd, stworzyć partii własnej. Partii ludzi czujących i myślących kategoriami wspólnego dobra, a nie tylko o tym gadających. Partii, która nie szczuje, lecz wyciąga rękę do każdego, kto ma dobry pomysł na Polskę. Partii na tyle silnej, że potrafiłaby wreszcie pogonić was, jednych i drugich, z naszej politycznej sceny.