Wydaje się, że trochę zapomnieliśmy, iż rok 2018 Sejm ogłosił Rokiem Arcybiskupa Ignacego Tokarczuka. Znamienne jest to, że chciał docenić w metropolicie przemyskim „jednego z duchowych przywódców pokojowych zmagań narodu polskiego o niepodległość Ojczyzny”. Zbieżność setnej rocznicy odzyskania niepodległości i ogłoszenie patrona roku nie są więc przypadkowe. Warto jednak to podkreślenie o pokojowym nastawieniu abp. Tokarczuka zauważyć. Świadczy ono o pierwotnym, pokojowym właśnie, szukaniu przez niego drogi do wolności. Z czasem możemy takich detali nie zauważać. Patrzeć na jego działania tylko z perspektywy stanowczego stawania po stronie opozycji solidarnościowej. Należy jednak dostrzec w nim także człowieka, który szuka pojednania i pokoju. To jednak wymaga odwagi myślenia nieuwikłanego w chęć nienawiści. Jest dążeniem do przebaczenia, które w niektórych okolicznościach może być wymaganiem emocjonalnie wręcz heroicznym. Na szczęście na taki heroizm było stać abp. Tokarczuka. A mamy wiele świadectw, które sugerują, że mógł się on czuć w tym sposobie myślenia odosobniony.
W tym kontekście przypomina mi się historia pojednania między plemionami Hutu i Tutsi w Rwandzie. Aby zakończyć wojnę, przedstawiciele tych plemion, którzy we wzajemnych starciach stracili swoich bliskich, musieli w końcu razem się spotkać. Musieli spojrzeć sobie w twarz.
Udało się. Ale dlaczego? Ponieważ katolicka Wspólnota Sant’Egidio zaryzykowała posłaniem do Rwandy swoich przedstawicieli. I to bez odpowiedniej ochrony. Po prostu do lasu. Dzięki temu zyskała wiarygodność, aby móc do pojednania doprowadzić. I doprowadziła.
Abp. Ignacego Tokarczuka i Wspólnotę Sant’Egidio łączy coś, co nazwałbym heroizmem emocji: zdolnością stawania ponad chęcią odwetu. Możemy sobie tylko życzyć, żeby nas ten heroizm w Polsce zarażał. I żebyśmy wierzyli, że jest on skuteczny. Także w naszych codziennych relacjach.