Logo Przewdonik Katolicki

Kryzys wiary jest szansą

Fot. Robert Woźniak

„Koniec kryzysu wiary w Europie?” – na to pytanie próbowali odpowiedzieć uczestnicy debaty zorganizowanej przez „Przewodnik Katolicki” na zakończenie spotkania Rady Konferencji Episkopatów Europy (CCEE) w Poznaniu. W debacie wzięli udział biskupi z trzech części Europy: kard. Angelo Bagnasco, arcybiskup Genui, przewodniczący CCEE, abp Tadeusz Kondrusiewicz, arcybiskup mińsko-mohylewski na Białorusi, bp Czesław Kozon, biskup Kopenhagi, przewodniczący Konferencji Episkopatu Skandynawii.

Powody kryzysu
 
Abp Tadeusz Kondrusiewicz: – Kryzys wiary nie dotyczy jedynie Zachodu. U nas na Białorusi także go przeżywamy. Jego przejawem jest to, że obecnie tylko 35–40 proc. katolików uczestniczy w niedzielnej Mszy. Gdy spotykam biskupów z Zachodu, mówią, że to bardzo dużo, ale do niedawna było znacznie lepiej.
Europa odcina się od swoich chrześcijańskich korzeni. A drzewo, które ma uschnięte gałęzie, nie przeżyje. Mimo to uważam, że różne niepokojące znaki mogą przynieść pozytywne skutki. Gdy chory nie czuje bólu, to nie jest dobrze. Zbawienny jest taki ból, który prowadzi do lekarza. Kryzys daje nam możliwość, by zbadać siebie, by leczyć choroby, które nas dotykają.
 
Kard. Angelo Bagnasco: – U nas we Włoszech na Msze św. chodzi tylko 10 proc. Uważam, że są dwa powody kryzysu. Pierwszy to sekularyzacja. Jest to wyrafinowana forma totalitaryzmu, forma aroganckiego imperializmu, jak to nazywa papież Franciszek. Ta ideologia jest bardzo niebezpieczna. Jest podstępna bardziej niż wszystkie inne, gdyż zabija człowieczeństwo osoby ludzkiej, a jedną z najcenniejszych wartości, jaką jest wolność, pozbawia treści. To prowadzi do zagubienia i braku sensu życia. Szczególnie młodzi ludzie są coraz bardziej zalęknieni.
Drugi powód dotyczy przeżywania wiary przez wielu chrześcijan. Chodzi mi o rozdział między wiarą w Boga a życiem bez Boga, jakby nie miał On nic wspólnego z ich życiem. Inaczej mówiąc, nastąpiło rozdzielenie między wiarą a mentalnością wiary. Jeśli wiara nie jest zdolnością osądzania codziennej rzeczywistość i tym samym przestaje być ważnym elementem codziennej kultury, to wówczas mamy do czynienia z połowiczną wiarą.
 
Bp Czesław Kozon: – Kryzys brzmi negatywnie. Ja bym raczej powiedział, nie lekceważąc jednak tego, co się dzieje, że to jest wyzwanie.
Kryzys nie pojawił się nagle. Proces zaczął się już 60 lat temu. W tym kontekście opatrznościowy był II Sobór Watykański, który odbył się jeszcze przed rokiem 1968. Był on odpowiedzią na to, co narastało od zakończenia II wojny światowej. Dzięki niemu byliśmy gotowi na to, co przyniosła rewolucja kulturowa. Wbrew temu, co się czasem mówi, II Sobór Watykański sam w sobie nie jest powodem kryzysu. Powodem są jego niepoprawne interpretacje i prądy świeckie.
 
Na ile kryzys jest winą samego Kościoła, a na ile wrogiej mu rzeczywistości?
 
A.B: – Jeśli przyjrzymy się Ewangelii, to nawet Jezusowi nie udało się wszystkich nawrócić, a trudno mówić, żeby popełniał błędy. Oczywiście my nie jesteśmy na tej samej pozycji co Chrystus. My mamy swoją grzeszność i tak będzie do końca świata.
Św. Augustyn powiedział: Ecclesia semper reformanda – Kościół ma się cały czas nawracać, nawracać na Jezusa. Im bardziej Kościół zwraca się do Niego, tym bardziej współczesny świat będzie widział Kościół jako ciało obce. Mówię to pokornie, ale i z niepokojem. Kościół katolicki, przy wszystkich swoich wadach i ludzkich ograniczeniach jest jedynym głosem, który ciągle przemawia do sumienia jednostek i całych zbiorowości. Przy tym dotyka innych spraw niż te, o których słyszymy codziennie albo mówi o nich inaczej. Pyta: kim jest człowiek; jaki jest, porusza kwestię pojmowania wolności i płciowości. Mamy obecnie w Europie projekt sekularystyczny i liberalny, a Kościół mówi innym językiem i stąd bierze się napięcie.
 
T.K.: – Kościół nie jest bez winy, ale są i zewnętrzne przyczyny. Sprawdza się to, co napisał już św. Piotr w swoim liście: „Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając kogo pożreć”. Ale może tylko tak przyjdzie oczyszczenie, którego potrzebujemy?
 
Kryzys wywołany dobrobytem?
 
C.K.: – Dobrobyt sam w sobie nie spowodowałby kryzysu. W USA w latach 50. był dobrobyt, a wśród wiernych była gorliwość i ofiarność. Zatem te rzeczywistości mogą się złożyć.
 
T.K.: – Sam dobrobyt nie jest główną przyczyną, ale ma wpływ. Kiedy dobra materialne stają się bogiem, to wówczas stają się groźne i to może już być przyczyną kryzysu.
 
A.B.: – Europa boi się Boga, uważając Go za wroga wolności, życia i szczęścia. Parafrazując stwierdzenie, że „religia jest opium dla ludu”, możemy powiedzieć, że obecnie prawdziwym opium dla ludu jest brak Boga. Europa powinna przezwyciężyć strach przed transcendencją, strach przez Bogiem i przyjąć z pogodą ducha Jego istnienie.
 
Jak przezwyciężyć kryzys?
 
A.B.: – Służba innym, w każdej formie, zmusza do wyjścia poza nas samych. Dzięki temu przekonujemy się, że człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Musimy wyjść poza siebie, by wyjść do innych. A zarazem ten do kogo ktoś przyszedł, musi podjąć decyzję, że też chce wyjść poza siebie, przyjmując jego osobę. Człowiek nie jest samotną wyspą i nie może spełnić się sam. Pan Bóg zaszczepił w nas otwarcie na innych, a to prowadzi nas do Boga. Doświadczenie służby jest pierwszym warunkiem drogi w kierunku Boga.
Widzę dziś, że ludzie przechodzą od samotności, zamknięcia w swoim świecie, do szukania miejsc, gdzie mogą nawiązać relację. Miałem wiele razy okazję latać nad pustynią i widziałem czasem, gdy na niej kwitły kwiaty. Na Zachodzie jest pustynia, ale kwitną kwiaty! Gdzie to widziałem? W kręgach młodzieży! Bo oni są wolni, a nie jak poprzednie pokolenia przeniknięci ograniczeniami starych ideologii. Na Zachodzie rodzą się grupy młodych, którzy chcą na poważnie wychodzić do ludzi, adorować Najświętszy Sakrament, modlić się.
Musimy też pamiętać, że najlepszym sprzymierzeńcem Ewangelii, którą wszyscy mamy głosić, nie są programy duszpasterskie, struktury kościelne czy umiejętności organizacyjne, ale człowiek. Najważniejszym sprzymierzeńcem jest on sam. Pomimo różnych ograniczeń, wad, które mamy jako wierzący; pomimo „fali uderzeniowej”, z którą mierzy się Kościół, musimy pamiętać, że najważniejszy jest człowiek, w którego głębi tkwi potrzeba religijna, sensu życia i wartości. Każdy nosi w sobie to pytanie: kim jesteśmy, dlaczego żyjemy, po co jesteśmy? To pytanie nigdy nie ustanie. Człowiek może je uśpić przez różne rozproszenia, ale go nie wypleni; prędzej czy później do nas wraca. Czasem gdy dzieje się coś poważnego, przychodzi jakaś tragedia albo przeciwnie: coś radosnego jak urodzenie dziecka, wówczas otwieramy się na transcendencję. W świecie może się zmienić wiele, ale nie serce człowieka i to jest naszym sprzymierzeńcem.
C.K.: – Nie może nas cechować mentalność oblężonej twierdzy, by tylko bronić się przed złym światem. Oczywiście jesteśmy atakowani i przed nieuczciwymi atakami musimy się bronić i wyjaśniać. Ale też powinniśmy zrozumieć, że dziś trzeba inaczej podejść do świata, że świat jest inny i mimo że ludzie są ci sami, to jednak się zmieniają. Dlatego trzeba odejść od nastawienia, że metody duszpasterskie, które działały dotąd, nadal będą skutecznie. Trzeba wciąż iść naprzód, bo świat się zmienia. Wcześniej zmiany w społeczeństwie następowały co 10–20 lat. Dziś te okresy są o wiele krótsze, zwłaszcza u młodzieży. Dlatego to, co jeszcze pięć lat temu w działaniach Kościoła było skuteczne, dziś już nie działa, nie fascynuje.
I jeszcze jedno. Ważne jest podejście Kościoła do każdego człowieka. Nie można podchodzić do ludzi jak do masy. Ludzie w Kościele to nie jest szara masa. To są poszczególne osoby i do każdego trzeba podejść indywidualnie, by dać mu szansę spotkania z Jezusem. Kard. Basil Hume, wieloletni arcybiskup Westminster, powiedział: „Każdy człowiek powinien być spotkany tam, gdzie stoi, ale przyprowadzony do miejsca, o którym nawet nie śnił, żeby tam dotrzeć”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki