Logo Przewdonik Katolicki

Gdyby nie wspaniali Polacy

Marek Fiedler
FOT. MATERIAŁY PRASOWE. Kadr z filmu dywizjon 303.

W rozstrzygającym miesiącu bitwy o Anglię Dywizjon 303 zestrzelił trzykrotnie więcej wrogich maszyn niż przeciętnie każdy z innych dywizjonów alianckich. Bywało, że Polacy w pojedynkę rozbijali duże wyprawy niemieckich bombowców.

Grupę zasłużonych lotników-weteranów owej bitwy gościliśmy w 2000 r., w 60. rocznicę  bitwy o Anglię, w Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie. Podczas tego historycznego spotkania mówiliśmy o tym, że powinien powstać film o Dywizjonie 303. Pokazywaliśmy przecież już tyle klęsk – zauważył któryś z nas – pokażmy też, że Polacy mieli istotny wkład w zwycięstwo w bitwie decydującej o losach II wojny światowej!
Niestety, nasze starania, by zainteresować fascynującym tematem filmowców spełzły wówczas na niczym. Popełniliśmy błąd, bo początkowo dzwoniliśmy do reżyserów. Teraz wiemy, że trzeba było zwracać się do producentów, bo najważniejsze w takim przedsięwzięciu są jednak pieniądze.
 
Gotowi do walki
Bitwa o Anglię to czas, w którym ważyły się losy Europy uginającej się pod jarzmem III Rzeszy. Ciężar obrony Brytanii spoczywał na barkach pilotów myśliwskich, którzy musieli odpierać potężne ciosy niemieckiego lotnictwa. W zamierzeniu Adolfa Hitlera zwycięska Luftwaffe poprzez opanowanie powietrza nad Anglią miała utorować drogę do inwazji na wyspę.
Niewiele dzieliło Anglię od klęski. Większość jej kluczowych lotnisk Luftwaffe paraliżowała ciągłymi bombardowaniami. W dodatku RAF-owi coraz dotkliwiej brakowało pilotów. Jeszcze tydzień, dwa niemieckiej nawały i los bitwy byłby chyba przesądzony. Jednak Hitler nieoczekiwanie zmienił plany i rozkazał uderzyć na sam Londyn. Popełnił gruby błąd: Londynu nie sterroryzował, natomiast RAF-owi pozwolił złapać oddech.
Początkowo Anglicy odnosili się niechętnie do pomysłu zorganizowania odrębnych polskich dywizjonów lotniczych. Jednak ciężkie straty ponoszone przez RAF spowodowały zmianę ich stanowiska. W lipcu 1940 r. zaczęto formować dwa polskie dywizjony: „303”, stacjonujący w bazie Northolt pod Londynem, i „302” na innym, oddalonym na północ od stolicy lotnisku. Nadal jednak traktowano polskich lotników z rezerwą. Musieli przechodzić szkolenia i kazano im czekać.
30 sierpnia 1940 r. porucznik Ludwik Paszkiewicz z „303” wyłamał się z szyku podczas treningowego lotu i w samowolnym ataku dokonał pierwszego zestrzelenia na konto dywizjonu. Sfrustrowany myśliwiec nie wytrzymał. Bitwa weszła w krytyczną fazę, a Polakom w kółko kazano trenować procedury RAF-u. Paszkiewicz dostał reprymendę, Anglicy jednak wreszcie zrozumieli, że Polacy są gotowi do walki.
To był początek pasma świetnych zwycięstw Dywizjonu 303. We wrześniu, rozstrzygającym miesiącu bitwy, jego wkład w obronę Anglii był imponujący: „303” zestrzelił wówczas trzykrotnie więcej wrogich maszyn niż przeciętnie każdy z innych dywizjonów alianckich. A przy tym miał trzykrotnie mniej strat własnych. Bywało, że Dywizjon w pojedynkę rozbijał duże wyprawy niemieckich bombowców. Toteż naczelny wódz brytyjskiego lotnictwa myśliwskiego, marszałek Hugh Dowding, oświadczył wówczas: „Gdyby nie pomoc wspaniałego zespołu Polaków, wątpię czy wynik tej bitwy byłby taki sam zwycięski”.
Ogółem w bitwie o Anglię uczestniczyło 145 polskich pilotów. Obok „303” był także 302. dywizjon, ale ponieważ startował z oddalonego lotniska, nie miał tylu okazji, by wykazać się w walce. Inni nasi piloci służyli z powodzeniem w dywizjonach angielskich.
 
Pokazali, co potrafią
Jakie były przyczyny wspaniałych osiągnięć Polaków? Doświadczenie. Mieli za sobą słynną szkołę dęblińską, potem dwie kampanie: wrześniową i francuską. Odznaczali się bystrym wzrokiem i wyjątkową spostrzegawczością. Walcząc w 1939 r. w Polsce, na przestarzałych P-11c musieli wykazać się nadzwyczajnymi umiejętnościami i ogromną koncentracją uwagi, by przeżyć w starciu z nowoczesnymi niemieckimi messerschmittami. Kiedy w Anglii dostali nowy sprzęt – Hurricane – wreszcie mogli pokazać, co potrafią, jak świetnie są wyszkoleni.
Stosowali skuteczną taktykę. Anglicy latali w ciasnym szyku. Polacy nie chcieli tak latać, bo zamiast wypatrywać wroga, trzeba było uważać, żeby nie zderzyć się z sąsiadem. Nie uznawali szablonu. Latali więc luźno, każdy na nieco innej wysokości. Anglicy w końcu przejęli ich system. Polacy przerastali wszystkich zawziętością, dopadali wroga jak najbliżej; ogień z kilkudziesięciu metrów raził zabójczo. Hurricane nie posiadał działka, miał osiem karabinów maszynowych. Seria z dalszej odległości nie była tak skuteczna.
Na koniec trzeba wspomnieć o polskich mechanikach. Sława i medale przypadały pilotom, ale to mechanicy troszczyli się o sprawność maszyn. Mój ojciec poświęcił im w swej książce cały rozdział, który nazwał „Szare korzenie bujnych kwiatów”. Rozdział o ludziach, którzy po nocach naprawiali poharatane maszyny, dorabiali do nich części, mieli na to własne patenty. Dzięki nim rano 12 samolotów Dywizjonu mogło znów ruszyć do walki.
Cała Anglia zakochała się w niesamowitych Polakach. Widząc naszywki „Poland” na mundurach, zapraszano ich do domów, konduktorzy nie brali od nich opłat, barmani fundowali im kielicha. Zewsząd dochodziły wyrazy podziwu.
Ale kiedy Polacy przestali być potrzebni, przestali być mile widziani na brytyjskiej ziemi. Po wojnie większość musiała opuścić Wyspy. A gdy w 1946 r. zorganizowano w Londynie wielką defiladę zwycięstwa i przez reprezentacyjne centrum metropolii przemaszerowali przedstawiciele 30 zwycięskich narodów – nie było wśród nich Polaków. Rząd Wielkiej Brytanii nie zaprosił ich, ponieważ nie chciał urazić swego sojusznika Józefa Stalina. W obliczu tej niesłychanej podłości tylko niewielu Anglików zdobyło się na głośny protest. Był wśród nich generał Philip de Ferte, zastępca szefa sztabu lotnictwa w czasie bitwy o Anglię, który swym rodakom rzucił w twarz gorzkie pytanie: „Czy wszyscy zatraciliśmy poczucie przyzwoitości i wdzięczności?”.
 
Arkady Fiedler i jego książka
Kiedy wybuchła II wojna światowa mój ojciec przebywał na Tahiti. Sielanka tahitańska w jednej chwili zmieniła się dla niego w koszmar, gdy nadeszła wieść o klęsce wrześniowej. Wraca do Europy, wstępuje do wojska polskiego w Anglii. Stacjonując w Szkocji, dowiaduje się o dokonaniach polskich lotników, o których tyle hymnów pochwalnych wtedy pisano w angielskiej prasie.
Ojciec zameldował się u generała Władysława Sikorskiego i głównodowodzący, przychylając się do jego prośby, dał mu rozkaz napisania reportażu o Dywizjonie 303. „Piloci i mechanicy przyjęli Fiedlera serdecznie w Northolt – wspominał Witold Urbanowicz, dowódca Dywizjonu. – Byli szczęśliwi, że jest ktoś, kto ich wysiłek w walce z Niemcami uwieczni, tworząc dokument, który kiedyś stanie się legendą”.
Książka Dywizjon 303 ukazała się w Londynie w 1942 r. Została przerzucona do kraju, gdzie jej liczne podziemne wydania napełniały otuchą serca terroryzowanych Polaków. Weteran AK, pułkownik Zbigniew Zieliński, opowiedział nam ciekawą historię. W lasach Obwodu AK-Radomsko doszło w 1943 r. do zrzutu. W jednym z pojemników obok broni znajdowała się książka. Wszyscy myśleli, że to instrukcja posługiwania się „piatami” – bronią przeciwpancerną. Okazało się jednak, że był to egzemplarz Dywizjonu 303. Partyzanci wyrywali go sobie z rąk – niektórzy czytali głośno. W leśnym bunkrze zapanowała radość z wyczynów polskich myśliwców. Wśród partyzantów był poeta Czesław Kałkusiński, który napisał wiersz, a muzykę skomponował jego kolega Henryk Fajt. Tak powstał płomienny „Marsz Dywizjonu 303”. Pieśń przedostała się drogą kurierską do Anglii. Nadało ją BBC, a partyzanci usłyszeli ją ze swego radia w lesie.
 
Dwa filmy
Przez wiele lat nie mogliśmy się doprosić, aby ktoś nakręcił film o naszych słynnych lotnikach. A teraz, w sierpniu, na ekrany trafiają aż dwie produkcje: brytyjska 303. Bitwa o Anglię w reżyserii Davida Blaira i polska Dywizjon 303. Historia prawdziwa w reżyserii Denisa Delicia. O tej pierwszej nie mogę nic powiedzieć, nie miałem żadnego kontaktu z jej twórcami. Natomiast historia tej drugiej, polskiej, zaczęła się sześć lat temu. Wtedy Piotr Czaja, miłośnik lotnictwa, przyjechał do nas w towarzystwie producenta Jacka Samojłowicza. Jacek zapalił się do naszego projektu. Był pierwszym producentem, który naprawdę chciał ten film zrobić. I wbrew wielu trudnościom, z wielkim uporem, godną podziwu wytrwałością doprowadził do stworzenia tego obrazu. Inspiracją dla niego była książka mojego ojca. Ojciec widział w naszych lotnikach wspaniałych zwycięzców. My również chcieliśmy, żeby powstał film o zwycięzcach. Wiadomo, że po wojnie źle ich traktowano, fałszywie oskarżano. Jednakże w 1940 r. oni byli zwycięzcami, którzy wpłynęli na losy wojny. O tym trzeba zrobić film – powtarzaliśmy.
Dywizjon 303. Historia prawdziwa może spełnić dziś szczególną rolę. Przypominając, że Polscy lotnicy pomogli ocalić Anglię, napełni dumą tysiące naszych rodaków na Wyspach, tchnie w nich ducha, jakże potrzebnego w czasie, gdy nastawienie niektórych Brytyjczyków do cudzoziemców niepokojąco się zmienia.
 
O AUTORZE
Marek Fiedler
Pisarz i podróżnik, syn Arkadego Fiedlera. W kierowanym przez niego Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie można oglądać wystawę „Dywizjon 303”

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki