Była to pierwsza w Europie wojna totalna. A następstwa każdego takiego konfliktu zawsze odczuwać będzie szereg następnych pokoleń. Nawet wtedy, gdy – właśnie tak jak w wypadku wojny trzydziestoletniej – tragiczne wydarzenia zostaną wyparte z potocznej pamięci. Ich ślad i tak pozostaje w naszej podświadomości.
Czy naprawdę wojna religijna?
W popularnym ujęciu był to konflikt protestantów z katolikami. Tak też rzeczywiście owa wojna była przedstawiana w trakcie jej trwania, i to przez obie „strony konfliktu”: zarówno katolików, jak i protestantów. Jednak wbrew tym wszystkim opiniom wojna trzydziestoletnia wojną religijną nie była.
Zacznijmy od wspomnianych „stron konfliktu”. Po jednej – Ferdynand II i jego syn Ferdynand III, cesarze rzymscy (czyli niemieccy) z rodu Habsburgów, rezydujący w Wiedniu. Z tytułu swojego urzędu – monarchowie katoliccy, którzy wszelako byli zwierzchnikami kilkuset mniejszych i większych władców państw i państewek, składających się na Rzeszę Niemiecką (inaczej cesarstwo). Byli to margrabiowie lub książęta, wreszcie królowie Czech, które stanowiły część cesarstwa (królami czeskimi byli w owym czasie z definicji cesarze). Spośród reszty władców część była katolikami, pozostała zaś część – protestantami.
Gdy w 1618 r. wojna wybuchła na terenie Czech, całkiem spory odłam ewangelickich książąt, z różnych, ale głównie politycznych przyczyn opowiedział się za cesarzem. W ciągu następnych trzydziestu lat zmieniały się sojusze, ale nigdy nie było tak, aby przeciwko katolickiemu cesarzowi stanęli wszyscy niemieccy protestanci.
Po drugiej stronie wymienieni już władcy ewangeliccy, wspierani przez zewnętrzne wobec Rzeszy państwa protestanckie, głównie Szwecję. Jednak czołowym sojusznikiem tej strony, który wiele zaważył na ostatecznym przebiegu zmagań, była katolicka Francja.
Warto też pamiętać, że Czechy, które jako pierwsze stawiły zbrojny opór cesarzowi, protestanckim krajem nie były: wśród oponentów Ferdynanda II byli zarówno ewangelicy, jak i katolicy. Walka Czechów nie miała więc charakteru religijnego, lecz polityczny: wyrażała opór stanów przeciwko cesarskiemu absolutyzmowi. Natomiast po zwycięstwie cesarza w 1620 r. pod Białą Górą, niejako siłą rzeczy, wygnano z tego kraju głównie protestantów, którzy na emigracji nadali właściwy sobie, „wyznaniowy” kształt czeskiej legendzie tej wojny.
Liczy się opinia szarych ludzi
Ale formalny zestaw przeciwników nie jest tu najważniejszy. Istotne jest to, jak owa wojna odbierana była przez najbardziej zainteresowanych, czyli miliony ludności cywilnej, która niezależnie od wyznania, bez swojej zgody, uczestniczyć musiała w zmaganiach monarchów. Ludzie ci początkowo szczerze uwierzyli, że katolickie lub ewangelickie hasła, wypisane na bojowych sztandarach obu armii, rzeczywiście wiążą się z wyzwoleniem Niemiec i całej Europy z dominacji „papizmu” (katolicyzm) lub „herezji” (wyznania protestanckie). Były to czasy, gdy jeszcze wielu chrześcijan dobrej woli uważało, że prawdę – tak jak oni sami rozumieli owo pojęcie – można, a nawet należy egzekwować siłą. Wystarczyło jednak kilka lat realnej wojny, by wśród zwykłych, szarych ludzi, którzy oczywiście płacili największą cenę wojennych akcji, nastąpiła kompletna zmiana orientacji.
Katolicy, widząc przemoc i gwałty „katolickich” armii, przestali je popierać. Podobnie protestanci, w 1630 r. witający króla luterańskiej Szwecji, Gustawa Adolfa, który ze swoją armią wylądował na wybrzeżu Pomorza i ruszył w głąb Niemiec. Wtedy ogłoszono króla „zbawcą chrześcijaństwa” (ewangelickiego). Te złudzenia szybko się rozwiały, gdy szwedzcy okupanci do żywego dopiekli swoim niemieckim współwyznawcom, rabując wioski i miasta, przy okazji podpalając je oraz gwałcąc i mordując ich mieszkańców. Takie są prawa totalnej wojny. Nikt nie wychodzi z niej czysty. Nawet ten, kto przystępował do walki pełen najlepszych chęci.
Niestety, to nie szarzy ludzie decydują o polityce. Dlatego wojna trzydziestoletnia, miast być ostrzeżeniem, stała się zachętą dla kolejnych pokoleń władców. Od tej pory większa część europejskich wojen to konflikty, których gorzką cenę płaci w pierwszym szeregu ludność cywilna.
Cywilizacyjna klęska
Księstwo Pomorza (dziś Pomorze Zachodnie) zaliczało się do większych państw cesarstwa. Była to ziemia kwitnących, choć na ogół niezbyt ludnych miast i zamożnych wiosek. Co więcej, ziemia pomorska postrzegana była wówczas w całej północnej Europie jako ognisko kultury i nauki, ciągnęli do niej z innych krajów znamienici teologowie i artyści. Zbiory sztuki i nauki, nagromadzone w pałacu Bogusława XIV (ostatni władca Pomorza ze słowiańskiego rodu Gryfitów), na Zamku Odrzańskim koło Szczecina, odsuwały w cień kolekcje Berlina, który w owym czasie dopiero zaczynał zyskiwać na znaczeniu. Takich rezydencji pomorski władca miał jeszcze kilka. Otóż w następstwie wojny trzydziestoletniej Zamek Odrzański dosłownie zniknął z powierzchni ziemi. Dopiero dwudziestowieczni badacze z trudem zlokalizowali jego położenie.
W wojnie tej zginęło ponad trzy czwarte populacji Pomorza. Kraj został totalnie zrujnowany. Z tej klęski region, choć mozolnie odbudowywany przez kolejne pokolenia, już nigdy nie podniósł się do cywilizacyjnego poziomu, jaki reprezentował przed wybuchem konfliktu. Nie mówiąc już o tym, że Pomorze, w następstwie kończącego wojnę pokoju westfalskiego (1648 r.), utraciło niepodległość. Jego terytorium podzieliły między siebie Szwecja i Brandenburgia, później zaś w całości zostało ono wchłonięte przez państwo pruskie, którego częścią pozostawało do 1945 r.
Zdziczenie obyczajów
Straty Pomorza są tylko przykładem. Jak, raczej ostrożnie, obliczają historycy, ofiarami wojny padło 10 mln ludzi. Zabitych w bitwach, ale przede wszystkim zarżniętych bez walki, spalonych we własnych domach, zagłodzonych i dobitych zarazą. Tak wielka liczba ofiar śmiertelnych stanowiła rekord, którego nie pobito nawet za Napoleona. Do tego trzeba było dopiero I wojny światowej. Tysiące zrujnowanych miast i wsi odbudowywać trzeba było przez całe dziesięciolecia.
Jeszcze trudniej było zaleczyć rany w ludzkich sercach. Nie jest przypadkiem, że epoka po zakończeniu wojny wiąże się z niebywałym rozwojem wierzeń w czarownice, upiory i wilkołaki. Był to też czas, gdy na całym terytorium cesarstwa, a także w krajach ościennych – protestanckich i katolickich – masowo zapłonęły stosy, na których ginęły oskarżone o czary kobiety. Zdziczenie obyczajów, którego owe zjawiska były wyrazem, to właśnie długotrwały efekt długo trwającej wojny.
Gdyby wojna trzydziestoletnia nigdy nie wybuchła, na pewno trudniej byłoby ludziom doprowadzić w XX wieku do kataklizmu obu wojen światowych.