Pierwsza fala to lektura opublikowanego pod koniec czerwca dokumentu Rady Episkopatu do spraw Migracji, Turystyki i Pielgrzymek, w którym dość precyzyjnie opisywano, czym różni się pielgrzymka od np. manifestacji politycznej organizacji narodowców, którzy akurat przyjechali do miejsca świętego. W Być pielgrzymem pokoju czytamy, że pielgrzymowanie ma przede wszystkim wymiar religijny i nawet jeśli jakoś odnosi się do spraw publicznych, powinno być ono skoncentrowane na miłości, poszukiwaniu świętości.
Część komentatorów odczytała ten dokument jako polemikę z budzącymi spore emocje wyjazdami a to narodowców, a to kibiców do sanktuariów. Biskupi bowiem wyraźnie ostrzegają, że kościoły to nie miejsce do wskazywania wrogów, manifestowania niechęci czy nienawiści do innych grup. Czyli przypominają po raz kolejny (podobnie jak w dokumencie całego episkopatu sprzed roku), że nie należy mylić nacjonalizmu z patriotyzmem. Na ten pierwszy w Kościele nie ma miejsca.
Drugi raz nadzieję poczułem niedawno, gdy przeczytałem w „Przewodniku Katolickim” tekst Moniki Białkowskiej Kościół nie na usługach. Autorka podkreśla bowiem, z czym się w całości zgadzam, że w tym dokumencie biskupi ostrzegają nas nie tylko przed wykorzystywaniem pielgrzymek przez narodowców. Sprawa jest bowiem szersza – chodzi o to, by powiedzieć „nie” wszystkim, którzy chcieliby wykorzystywać politycznie miejsca święte. Poczułem nadzieję, bo ucieszyłem się, że nie jestem osamotniony w moim wyczuleniu na to, jak to politycy usiłują wykorzystywać autorytet Kościoła do swoich celów, na czym najbardziej traci Kościół.
Ale moja nadzieja bardzo szybko prysła. Stało się to w chwili, gdy usłyszałem przemówienie premiera Mateusza Morawieckiego wygłoszone sprzed ołtarza na murach do zebranych na jasnogórskich błoniach pielgrzymów. Na widok przemawiającego z ambony polityka mam gęsią skórkę, choć akurat premiera uważam za porządnego człowieka i w wielu sprawach się z nim zgadzam. Pół biedy, gdyby premier podziękował za zaproszenie, pozdrowił pielgrzymów i zszedł z mównicy. Niestety, przez kilka minut wygłaszał gorące polityczne przemówienie. Mówił więc o przeciwnikach tych, którzy atakowali niegdyś Jasną Górę, a dziś są przeciw PiS i uderzają w polskie wartości. Na koniec zachęcał wiernych, by pamiętali, by... kupować polskie produkty. Też jestem zwolennikiem wybierania polskich produktów, ale cóż to u licha ma z religijną pielgrzymką?
I tu dochodzimy do najważniejszego problemu. Otóż, popatrzmy na tę sytuację oczami katolika, który na przykład nie jest fanem obecnej władzy. I co czuje, gdy słyszy, że jego, katolika, z powodu tego, że jest krytyczny wobec rządów PiS, nagle ktoś na pielgrzymce porównuje do sił zła, które atakują Kościół i Czarną Madonnę? Gdzie w wypowiedzi premiera Morawieckiego poszukiwanie sacrum? Gdzie odwoływanie do miłości? Szkoda, że przed wystąpieniem na Jasnej Górze, szef rządu nie przeczytał dokument episkopatu i zamiast stać się „pielgrzymem pokoju” pozostał „pielgrzymem PiS”. A nie o to wszak w pielgrzymkach chodzi.