Logo Przewdonik Katolicki

Przemoc ekstremistów nas jednoczy

ks. Mirosław Tykfer
FOT. FRIEDRICH STARK/ALAMY STOCK PHOTO. BP EDWIN DE LA PENA.

 Z bp. Edwinem Angot Dela Peña z Filipin o przyjaźni muzułmanów i chrześcijan, która się umacnia w obliczu przemocy islamskich ekstremistów, rozmawia ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny  

Sporo kilometrów z Filipin do Polski. Dlaczego Ksiądz Biskup postanowił tu przyjechać?
– Zostałem zaproszony przez organizację Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Najbardziej zależy mi jednak na tym, by móc opowiedzieć światu, co dzieje się w Marawi, w mojej diecezji na Filipinach. Wiem, że większość z was nie zna tego miejsca. Może docierają do was jedynie jakieś wiadomości na temat działań Państwa Islamskiego w naszym regionie. Wiele z nich jest prawdziwych – i są przerażające. Dlatego właśnie tutaj jestem. Chcę zaświadczyć, że dialog, a nawet przyjaźń między chrześcijanami i muzułmanami jest możliwa, a informacje o Państwie Islamskim nie mogą zakrywać tej prawdy.
 
To może najpierw porozmawiajmy o tych prawdziwych wiadomościach o działaniach Państwa Islamskiego.
– Opowiem o tym, co wydarzyło się stosunkowo niedawno. Był 23 maja. Nasz kościół katedralny dedykowany jest Matce Bożej Wspomożycielce Wiernych, więc tego dnia o trzeciej po południu miała odbyć się Msza z wigilii uroczystości. Mnie tam nie było. Pracowałem w tym czasie na peryferiach diecezji: mamy zaledwie ośmiu księży w diecezji, więc pomagam, gdzie jest taka potrzeba. Około godziny drugiej kościół był wciąż pusty. Ludzie bali się wyjść z domów. Niektórzy uciekli z miasta. Mój wikariusz generalny pozostał w kościele, aby mimo wszystko tę Mszę odprawić z dwoma studentami, którzy mieszkali w naszej parafii. Potem zadzwonił do mnie, żebym nie wracał. Powiedział, że w Marawi jest wojna. Odpowiedziałem, że wracam, że to dla mnie nic nowego, jestem do tego przyzwyczajony. On jednak powtarzał, że to jest naprawdę wojna. Że bomby są znacznie groźniejsze niż dotychczas zdarzało nam się widzieć. Że szkoła, która stoi obok katedry, płonie. Około 17.30 zadzwonił do mnie kolejny raz, żeby powiedzieć, że idą razem do kaplicy, aby modlić się na różańcu. Jednocześnie usłyszałem, że są tam już jacyś obcy ludzie. Słyszałem przez telefon dźwięk broni i nic nie mogłem zrobić.
 
Kim byli ci ludzie?
– Około 19.00 otrzymałem telefon od mojego sekretarza. Chciał mi coś powiedzieć, ale ktoś wyrwał mu słuchawkę i powiedział: „Zatrzymałem twoich ludzi”. Potem postawił warunki, które muszę spełnić, aby ich uwolnił. Powiedział: „Musisz zadzwonić do jednostki wojskowej i przekonać ich, żeby się do nas nie zbliżali i żeby zaprzestali bombardowań. Jeśli tego nie zrobisz, oni zginą”. Byłem w szoku. Zrozumiałem, że to byli ekstremiści z Państwa Islamskiego. Przez pewien czas nie byłem w stanie nic powiedzieć. Ten człowiek podał telefon mojemu sekretarzowi, żeby on potwierdził, że faktycznie stali się zakładnikami. Dostałem godzinę na załatwienie tej sprawy.
 
Udało się?
– Nie znałem nikogo z tej jednostki wojskowej. Nie miałem przy sobie żadnego numeru telefonu. Byłem spanikowany. W końcu udało mi się jakoś z nimi połączyć. Generał wojska zapewnił mnie, że dla bezpieczeństwa zakładników wycofają się. Po tej rozmowie chwyciłem za słuchawkę, żeby zaraz zadzwonić do mojego sekretarza. Niestety, nie byłem już w stanie się z nim połączyć. Byłem przerażony. Nic nie mogłem zrobić. Nie spałem całą noc. Przez kolejne dni nie było prądu w całym mieście. Również moja rodzina się o mnie martwiła, a ja nie mogłem ich powiadomić, że ze mną jest dobrze. Przez te trzy dni dokonywały się masowe egzekucje chrześcijan. Ekstremiści zadawali tylko jedno pytanie: jesteś chrześcijaninem? Jeśli odpowiedź była pozytywna, chrześcijanie natychmiast ginęli.
 
Co się stało z zakładnikami w katedrze?
– Kiedy ludzie z Państwa Islamskiego więzili moich ludzi w katedrze, moi przyjaciele muzułmanie skontaktowali się ze mną, żeby powiedzieć, że nie zgadzają się na to, co robią ekstremiści. Że to nie jest ich religia. I że wszelką cenę będą nas przed nimi chronić. – My nie zabijamy ludzi – mówili. Wtedy usłyszałem też od nich jedno z piękniejszych wyznań: „Kiedy przyjdą zabrać naszych pracowników, którzy są chrześcijanami, staniemy w drzwiach i będą musieli zabić najpierw nas”. Uświadomiłem sobie, że oni byli gotowi zrobić dla nas to, co zrobił Chrystus: oddać własne życie. Ci więc, którzy byli pracodawcami, zabrali swoich chrześcijańskich pracowników do własnych domów, żeby ich ochraniać. Wiedzieli, że ryzykują, i to ogromnie. I że są otoczeni przez ekstremistów.
 
Przypuszczam, że chrześcijanie mimo wszystko szukali sposobu, żeby stamtąd uciec?
– Od razu zaczęli wspólnie planować ucieczkę z terenu okupowanego przez ekstremistów. Nasi muzułmańscy przyjaciele nauczyli ich prostej modlitwy muzułmańskiej i islamskiego sposobu pozdrawiania. Mężczyźni wzięli dzieci na ręce, żeby udawać, że towarzyszące im kobiety to ich żony i że razem tworzą rodzinę. Kobiety nałożyły burki. Tym sposobem wydostali się na zewnątrz i uciekli.
 
Niezwykła historia…
– Opowiadamy ją teraz nieustannie wśród chrześcijan. Ona podtrzymuje naszą nadzieję na chrześcijańsko-muzułmańskie pojednanie. Jest dla nas historią absolutnie przejmującą.
 
Mam wrażenie, że ten prosty podział na ekstremistów islamskich i zwykłych muzułmanów na Bliskim Wschodzie nie jest taki prosty: choć takie odróżnienie jest konieczne, żeby nie krzywdzić wielu ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z przemocą, a wręcz doznają przemocy od „wspólnego wroga”.
– Wiem, że to, o czym mówię, może różnić się od sytuacji na Bliskim Wschodzie. Napięcie jednak jest to samo. Ekstremiści chcą ustanowić kalifat, czyli podporządkować sobie politycznie i religijnie ludzi na zdobytych przez siebie terenach. Dlatego zależy im na podziale między chrześcijanami i muzułmanami. Chcą nastawić nas wrogo do siebie nawzajem, żeby łatwiej przejąć nad nami władzę. Musimy być tego świadomi.
 
Udaje im się?
– Paradoks polega na tym, że zarówno muzułmanie, jak i chrześcijanie widząc agresję Państwa Islamskiego, nie są ze sobą mniej, ale bardziej związani. Przemoc ekstremistów nas zjednoczyła. Widok tysięcy uchodźców wzbudza współczucie po każdej ze stron. Jedynym rzeczywistym „sukcesem” Państwa Islamskiego jest więc nasza jedność. Nie zdołali nas poróżnić.
 
Co was łączy?
– W obliczu cierpienia wszyscy potrafiliśmy odwołać się do naszego człowieczeństwa i pokonać uprzedzenia, jakie mamy wzajemnie wobec siebie. My, chrześcijanie, widzimy w spojrzeniach i w konkretnym zaangażowaniu naszych braci i sióstr muzułmanów, że oni są pełni współczucia dla nas. I to jest przesłanie, z którym przyjechałem do Polski.
 
Niektórzy twierdzą, że dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy oddzielić chrześcijan od muzułmanów.
– A my tak wiele otrzymaliśmy od nich pomocy! Na przykład, gdy ekstremiści zatrzymali dostawy pożywienia do wiosek i miasteczek chrześcijańskich, muzułmanie od razu przyszli im z pomocą. I nie mówię tu o politykach, ale o zwykłych ludziach. Dzielili się z nimi wszystkim, co mają, nie tylko jedzeniem, ale nawet własnym domem.
 
To brzmi wręcz niewiarygodnie
– Właśnie dlatego chcemy o tym opowiadać światu. Między innymi dlatego przyjęliśmy zaproszenie ze strony Wspólnoty Sant’Egidio do Rzymu. Pojechałem tam razem z abp. Antonio Ledesmą. Dołączyli do nas muzułmanie z Filipin. Najpierw odbyło się spotkanie, taki nieformalny dialog. Efektem tego spotkania był wspólny wniosek, który stał się przesłaniem dla Rzymu i świata, że naszym wspólnym wrogiem – zarówno chrześcijan, jak i muzułmanów – jest ekstremizm, który używa przemocy. I że w Marawi i w innych miejscach Filipin muzułmanie tego nie akceptują.
 
Skąd więc ekstremiści na Filipinach?
– To jest wpływ Państwa Islamskiego. Niektórzy się dołączają, bo to ich pociąga. Ale to nie wynika z ich wiary, ale z obietnic, które otrzymują od Państwa Islamskiego.
 
Napięcie między muzułmanami i chrześcijanami na Filipinach nie jest jednak rzeczą dla was nową.
– Przeszło czterdzieści lat temu jeden z naszych obecnych biskupów pojechał do Rzymu, aby studiować islam. To było w czasie pontyfikatu papieża Pawła VI. Papież wezwał go kiedyś do siebie, aby zapytać o wzajemne relacje chrześcijan i muzułmanów na Filipinach. Nasz biskup opowiedział o podziale, jaki wtedy powstał między ludźmi tych religii. Efektem podziału i wrogości było zamieszkanie muzułmanów w górach, a chrześcijan na nizinie. Wytworzyło się silne napięcie. Zdarzały się nawet morderstwa. Papież słuchając tego opowiadania, nagle postawił pytanie: jaka powinna być postawa chrześcijanina w takiej sytuacji? I sam odpowiedział: chrześcijanie powinni być pierwszymi, którzy wyciągają rękę i proponują pokój i braterstwo.
 
Jak długo trwał ten podział?
– Przez dziesiątki lat. Punktem kulminacyjnym był rok 1972, kiedy muzułmanie chcieli utworzyć własne państwo i odłączyć się od Filipin. Na początku chcieli jedynie separacji. Rząd jednak nie chciał nawet utworzenia autonomii. Tak zrodziła się frustracja w środowiskach muzułmańskich, która potem przerodziła się w wojnę.
 
Czyli już wtedy wielu muzułmanów musiało chcieć tego konfliktu.
– Tylko trzeba pamiętać, że ten podział, choć nieoficjalnie, był wspierany przez rząd. Korupcja w rządzie polegała na sprzedaży broni. A broń była bardziej potrzebna, gdy toczyły się walki. Dlatego wrogie nastawienie wobec chrześcijan było na rękę i grupom ekstremistów, i niektórym politykom. Do tego poczucia braku własnego państwa przez muzułmanów odwołało się w ostatnim czasie Państwo Islamskie. Mają więc dzisiaj prosty przekaz: rząd was oszukuje, walczcie o swoje. I tak piekło zaczęło się na nowo.
 
A Wy?
 
– W tym czasie Kościół robił to, co do niego należy. Pamiętał zalecenie papieża Pawła VI, że chrześcijańską odpowiedzią na konflikt jest zawsze pokój i pojednanie. Kościół musi zawsze wyciągać rękę do naszych braci muzułmanów, chociaż do tego potrzebni są odważni ludzie z wielkim sercem. Tacy, którzy będą chcieli tę rękę rzeczywiście wyciągać pierwsi: nawet wtedy, gdy to będzie ryzykowne.
 
Ksiądz Biskup ryzykuje?
– Przez kilka dni sam byłem uchodźcą z własnej diecezji. Po krótkim czasie zdecydowałem jednak, że powinienem wrócić i być z moimi ludźmi. Dlatego znam uczucia ludzi, którzy tam żyją. Oni wcale nie są agresywni wobec muzułmanów. Potrafią odróżnić ekstremistów od swoich przyjaciół wyznających islam, którzy nie chcą używać przemocy. Jednoczą się we wzajemnej pomocy.
 
Jak to robią?
– Nasza diecezja zorganizowała punkty dla uchodźców z innych terenów, zawładniętych przez Państwo Islamskie. Niestety, nie byliśmy w stanie zrobić zbyt wiele, bo nasi ludzie nie mogli się przemieszczać. Prosiliśmy więc o pomoc wolontariuszy z rodzin islamskich. W większości przyszli nam więc pomóc właśnie muzułmanie. Stu wolontariuszy to byli muzułmanie, a tylko dwudziestu to chrześcijanie. Przyszli nam pomóc, bo nam ufali. Wiedzieli, że nie dążymy do agresywnej odpowiedzi na ISIS, ale szukamy pokoju. To zaufanie udało się nam zbudować, ponieważ przez wiele lat podtrzymywaliśmy wciąż ten sam sposób myślenia, o którym powiedział nam papież Paweł VI. Bo miłość albo jest ryzykiem, albo nie ma jej wcale.
 
Rozumiem, że dla muzułmańskich wolontariuszy to też było ryzyko.
– Muzułmanie wykonywali najtrudniejsze zadania, bo byli mniej narażeni na przemoc ekstremistów. To oni więc chodzili do chrześcijan, którzy mieszkali na terenach zamkniętych przez ISIS. Ale przygotowaliśmy też program edukacji dla pokoju, bo tak się walczy z ekstremizmem. Zaufaliśmy młodym ludziom obu religii, a oni zaufali nam. Wszystko opiera się na edukacji. Nawet gdy toczy się wojna, my pomagamy dzieciom się uczyć. To nasze wspólne wspieranie się pozostanie w sercach tych dzieci na zawsze.
 
Obok zła dzieje się wiele dobra.
– Nasze muzułmańsko-chrześcijańskie jednoczenie się w obliczu przemocy to zbawienna łaska. Ona ocala nasze człowieczeństwo, nasze chrześcijańskie przesłanie pokoju.
 
 



Bp Edwin Angot Dela Peña
Biskup diecezji Marawi na filipińskiej wyspie Mindanao (święcenia biskupie otrzymał w grudniu 2001 r.), na której w ubiegłym roku dżihadyści dokonali krwawej rebelii. Przez około 150 dni w mieście dopuszczano się zabójstw i grabieży. Wcześniej ks. Dela Peña przez trzy lata pracował w tym miejscu, zapoznając się ze społecznością muzułmańską, co pomogło mu w przygotowaniu późniejszej działalności. Należy do Zgromadzenia Misjonarzy Filipińskich (MSP)

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki