Wiosna 1968 r. mogła być dla Zachodu kolejnym otwarciem sezonu konsumowania owoców powojennego sukcesu. Wolność polityczna, idąca w parze z dobrobytem, uczyniła z tego miejsca niemalże rajski zakątek, azyl i obiekt marzeń setek milionów ludzi, którym przyszło żyć poza granicami tej nowej ziemi obiecanej.
Wydawało się, że nic nie jest w stanie naruszyć spokoju wolnego świata, jak lubili nazywać swój region mieszkańcy Zachodniej Europy i Ameryki Północnej. A jednak stało się inaczej: rewolta Maja ‘68 pojawiła się niespodziewanie jak błyskawica i jak piorun wstrząsnęła posadami gmachu zachodniego porządku. Odtąd nic już nie było takie samo.
Stało się tak, ponieważ zapomniano, że dobrobyt i wolność, którymi chlubili się obywatele Zachodu, były wartościami zdobytymi ciężką pracą wielu pokoleń.
Jak do tego doszło?
Pokolenie, któremu po 1945 r. przyszło rządzić krajami wolnego świata, zapragnęło wreszcie zrealizować marzenie każdego normalnego człowieka o zapewnieniu stałego i bezpiecznego bytu własnym dzieciom i wnukom. Wyrazem tych nadziei był wyż demograficzny drugiej połowy lat 40., słynny baby boom, w którym Europa z sukcesem nadrabiała wojenne straty.
W 1968 r. te wypieszczone i wychuchane dzieci miały już 20 lat. Ci młodzi byli zamożni, bo pochodzili z dobrych mieszczańskich domów. Byli też ambitni: chcieli zmieniać i „wyzwalać” świat, nie znali jednak ceny prawdziwej wolności. Bo niby skąd miało ją znać pokolenie, które nawet nie posmakowało niedostatku, nie walczyło o przetrwanie? Ci ludzie demokrację i państwo opiekuńcze dostali w spadku po poprzednikach. Uważali więc, że owe dobra im się po prostu należą, a mówiąc bardziej górnolotnie: że są one przyrodzonymi prawami człowieka.
Jedyne, co dostrzegali, to skostniałość systemu, stworzonego przez ich ojców i dziadów. Postanowili więc ten system obalić. Nie mieli jednak pojęcia, czym przyjdzie go zastąpić. Wyrazem takiej postawy był slogan, jakim ludzie Pokolenia ‘68 wyrażali stosunek do własnych rodziców: „Nienawidzę was, ale potrzebuję waszych pieniędzy”.
Zabrania się zabraniać
Owo żywiołowe uczucie buntu próbowano uzasadniać na różne sposoby. Wśród studentów uniwersytetu Nanterre (aglomeracja Wielkiego Paryża) anarchiści, jako przeciwnicy każdej władzy, spierali się z trockistami, uważającymi, że jakieś struktury państwa istnieć muszą, lecz powinny one podlegać permanentnej rewolucji, zwolennicy Che Guevary dyskutowali tam z wyznawcami teorii Mao Tse Tunga. Jednak najliczniejsi szli za hasłem „odleć!” doktora Timothy Leary’ego, wyrzuconego z Harvardu guru ruchu hippisowskiego, zafascynowanego na równi buddyzmem zen i halucynacjami po użyciu LSD. Wszystkich łączył sprzeciw wobec tradycyjnej wizji społeczeństwa. W tamtych czasach na Zachodzie wyrażano go językiem lewicy: zło miało leżeć w „kapitalistycznych” i „burżuazyjnych” przeżytkach społecznych.
Radykalni kontestatorzy, zwani wściekłymi, już w lutym zaczęli okupować bursy akademickie. Pretekstem do buntu był zakaz spania studentek ze studentami. Studenci, dzieci epoki rodzącej się rewolucji seksualnej, uważali, że każdy ma prawo spać, z kim chce i gdziekolwiek chce. Szybko sformułowano więc hasło: „Zabrania się zabraniać”.
Rosnący sprzeciw doprowadził 2 maja do zamknięcia uniwersytetu, ale ten krok władz zadziałał jak świeży podmuch w popiół ogniska. Następnego dnia bunt podnieśli studenci wszystkich uczelni Paryża, na czele z szacowną Sorboną. W tydzień później na ulicach stolicy Francji stanęły barykady, jak w 1830, 1848 i 1872 r.
Fala opada
Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli władz, gdyż do studenterii Paryża dołączyli robotnicy. Tych ostatnich pociągnęły do protestu wizje młodych anarchistów, którzy obiecywali im, że po rewolucji to oni, robotnicy, zostaną współwłaścicielami fabryk w których pracują. Tego nie obiecywały im nawet lewicowe związki zawodowe! Robotnicy nie zastanawiali się, jak to wszystko będzie realnie działało. Wystarczało im, że o tym myślą za nich mądrzy magistranci. Ale studenci nie mieli pomysłów politycznych poza efektownym, choć bałamutnym hasłem: „Bądź realistą – żądaj tego, co niemożliwe!”.
Gdy 13 maja strajk powszechny przyciągnął do stolicy milion manifestantów, prezydent Charles de Gaulle, stary centrysta, uznał to za sygnał alarmowy. Szczęśliwa Francja szybko staczała się w otchłań chaosu, co wykorzystywali komunistyczni agenci, przysłani tu zza żelaznej kurtyny. Upewniwszy się, że ma za sobą wojsko, 30 maja de Gaulle, w dramatycznym przemówieniu radiowym do narodu, powiedział: dalej w ustępstwach posuwać się nie możemy, bo rozpadnie się nam kraj.
Tego dnia lewicowo nastrojone tłumy maszerowały paryskimi ulicami, wołając: „Adieu de Gaulle!”. Jednak nie mniej ludzi czynnie wystąpiło w obronie prezydenta i państwa. Rozpisane na 23 czerwca wybory wygrali zwolennicy umiarkowanej, propaństwowej lewicy. Wzniesiona tak wysoko fala anarchicznego sprzeciwu opadła sama, nie krusząc tamy.
Wydarzenia we Francji odbiły się szerokim echem na całym świecie. W Rzymie, Berlinie Zachodnim i Meksyku zakończyło się to burzliwymi i krwawymi zamieszkami. Areną starć stały się również campusy USA. Wszędzie jednak już po kilku miesiącach zapanował spokój.
Maj ‘68 jako ostrzeżenie
Ale majowa rewolta w Paryżu tylko pozornie zakończyła się klęską. W rzeczywistości, choć na dłuższą metę, odmieniła oblicze świata, przypadła bowiem na obfitujący w następstwa czas zmiany pokoleń. Niebawem ludzie Pokolenia ‘68 zaczęli wchodzić w dorosłe życie. Dzisiaj to oni, tak zwana Nowa Lewica, rządzą światem Zachodu: są ministrami, bankierami, prezesami dużych firm. Oczywiście niewiele zostało z ich dawnej zadziorności, a pieniądze od tak nienawidzonych rodziców bardzo im się przydały. Zachowali jednak dawne uprzedzenia do prawicy, narodu i chrześcijaństwa.
Niegdysiejszy lider anarchistycznych buntowników z Nanterre, Daniel Cohn-Bendit, jest dzisiaj czołowym politykiem Unii Europejskiej. Nie wierzy już w demokrację jako rządy ludu, uważając że podstawą społecznego ładu w Europie powinna być europejska konstytucja. Widzi ją jednak jako swoisty kodeks ruchu ulicznego: chodzi tylko o to, by jeden nie wchodził w drogę drugiemu. Konstytucja jako zbiór wartości, na które pracowały pokolenia, nie bardzo mu odpowiada, gdyż rzekomo trąci nacjonalizmem.
Bez Maja ‘68 w Paryżu z pewnością czegoś by nam brakowało. Zamiast słuchać Beatlesów zapewne oglądalibyśmy na okrągło występy zespołu Mazowsze. Ale Maj ‘68 był nam potrzebny także z innego powodu: jako ostrzeżenie przed demagogią rewolucji.