Trzy miliony: ta suma nie wzięła się znikąd. To tzw. wkład własny, którym siostry muszą się „pochwalić”, aby uzyskać siedmiomilionową dotację na skatalogowanie i konserwację wiekowych ksiąg, ornatów, naczyń liturgicznych, rzeźb, obrazów. Kwoty są zawrotne, ale i staniątecki obiekt jest zawrotny: rozległy, wiekowy, zniszczony i w tym wszystkim przepiękny!
– Choć zostało niewiele czasu na wykazanie wkładu własnego, ciągle mamy nadzieję, że uzbieramy brakującą kwotę – mówi matka Stefania Polkowska OSB, przełożona benedyktyńskiej wspólnoty w Staniątkach koło Niepołomic. – Jeśli tak się stanie, wcale nie będę tego uważać za cud, lecz za wyraz ludzkiej życzliwości i solidarności, której już nieraz doświadczyłyśmy – przekonuje.
Cudem jest w Staniątkach co innego – fakt, że prawdziwymi perłami kultury nikt się wcześniej nie zainteresował.
Aż się oczy świecą
Opactwo św. Wojciecha jest najstarszym klasztorem benedyktynek w Polsce – w zeszłym roku siostry świętowały jubileusz jego 800-lecia. Dzięki prowadzonej na bardzo wysokim poziomie szkole, klasztor uniknął XIX-wiecznej kasaty (w przeciwieństwie do oddalonego o 35 km opactwa w Tyńcu). Siostry ocaliły bogaty zbiór zabytków: dokumentów, rękopisów, starodruków, muzykaliów oraz przedmiotów i szat liturgicznych. Przechowały także unikalny XVII-wieczny cykl obrazów przedstawiających sceny z życia króla Kazimierza Odnowiciela. Obecnie klasztor posiada kilkanaście tysięcy woluminów, m.in. bezcenne zapisy kolęd i pieśni związanych z Bożym Narodzeniem, kancjonały, pieśni w dużej mierze pisane po polsku, z notacjami muzycznymi. Kilkadziesiąt naczyń liturgicznych, parę ksiąg, rzeźb i ornatów udało się po raz pierwszy w historii (!) zaprezentować w tym roku podczas sierpniowej Cracovia Sacra. W ciągu dwóch dni przyjechało do Staniątek 600 osób, co jest najlepszym dowodem na to, że ukryty w opactwie skarbiec kultury narodowej cieszy się wielkim zainteresowaniem. – Widzi pani tę paterę i naczynie na komunikanty z koroną z XVIII w.? – pyta matka Stefania. – Profesor Andrzej Włodarek, historyk sztuki, który odkrywa zgromadzone tu skarby, znalazł je ostatnio w zakrystii w jakimś pudle. Wspaniałe, prawda?
Naczynia są wspaniałe, choć ja mam innych faworytów: gotycką więźbę dachową kościoła klasztornego, bogato zdobione sklepienie na chórze i 400-letnie ornaty, haftowane, ale bez śladów nitki. Wyglądają jak ręcznie malowane.
– Nie jestem historykiem sztuki, więc nie znam się na fachowych nazwach. Zdążyłam się tylko nauczyć, co to jest fryz i że wątek wendyjski to charakterystyczny układ cegieł. Nie przeszkadza mi to jednak zachwycać się otaczającym nas pięknem. Aż mi się oczy świecą – śmieje się matka. A oczy, faktycznie, świecą.
Karpie, miody, chipsy
Gdy przemierzamy długie korytarze – dla mnie rarytas, bo weszłam za klauzurę – na usta ciśnie się tylko jedno pytanie: dlaczego dopiero teraz?
– Kiedy 14 lat temu przyjechałam do Staniątek, klasztor znajdował się w kiepskim stanie. Mimo astronomicznych rachunków za ogrzewanie, siostry marzły w zawilgoconych pomieszczeniach – wspomina s. Stefania. – Sytuacja finansowa była trudna, bo komunizm pozbawił siostry podstawowego źródła utrzymania, jakim była szkoła. Szklarnie stały puste, stawy zarosły krzakami. Nie mogłam tego zrozumieć, bo w latach 90. był dość dobry czas na pozyskiwanie różnych dotacji. Dzięki temu udało nam się odnowić klasztor w Łomży, w którym wcześniej mieszkałam. Dopiero gdy poznałam historię Staniątek, wszystko zrozumiałam. Poprzednia matka przełożona dużo chorowała, więc nie miała siły, aby zabiegać o dotacje. Poza tym siostry dostrzegały inne priorytety: wszystkie pieniądze inwestowały w remontowanie XIII-wiecznego kościoła. Uznały, że skoro przychodzą do niego ludzie, musi być piękny. A klasztor? Klasztor może poczekać. Co więcej, średnia wieku w naszej wspólnocie dobiegała siedemdziesiątki – wyjaśnia matka.
Tym bardziej przydały się jej zdolności organizacyjno-inwestorsko-księgowe. W ciągu kilku lat w szklarniach pojawiły się ogórki, pomidory i chryzantemy. Siostry zaczęły wypiekać „opłatkowe” chipsy pustelnika, ciasteczka i mikołaje z piernika oraz robić przetwory. Dziś można się u nich zaopatrzyć w sery od własnych krów, miody od własnych pszczół i karpie z własnych stawów. Po te ostatnie już ustawiają się kolejki i rozdzwaniają telefony. Matka odbiera: – Tak, tak, mamy karpie. Aktualnie żywe, ale możemy wypatroszyć – niechcący podsłuchuję. – Najlepsze są te po kilo siedemdziesiąt. Ofiara dobrowolna, ale w granicach przyzwoitości.
Karpie od mniszek rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Chętni powinni się pospieszyć, bo w zeszłym roku zabrakło. Ostatnią rybę siostry wyłowiły dwa dni przed wigilią. – Nie wyciągamy rąk, nie mówimy: „Dajcie nam”. Cieszymy się, że możemy same zapracować na własne utrzymanie. Nawet najstarsze siostry mają konkretne obowiązki. 91-letnia siostra opiekuje się kurami, a 74-letnia benedyktynka ma pod sobą całe gospodarstwo z krowami, byczkami i osiołkiem na czele – opowiada matka Stefania. – Mimo to zebranie trzech milionów złotych przerasta nasze możliwości. Dlatego prosimy o pomoc – apeluje.
Szukają, pytają, pukają
Siostry zapukały już do wielu drzwi. Z prośbą o wsparcie zwróciły się m.in. do premiera oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Staniątkami zainteresował się także kard. João Braz de Aviz, prefekt Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. Mniszki od lat piszą wnioski do fundacji i stowarzyszeń, krajowych i zagranicznych, świeckich i katolickich. Wiele razy otrzymały dofinansowania na drobne remonty, choć jeden z projektów, nad którym bardzo się napracowały, został odrzucony, bo „nie dajemy na hotele i restauracje”. Teraz lokalni włodarze zarezerwowali dla nich siedem milionów złotych z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Małopolskiego na lata 2014–2020. Taka kwota pozwoliłaby na zabezpieczenie, konserwację oraz właściwe wyeksponowanie cennych zbiorów. Umożliwiłaby też prowadzenie badań naukowych i całościowe skatalogowanie archiwum. To dla Staniątek podwójna szansa, gdyż oprócz remontu opactwa projekt zakłada adaptację zabytkowych obiektów na bibliotekę, czytelnię i muzeum z prawdziwego zdarzenia. Dochód ze sprzedaży biletów zapewniłby pokrycie bieżących wydatków. Wtedy może siostry spałyby spokojniej, bo bilety nie przemarzną (jak pomidory albo chryzantemy) i nie zabije ich zaraza (jak karpie).
– Myślałyśmy, że na wykazanie wkładu własnego będziemy miały czas do 2020 r., czyli do końca trwania inwestycji. Okazało się jednak, że trzy miliony muszą się znajdować na naszym koncie w dniu podpisania umowy, czyli 29 grudnia. Został niecały miesiąc, a nam brakują dwa miliony – mówi matka Stefania i po chwili namysłu dopowiada: – Pewnie, że najprościej byłoby zburzyć stare zabudowania i wywieźć gruz, ale my czujemy się odpowiedzialne za to miejsce. Ktoś powiedział, że choć nie mamy żadnego fachowego przygotowania, jesteśmy kustoszkami dziedzictwa narodowego.
Pomóżmy siostrom. Wspierając je modlitwą i wpłacając darowiznę na remont opactwa, kupujemy bilet na zwiedzanie pereł naszej kultury, które trzeba tylko powyciągać z kartonów i odkurzyć.
Życie w opactwie
6.00 – jutrznia i rozmyślanie
7.00 – Msza św. konwentualna
czas na pracę
12.15 – modlitwa południowa
12.30 – obiad
czas wolny
14.00 – godzina czytań
14.30 – lektura duchowa
czas na pracę
17.00 – nieszpory
18.30 – kolacja
czas rekreacji
20.00 – modlitwa na zakończenie dnia z Bogurodzicą
ścisłe milczenie