Logo Przewdonik Katolicki

Ucho niepokojące moralnie

Jacek Borkowicz
FOT. MAGDALENA KSIĄŻEK. Jacek Borkowicz historyk, literat, publicysta.

Przyznaję bez bicia: jestem jednym z tych, którzy czerpią wiedzę o polskiej polityce z serialu Ucho Prezesa. I wcale się tego nie wstydzę.

Trochę bardziej serio: wiem, że oglądając co tydzień przygody Prezesa, Mariusza i Pani Basi, patrzę na to, co w tej samej chwili oglądają nasi politycy. Bo że oglądają, to pewne. Szczególnie ci, których alter ego przedstawia internetowy kabaret. Wystarczy wspomnieć wystąpienie pani premier Beaty Szydło, która z sejmowej mównicy odniosła się do „własnej” scenicznej postaci. „Mogłabym zacząć cytując klasyka i powiedzieć: przez osiem ostatnich lat...”. Tak właśnie rozpoczyna każdą swoją wypowiedź kabaretowa premier Beata. Posłowie obu zwalczających się frakcji wychwycili aluzję w lot i nagrodzili panią premier, tę rzeczywistą, brawami. Bo i oni regularnie oglądają Ucho Prezesa. Widzą samych siebie w krzywym zwierciadle i myślą: jak by tu zrobić, aby nie być widzianym takim, jakim mnie tutaj przedstawiają. A ja próbuję te ich myśli odgadnąć, pisząc polityczny komentarz.
Słowa o klasyku, choć rzucone żartem, nie były tak dalekie od prawdy. Ucho… liczy sobie niecały rok, a już zdążyło dojść do statusu pierwszego komentatora polskiej polityki. Autorem scenariuszy jest Robert Górski, lider Kabaretu Moralnego Niepokoju, on też gra w nim główną rolę jako aktor. Druga rola również przypadła aktorowi tego kabaretu, Mikołajowi Cieślakowi. Zespół, utworzony jeszcze w latach 90, swoją nazwą nawiązał do kina moralnego niepokoju. Tak nazwano nurt rodzimej kinematografii, reprezentowanej przez filmy Krzysztofa Kieślowskiego, Andrzeja Wajdy, Agnieszki Holland i Feliksa Falka. W dobie rozkładu realnego socjalizmu, w którym coraz mniej było terroru, a coraz więcej korupcji, filmy te rzeczywiście niepokoiły. I to nie tylko urzędowych optymistów, speców od komunistycznej propagandy sukcesu. Filmy kina moralnego niepokoju, będąc gorzką satyrą na ustrojowe aberracje, były też filmami uniwersalnymi. Mógł je oglądać ze zrozumieniem także widz spoza żelaznej kurtyny. Oczywiście pod warunkiem podatnego na niepokoje sumienia.
Nazwa kabaretu była po trosze zgrywą z poważnej i lekko nadętej aury, jaka wokół, uznawanego już wtedy za klasyczne, kina moralnego niepokoju się roznosiła. Gdzież wesołkowi Górskiemu do wielkiego Kieślowskiego! Z tego samego, lekkiego pułapu, wystartowały też pierwsze odcinki Ucha Prezesa. Z czasem jednak dokonała się rzecz przedziwna: wesoły błazen zaczął się zmieniać w Stańczyka, zadumanego nad losami ojczyzny, jak na obrazie Matejki. Mniej już tu ubawu po pachy, za to więcej gorzkiej refleksji. Kabaret Moralnego Niepokoju dorósł po latach do swojej szczytnej, brzmiącej jak wyzwanie nazwy.
Przyznaję, łezka mi się w oku zakręciła, kiedy oglądałem ostatni, 28. odcinek. Rozmowa kardynała Kazimierza Nycza z Krzysztofem Łapińskim to budujący przykład obywatelskiego myślenia (ze strony arcybiskupa). A wigilijna kolacja w pałacu prezydenckim, na którą przychodzą w gości jedynie dwie sprzątaczki (jedna z nich jest Ukrainką), to scena wzruszająca, godna niemalże Wesela Wyspiańskiego! Robert Górski widzi nasze wady i bezlitośnie je wyśmiewa. Ale przy tym widać, że nas, polską wspólnotę, rozumie. I chyba nawet trochę lubi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki