A teraz pytaniem w mrowisko: czy naród jest więc pojęciem pozytywnym, czy może mieć konotacje złe? Mrowisko już się pewnie rozszalało, jakbym uderzył w królową. Bo jak? Ksiądz, który wątpi, że naród jest dobry? A ten polski to może być zły?
Szybko odpowiem: naród jest pojęciem i tyle. Pytanie tylko, czy wyraża tożsamość ludzi dobrych. Traktuję go jak odpowiednik rodziny: tej mniejszej, z mamą i tatą. Tą większą jest naród. Rodzina daje poczucie bycia u siebie, przynależności, która uczy wzajemnej miłości. Powiedziałbym nawet mocniej: naród to rodzina, która wydobywa konkretny sens tego, co w życiu naprawdę najważniejsze. Dlatego kultura narodu, jego wartości i przekonania, decyduje o tym, jacy naprawdę jesteśmy.
Ale niestety to też znaczy, że łatwo tożsamością narodu zamanipulować. Wpoić w niego anty-wartości, które nie nadają życiu większego sensu; zamiast uczyć miłości, organizować ludzi w plemię, które broni swego tylko dlatego, że swoje. A wówczas naród przestaje być rodziną, a miłość z niego ulatuje, jak prawda z propagandowych przemówień polityków. I nie ma narodu, który nie musiałby się tego niebezpieczeństwa obawiać.
A my mamy się czego obawiać? Dmuchając na zimne, powiem, że trochę tak. I to z lewej i prawej strony. Bo czy po lewej nie jest zaprzeczeniem miłości brak woli ochrony życia dzieci poczętych? Albo po prawej, czy godności człowieka nie neguje propozycja przywrócenia kary śmierci? I to nie dla bezpieczeństwa społecznego, ale zwyczajnie jako odwet? To, czy tożsamość narodu jest imieniem własnym ludzi dobrych, nie jest sprawą definicji ze słownika, ale życia. Jest pytaniem o tych, którzy chcą lub nie chcą żyć dla innych. A jak jest naprawdę z nami Polakami? Warto przeczytać Jacka Borkowicza (s. 24). Nawet jeśli ktoś chciałby się z autorem mocno pokłócić.