Logo Przewdonik Katolicki

Wielkie małe gesty

Maciej Małaj
FOT. KRZYSZTOF KLICHE. Diakon Gilles Rebêche.

Francja wydaje się miejscem najtrudniejszym z trudnych, żeby mówić o Jezusie czy przygarniać uchodźców. Diakon Gilles Rebêche w imię Jezusa mówi ludziom „dzień dobry”, a z uchodźcami gra w piłkę nożną.

Jest początek roku 1983. Świeżo wyświęcony diakon stały Gilles Rebêche zostaje posłany do posługi wśród ubogich w Tulonie, na południu Francji. Zna te ulice od dziecka. Zna twarze imigrantów przypływających z różnych stron świata do jednego z największych portów południowej Francji. Pierwsza trudna interwencja, do której go wzywają, to Marcel: bezrobotny ojciec wielodzietnej rodziny. Nie ma pieniędzy na leczenie dziecka, właśnie eksmitowano go z mieszkania, mężczyzna próbuje podciąć sobie żyły. Gilles staje przed nim trochę bezradny. Nic nie robi. Słucha. Potem delikatnie próbuje go od tego odwieść. W odpowiedzi słyszy: – Kim ty jesteś, że chcesz powstrzymać mnie przed śmiercią? – Przyszedłem do ciebie z moimi ideałami i z przekonaniem, że ty i twoja rodzina macie prawo do godnego życia – mówi.
Marcela udaje się uratować, ale Gillesowi pozostaje w pamięci pytanie, które usłyszał. Ma poczucie, że odpowiedział na nie trochę nieudolnie. Ale to właśnie ono staje się fundamentalnym pytaniem o powołanie: pytaniem, które stawia sobie do dzisiaj. „Kim jesteś, że chcesz powstrzymać mnie przed śmiercią?”.
 
Pakt z Jezusem
Gilles ma ponad 60 lat. Wysoki, siwy pan w białym swetrze, wydaje się trochę nieśmiały. Trudno uwierzyć, że założył ponad 70 stowarzyszeń, mających na celu pomoc ubogim.
Dzieciństwo spędził w ubogiej dzielnicy Tulonu. Tam, w salezjańskim oratorium, zawarł swoisty „pakt z Jezusem”, obiecując Mu: ja pójdę tam, dokąd zechcesz, a Ty pozwolisz mi pomagać ubogim. Ta deklaracja zaprowadziła Gillesa do seminarium duchownego. Jako przykładnego studenta wysłano go do Rzymu. Jemu jednak nie odpowiadała atmosfera rzymskiego seminarium, z niechęcią patrzył na przepych wnętrz i wystawny styl życia niektórych towarzyszy. Nie chciał robić „kariery kościelnej”, wystąpił więc z seminarium, wrócił do Francji i zaangażował się w działalność charytatywną. Zdecydował się również spotkać ze swoim biskupem i porozmawiać o tym, co się stało. Po wspólnej modlitwie zdecydowali, że Gilles może dokończyć studia teologiczne, nie rezygnując z pracy z ubogimi. W listopadzie 1982 r. jako jeden z pierwszych we Francji Gilles Rebêche otrzymał święcenia diakonatu stałego. – Pan Bóg złapał mnie w swoją pułapkę – opowiada dziś z uśmiechem.
 
Po pierwsze: relacja
Gilles podkreśla, że wszystkie dzieła zaczynają się od relacji z potrzebującymi, od przyjaźni. – Zdarza się, że ubogich traktujemy jak „problem weterynaryjny”, na który trzeba znaleźć rozwiązanie – tłumaczy Gilles. – Mówi się, że trzeba ich nakarmić, dać im mieszkanie, umożliwić godne życie. A przecież miska zupy i ciepłe ubrania z Caritas nie rozwiązują problemu osamotnienia i społecznego odrzucenia.
Błędem, który często popełniany jest przez niosących pomoc, jest według Gillesa protekcjonalizm. – Czynimy z siebie wspaniałych ratowników, którzy przynoszą rozwiązanie. Jesteśmy z siebie dumni. Pierwsze słowo należy do nas. A powinniśmy zostawić je ubogim – tłumaczy. – Jak Maryja odwiedzająca Elżbietę nie możemy zarzucać drugiego człowieka radami czy pytaniami, ale być przy nim i nieść mu ulgę.
Gilles opowiada, jak budowanie wzajemnych relacji rozwija nie tylko ubogich, ale również niosących pomoc. – Po jednej z konferencji podeszła do mnie starsza siostra zakonna. Chciała wesprzeć jakiegoś więźnia, pisząc do niego listy. Adresat szybko się znalazł. Siostra siadła więc w celi z kartką. Przedstawiła się, ale nie wiedziała, co zrobić dalej. Zakończyła więc swój pierwszy list prostym pytaniem: „O czym by pan chciał, żebyśmy pisały?”. Odpowiedź od więźnia przyszła bardzo szybko: „O sporcie, a najchętniej o rugby”. Siostra nie zniechęciła się, tylko poprosiła przełożoną o zaprenumerowanie sportowego dziennika L’Équipe, żeby rozmawiać z więźniem tak, jak on tego potrzebował
 
Wielkie małe gesty
– Budowanie relacji wymaga czasu – przyznaje diakon Rebêche – Nie przyspieszajmy tego procesu. Jesteśmy gośćmi w życiu ludzi potrzebujących. Do naszego kościoła przychodził pewien przygnębiony chłopiec. Zawsze go pozdrawiałem, a on zawsze odpowiadał milczeniem. Minęły cztery lata, zanim po raz pierwszy odpowiedział na moje pozdrowienie. To był początek pięknej przyjaźni, na którą to ja musiałem poczekać.
Gilles wspomina również, że ilekroć chodził na poranną Mszę w parafii, spotykał starszą kobietę wynoszącą śmieci. Codziennie witał ją serdecznym Bonjour. Kiedy miał zostać przeniesiony do innej parafii, kobieta zamiast odpowiedzieć „dzień dobry”, odrzekła: „A więc ksiądz diakon odchodzi?”. Gilles zaprosił ją na obiad. Wtedy dopiero przyznała się, że po tym, jak dwa razy usłyszała jego „dzień dobry”, specjalnie każdego dnia wynosiła śmieci dokładniej o takiej porze, żeby go spotkać i usłyszeć powitanie.
Gilles pamięta pewnego ubogiego parafianina, który zainspirowany jego działaniami, sam również zaczął bronić najbiedniejszych w swojej dzielnicy. Został zamordowany tuż przed swoim mieszkaniem. – Jego żona była zrozpaczona – wspomina Gilles. – Krzyczała, że to moja wina, że gdyby się tak nie angażował, wciąż by żył. Razem zaczęliśmy płakać. Ona nie mogła urządzić mu katolickiego pogrzebu, bo nie mieli sakramentu małżeństwa. Wtedy takie rzeczy się zdarzały. Zadzwoniłem wtedy do znajomego biskupa i poprosiłem go, żeby przyjechał. I przyjechał. Na pogrzeb przyszło wielu biednych z dzielnicy. Od tamtej pory zawsze jestem na pogrzebach.
 
Oczy biskupa
W pierwszych wiekach chrześcijaństwa diakonów nazywano „oczami biskupa”. To oni jako pierwsi mieli dostrzegać potrzeby wspólnoty. Gilles każdy swój dzień rozpoczyna od Mszy św.: to w zasadzie jedyny stały punkt. Potem już codziennie dzieje się coś nowego: telefony, spotkania, problemy, które zdają się przerastać ludzkie możliwości, ale inspirują do modlitwy i ufności. – Jeśli ufnie zaczniesz dobre, Boże dzieło, to Pan Bóg już postawi w odpowiednim czasie na twojej drodze dobrych ludzi – przekonuje diakon Rebêche.
Parafia, w której obecnie pracuje Gilles, co roku przyjmuje kilkoro uchodźców. Po pomoc przychodzą także inni, szukający wsparcia materialnego lub po prostu relacji. Kilka miesięcy temu do biura parafialnego zapukała grupa młodych emigrantów z Afryki Północnej. Potrzebowali miejsca i osób chętnych, by pograć z nimi w piłkę nożną. Wszystko rozwiązał jeden telefon do wuefisty z lokalnego gimnazjum.
– Trzeba mieć zrozumienie również dla tych, którzy boją się uchodźców. Ale osobiście bardziej boję się społeczeństwa konsumpcyjnego niż uchodźców – mówi diakon Rebêche.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki