Podczas wakacji byłem u rodziców na Malcie. Okazało się, że moi znajomi z Polski akurat też tam byli; umówiliśmy się któregoś razu na zwiedzanie stolicy Valletty, po której ich oprowadzałem. Przy bramie miasta mieści się obecnie nowy parlament i spontanicznie, bez wcześniejszego planowania przyszło mi na myśl, aby spróbować go zwiedzić. Przypomniałem sobie wtedy, jak rok temu marszałek Sejmu Malty miał oficjalną wizytę w Poznaniu z okazji 1050-lecia chrztu Polski i jak przyjął nasze – poznańskich Maltańczyków – zaproszenie na kawę u nas w domu. Stojąc więc przy parlamencie, zadzwoniłem do sekretarza marszałka i pięć minut później byłem w budynku wraz ze znajomymi. Ostatnim etapem zwiedzania było spotkanie z samym marszałkiem, który poczęstował nas ciastem i wódką – „skoro jesteście z Polski!”. Przyznam – choć nie ma się czym chwalić – że wtedy pękałem z dumy i satysfakcji przed moimi znajomymi, bo „mi się udało” załatwić spotkanie z tak ważną osobą!
Szkoda, że tak często nie przypominam sobie, że codziennie jestem zaproszony na ucztę u Króla, tam, gdzie nie tylko ciasto i kieliszek wódki, ale „woły i tuczne zwierzęta ubite i wszystko jest gotowe”. Naprawdę szkoda, bo do tego spotkania niczego nie trzeba załatwiać przez znajomych, ponieważ król zaprasza wszystkich: złych i dobrych.
Życzę sobie, abym zawsze pamiętał, że to nie marszałek Sejmu, który za kilka lat będzie zwykłym obywatelem jak większość z nas, ale sam odwieczny Król chce siedzieć przy stole ze mną… i z Tobą też.