Powiew gorącego powietrza od strony pustyni zaskakuje podróżnych, którzy na stacji benzynowej wysiadają z klimatyzowanego samochodu. Ale pustynia Negev i Aravah nie są dzikie ani nieprzyjazne człowiekowi. Tu można żyć. Dowodem na to jest Beer Sheva, największe miasto regionu. To właśnie tu według tradycji Abraham wypasał swoje stada. Gdy trzeba było uporządkować dostęp do wody, zawarł pakt z Abimelekiem, regulujący dostęp do znajdujących się tu studni. Od studni właśnie wzięła swoją nazwę stolica: Beer Sheva oznacza „studnia przysięgi”.
Fontanny na pustyni
Znajdujące się nieopodal ruiny starożytnego miasta Tel Sheva są dowodem, że ludzie żyli tu już przez 4 tysiącami lat. Pozostał po nich rozbudowany, podziemny system gromadzenia wody, który można zwiedzać do dziś. W stolicy pośród pustyni cieszą oko parki, wodotryski, fontanny i zieleńce. Miasto przyciąga ludzi: studentów, podróżujących do baz na pustyni żołnierzy, Beduinów i Rosjan. Wszyscy razem tworzą niezwykle barwną mieszankę.
Katolicka parafia w tym kolorowym tyglu w niczym nie przypomina znanych nam kościołów. Równo przycięty, lekko usychający żywopłot, skromny skalniak i bladożółty kolor tynku to design typowy dla tej dzielnicy. Na zewnątrz nie ma krzyża ani żadnej tablicy informującej o codziennej Mszy św. Dyskrecja jest tu bardzo ważna. Chociaż Kościół ze swojej natury jest misyjny, tutaj celem nie może być zdobywanie nowych wiernych za pomocą tradycyjnych metod. Tu głoszenie Ewangelii, ze względu na specyfikę bolesnej historii relacji chrześcijańsko-żydowskich, odbywać się musi bez słów, samym tylko świadectwem życia.

Prekursorzy soboru
Licząca zaledwie stu wiernych parafia w Beer Sheva jest częścią Wikariatu dla Hebrajskojęzycznych Katolików. Pierwsza Msza św. w języku hebrajskim została tu odprawiona jeszcze przed Soborem Watykańskim II – w czasach, gdy w liturgii wszędzie posługiwano się jeszcze łaciną. Mimo to prośba niewielkiej grupki wiernych o pozwolenie na sprawowanie Eucharystii po hebrajsku, spotkała się z przychylną odpowiedzią Stolicy Apostolskiej, nasiąkającej już ideami, które za chwilę zaowocować miały reformą liturgii. Pierwsi katolicy tej najmniejszej parafii świata, jak żartobliwie mówi o niej proboszcz, sięgają lat 60. ubiegłego wieku. Wtedy to do Izraela przyjechali na kontrakty francuscy inżynierowie, a ich rząd zobowiązał się zapewnić im opiekę duszpasterską i możliwość uczestniczenia w niedzielnej Mszy św. W tym celu jako pierwszego przysłano tu o. Jeana Marie Héné, który niezmordowanie krążył między rodzinami w ich domach i modlił się z nimi. Początkowo w naturalny sposób Francuzi komunikowali się z nim po francusku, szybko jednak posługa o. Héné zaczęła obejmować również ludność hebrajskojęzyczną.

Języki, liturgie, narody
Niespełna dziesięć lat po o. Héné do Beer Sheva przyjechały Małe Siostry Jezusa. Na wzór swojego założyciela, Karola de Foucauld, bez habitów i welonów zaczęły pracować w miejscowej fabryce tekstyliów i w szpitalu, wtapiając się w miejscowe środowisko. Nie afiszowały się ze swoim chrześcijaństwem, ale poznawały ludzi i zaprzyjaźniały się z nimi, dając w ten sposób świadectwo miłości. Duch de Foucauld nadal unosi się nad tym miejscem w stylu życia i duszpasterstwa najmniejszej parafii świata. Wchodzących na teren parafii wita wielka, czarno-biała fotografia Beduina siedzącego w namiocie. Nieopodal namiotu pasie się wielbłąd. Namiot jest otwarty z każdej strony. Ma swoją wymowę. To znak gotowości na przyjęcie każdego człowieka, niezależnie od tego, z której strony nadejdzie, i przypomnienie Abrahama, który przyjął wędrowców bez pytania o ich pochodzenie. Takie właśnie jest duszpasterstwo w mieście na pustyni. Do parafii, jedynej w promieniu 100 km, przychodzą wszyscy: nie tylko katolicy, ale i melchici, i prawosławni. Co dwa tygodnie sprawowana jest liturgia w rycie syro-malabarskim dla emigrantów z indyjskiej prowincji Kerala. Co kilkadziesiąt dni – Msza św. w języku arabskim. Co miesiąc – po rosyjsku. Na sobotnią Eucharystię sprawowaną po angielsku przychodzą zagraniczni studenci, doktoranci oraz emigranci z Filipin.
Duszpasterstwo codzienne kierowane jest jednak przede wszystkim do wspólnoty hebrajskojęzycznej. To w tym języku odprawiana jest powszednia Msza św. i wszystkie nabożeństwa. Język hebrajski jednoczy wiernych pochodzących z różnych stron świata – podobnie jak miłość do Izraela. Niezależnie od narodowości czy poglądów politycznych, parafianie starają się włączać w proces pokojowy. Są wrażliwi na cierpienie wszystkich, nie tylko tych, którzy znajdują się „po ich stronie”. Patrząc na modlących się razem chrześcijan arabskiego i żydowskiego pochodzenia, można by uwierzyć, że bliskowschodni konflikt nie istnieje.

Serca, które się dzielą
Najmniejsza parafia świata dzieli się tym, co ma – i sama pomoc przyjmuje. Przyjęła do siebie uchodźców z Afryki. To pozornie tylko dwie kobiety i dziecko, ale jednocześnie aż 3 proc. liczebności całej parafii! Colette jest niewidoma, przywędrowała z Beninu. Tigisti wraz z córką pochodzi z Erytrei. Wspólnota parafialna wynajęła dla nich mieszkanie i opłaca rachunki za czynsz, gaz, prąd i wodę. Zadbała również o ubezpieczenie medyczne i jedzenie. Dla obu kobiet udało się znaleźć pracę. To duży wysiłek finansowy – parafialny budżet ratuje nieco sprzedaż oryginalnego kadzidła z Negev (www.negev.pl). To specjalne mieszanki, przygotowywane na pustyni: inne na wydarzenia pokutne, inne na radosne, jeszcze inne na wielkie celebracje w katedrach i bazylikach. Parafia przyjmuje też pomoc wolontariuszy: zapewnia im mieszkanie, wyżywienie i niewielkie kieszonkowe w zamian za 36 godzin pracy przez pięć dni. W ten sposób młodzi z Polski, Włoch, USA czy Brazylii remontowali już budynki parafialne, dbali o ogród i kaplicę, podlewali kwiaty, a nawet – karmili koty. Przy okazji mogli zwiedzić Ziemię Świętą, modlić się razem i poznać członków najmniejszej parafii świata. Razem są dowodem na to, że dzięki miłości i zaangażowaniu, zakwitnąć może nawet pustynia.
