Ten dokument porządkuje pojęcia w czasach „renesansu polskiego patriotyzmu”, ale i „realnych jego zagrożeń”. Chodzi zwłaszcza o dwa zagrożenia – przeciwstawne, ale wyrastające ze wspólnego podłoża: egoizmu. Pierwsze polega na ignorowaniu bogactwa wspólnej, rodzimej historii i kultury. Drugie na kultywowaniu poczucia własnej wyższości, zamykającym na inne narody. Co tu kryć, owo „spojrzenie na współczesny renesans patriotyzmu z perspektywy nauczania Kościoła katolickiego” stara się przede wszystkim nazwać po imieniu i przeciąć różne niebezpieczne zrosty, jakie wytworzyły się na styku polityki, patriotyzmu i ojczyzny.
Z jednej strony dokument ma charakter ogólny i jest skierowany do całego społeczeństwa. Z drugiej ma wyraźny kierunek wewnętrzny, a jego celem jest pomoc praktykującym w uporządkowaniu relacji z Bogiem poprzez ukazanie Jego prymatu nad rzeczywistością polityczną, pierwszeństwa religii nad narodem, indywidualnych relacji ze Stwórcą nad zbiorowymi uniesieniami. Ten dokument jest przestrogą przed wikłaniem Boga w sprawy partyjne, a także przed traktowaniem Kościoła jako doraźnego sprzymierzeńca w politycznych wojenkach.
Dlaczego teraz?
Tekst jest dokumentem całego Episkopatu, niemniej wydaje się, że ważne znaczenie odegrała tu osoba abp. Józefa Kupnego. Trzeba pamiętać, że przewodniczący Rady KEP ds. Społecznych (to ona opracowywała tekst) jest metropolitą wrocławskim. A to właśnie Wrocław stał się areną haniebnego nacjonalistycznego happeningu, podczas którego spalono kukłę Żyda. To we Wrocławiu działał (były już) ks. Jacek Międlar, płomienny mówca nacjonalistycznych zgromadzeń, który nazbyt długo cieszył się tolerancją zakonnych zwierzchników. Tak więc abp Kupny z bliska obserwował, jak środowiska nacjonalistyczne łaszące się do Kościoła faktycznie odrzucają chrześcijańskie rozumienie troski o ojczyznę. Ale, powiedzmy sobie szczerze, bardziej czy mniej spektakularnych przykładów niebezpiecznego aliansu środowisk skrajnej prawicy z lokalnym Kościołem było więcej, niestety. Bo oprócz Wrocławia był choćby Białystok z wiecowym udziałem formacji ONR-u na Mszy w jednym z kościołów. Trzeba też zaznaczyć, że te ekscesy spotkały się z jednoznaczną krytyką ze strony miejscowych biskupów.
To bardzo ważne, że Chrześcijańskie oblicze patriotyzmu jest dokumentem całego Episkopatu. Dzięki temu nie można zignorować tej ważnej wypowiedzi łatwym „A, to ten, jasne!” lub „No tak, to tamten, wiadomo!”, ignorując głosy przestrogi i przypisując im znamiona politycznej gry. Teraz nie będzie już tak łatwo. Co nie znaczy, że i głosu całego Episkopatu zignorować się nie da.
Patriotyzm sformatowany
W tym dokumencie wcale nie potępienie nacjonalizmu jest sprawą najbardziej doniosłą. Ostatecznie nacjonalistyczna aberracja to, liczebnie rzecz biorąc, kwestia marginesu. Dlatego gdybym miał wskazać najważniejsze zdanie tego tekstu, to nie byłoby nim często przytaczane sformułowanie, że nacjonalizm jest wypaczeniem patriotyzmu. O wiele ważniejsze wydaje mi się przypomnienie, że „choć człowiek stawia wartości ojczyste bardzo wysoko, to jednak wie, że ponad narodami jest Bóg”. A także myśl, że patriotyzm „zawsze winien żywić szacunek i poczucie wspólnoty wobec wszystkich obywateli, bez względu na ich wyznanie czy pochodzenie”. To bardzo ważne przypomnienie także dlatego, że idące pod prąd wizji patriotyzmu dokładnie „sformatowanego” przez dzisiejszy obóz władzy i lansowanego jako jedynie prawdziwy.
Tak, wszyscy powinniśmy pamiętać, że patriotyzm nie jest drogą zbawienia, że niezależnie od uniesień przeżywanych podczas patriotycznych Mszy z okazji ważnych wydarzeń, rocznic czy miesięcznic, najważniejsza jest moja relacja z Bogiem. I nie może jej zastąpić przynależność do jakiejś partii lub sympatyzowanie z rządem powołującym się na Kościół. Powinniśmy pamiętać i o tym, że współcześni patrioci należą do różnych partii, że to nie barwa sztandaru ma decydujące znaczenie, ale realne myślenie i działanie na rzecz wspólnego dobra. I o tym także, by uroczystości religijne nie służyły za uwerturę do politycznych wieców pełnych oskarżeń i potępień.
Szwedzki stół
Kluczową sprawą wydaje mi się kwestia odbioru tego dokumentu: czy zostanie potraktowany jako kolejny materiał publicystyczny, głos w sporze, element poparcia jednych i krytyki drugich, czy też jako głos pochodzący z nieco innego wymiaru, wypracowany przez autorytety niezainteresowane polityczną bieżączką, lecz patrzące z wyższej, duchowej perspektywy.
Szczerze mówiąc, trudno być optymistą, bo – zresztą zgodnie z przewidywaniami – każdy zaczyna brać z dokumentu to, co mu politycznie pasuje, sycąc się wybranymi cytatami niczym smakołykami ze szwedzkiego stołu. Każdy też skrzętnie pomija sformułowania, które mogłyby zakłócić własny wizerunek bezgrzesznego uczestnika codziennych, politycznych ujadań. Ekwilibrystyka, jaką w tej dziedzinie uprawiają niektóre media jest naprawdę przekomiczna. Ale w gruncie rzeczy – tragiczna.
Zdaje się, że sami biskupi też liczyli się z próbami instrumentalnego potraktowania tego listu i z tym, że nie zostanie on przyjęty w całości i przez wszystkich. Przyznał to sam abp Kupny, którego zapytałem o to tuż po prezentacji dokumentu. – Liczyłem na to, że mniej będzie mówiło się o tym, co sądzą biskupi, a więcej o tym, czy taka lub inna postawa jest właściwa – powiedział mi metropolita wrocławski. Okazało się, że łatwiej jest tekst biskupów recenzować, aniżeli przejrzeć się w nim i pomyśleć, co trzeba by w swoim postępowaniu zmienić. I tak to trwa zarówno z lewa, jak i z prawa.
Właściwy porządek
Niemniej publikacja tego dokumentu jest wydarzeniem doniosłym. Czy mógł być bardziej jednoznaczny, tak by na przykład uniemożliwić manipulowanie nim przez środowiska narodowe (powitały one dokument „z wdzięcznością”, gloryfikując przy tym „zdrowy, chrześcijański nacjonalizm”)? Nie wiem, jakie były losy tego dokumentu i jak wyglądał na kolejnych etapach redakcji, ale cieszę się, że został opublikowany. I tak jest wystarczająco mocny i jednoznaczny.
Owszem, obecny sposób odbioru jest mocno upolityczniony. Chciałoby się dodać: jak wszystko w naszej ojczyźnie. Jednak nawet jeśli wydaje się głosem wołającego na pustyni, to jednak dobrze, że jest. Kto ma uszy, niechaj słucha... Wierzę więc, że ten głos będzie wpływał na kształt debaty publicznej, na styl mówienia o patriotyzmie – także w Kościele – oraz że, ostatecznie, przysłuży się dobru Polski. Zapewne nie przyniesie natychmiastowego efektu, ale wierzę, że będzie procentował, stopniowo łagodząc wrzask, wściekłość i zajadłość naszych, polskich polemik.
To historyczny dokument Kościoła w naszym kraju, który w sporach doczesnej natury broni prymatu Boga, Ewangelii i chrześcijańskiego stylu myślenia i postępowania. Nie boi się przy tym zaryzykować niechęci czy rezerwy ze strony środowisk, które uprawiając politykę, ochoczo powołują się na Kościół i wartości chrześcijańskie. To głos, który pokazuje chrześcijaninowi właściwą hierarchię spraw i przywraca odpowiedni porządek wartości.