Tam kiedyś umrze i tam, na małym cmentarzu nieopodal kościoła ją pochowają. Takie życie wybrała, życie mniszki benedyktynki. Siostra Maria Szkopek OSB w październiku złożyła śluby wieczyste. To jedyna gnieźnianka w tym zakonie.
Skutki sylwestrowej nocy
Choć droga z Gniezna do Żarnowca wydaje się być odległa, dla s. Marii nie była specjalnie skomplikowana. Siostra doskonale pamięta swoją pierwszą wizytę w opactwie. – W parafii farnej organizowany był wyjazd na sylwestra dla młodych, którzy chcą spędzić ten dzień inaczej – wspomina. – To „inaczej” zapadło w moim sercu. Pojechałam przede wszystkim dlatego, żeby przekonać samą siebie, że to na pewno nie jest życie dla mnie. Byłam przekonana, że jeśli przez tydzień będę uczestniczyła w życiu sióstr to zdobędę pewność, że takie życie mnie nie interesuje. A potem weszłam do kaplicy i poczułam się, jak nigdy wcześniej i nigdy później. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tak właśnie czuje się człowiek, gdy jest na swoim miejscu. Rozumiałam za to, że nie mogę tego zignorować, że powrót do Gniezna będzie się wiązał z koniecznością zastanowienia się nad tym, co się stało w moim sercu.
Siostra Maria po tamtym pamiętnym sylwestrze wróciła do Gniezna, ale nie przestała przyjeżdżać do Żarnowca. To piękne miejsce: nieopodal klasztoru jest jezioro, zaledwie kilka kilometrów dzieli opactwo od morza. Sam klasztor swoją architekturą przenosi człowieka w klimat średniowiecznych powieści. Ale życie sióstr dalekie jest od romantyzmu. Modlą się i pracują, nie wyjeżdżają co roku na urlopy, nie są przenoszone z klasztoru do klasztoru, skład ich wspólnoty zmienia tylko kolejna profesja lub śmierć. Czy nie można poświęcić się Bogu inaczej, prościej? W czynnym zakonie, pracując wśród ludzi, wyjeżdżając do rodziców na wakacje?
– To są pytania, na które nie można jasno odpowiedzieć – tłumaczy s. Maria. – To trochę tak, jakby pytać mamę, dlaczego zakochała się w tacie, a nie w wujku. Ja poczułam miłość, której nie poczułam w żadnym innym miejscu. W ogóle nie zastanawiałam się nad techniczną stroną mojej decyzji, nie pytałam o wyjazdy do domu, urlopy, to wszystko było drugorzędne. Zakochani również nie pytają, po której stronie umywalki ich ukochany będzie zostawiał mydło – dla ich miłości nie ma to przecież żadnego znaczenia!
Uważać, co się mówi Bogu
Wybór radykalnej drogi zwykle budzi w środowisku wiele emocji. Tylko o niektórych wiadomo „od zawsze”, że taka grzeczna i cicha dziewczynka może tylko zostać zakonnicą. Bywają powołania, które wręcz przeciwnie, zaskakują całe otoczenie.
– „Wręcz przeciwnie” to w moim przypadku trochę za duże słowo – mówi s. Maria. – Ale to, że będę żyć w klasztorze, na pewno nie było dla nikogo oczywiste. Nawet dla mnie samej nie było oczywiste! Pochodzę z rodziny, która uczęszczała co niedzielę na Eucharystię. To budowało moje życie z Panem Bogiem, ale nie zwolniło mnie z trudnych poszukiwań i z rozeznawania drogi.
Jakie były reakcje rodziców i przyjaciół na decyzję Kasi? – Nie miałam możliwości fizycznie uczestniczyć w tych reakcjach – uśmiecha się s. Maria. – Rodzicom w niedzielę po obiedzie powiedziałam, że we wtorek rano wyjeżdżam wstąpić do klasztoru. Myślałam, że zareagują dużo gorzej – ale przyjechałam tu z ich błogosławieństwem. Tata wiedział, że i tak wyjadę, więc zaoferował się, że mnie zawiezie. A mama powiedziała tylko, że trzeba bardzo uważać, co się Panu Bogu mówi. Jej ulubioną pieśnią było Wszystko Tobie oddać pragnę. Mówiła potem, że kiedy powiedziałam o klasztorze, miała ochotę powiedzieć Panu Bogu: „No bez przesady! Jedyny syn został księdzem, a teraz jedyna córka zamyka się w klasztorze”. Potem sami szukali oparcia w Panu Bogu, codziennie chodzili na Mszę św., a ja trochę truchlałam na myśl, co to będzie, jeśli się modlą o mój powrót i Bóg będzie chciał ich wysłuchać? Dziś myślę, że nie jest ważne, o co się modlimy, ale do Kogo. Oni naprawdę powierzyli wszystko Panu Bogu i dziś modlą się o moje wytrwanie. A do przyjaciół pisałam listy już z klasztoru. Jedni to zaakceptowali i wspierają mnie od lat, inni odpowiedzieli milczeniem, które trwa do dziś.
Ty mnie w to wpakowałeś
Pierwsze dni w klasztorze były dotknięciem zupełnie innej rzeczywistości, zupełnie innego świata niż ten znany na co dzień. – Po ludzku człowiek szedł na ślepo, rzucał się w jakąś głębię. Ale miłość, którą miałam w sercu, była większa niż obawy – wspomina s. Maria. – Próbowałam niczego sobie wcześniej nie wyobrażać i to mnie ratowało. Niczego nie zakładałam i wszystko przyjmowałam takim, jakim jest. Sama byłam zaskoczona uległością swojego serca. Najtrudniejsze chyba było przekonanie się do jedzenia czarnego salcesonu. To drobnostka, ale nauczyła mnie mówienia do Pana Boga: „Ty mnie w to wpakowałeś, to teraz coś wymyśl!”. I On rzeczywiście pomagał mi przełamywać takie ludzkie bariery i opory. Jeśli Pan Bóg przyprowadza gdzieś człowieka, to z nim jest.
Formacja s. Marii przed ślubami wieczystymi trwała osiem lat. Pierwszy rok postulatu jest przyglądaniem się wspólnocie – bez większych obowiązków, z czasem na medytację i odpoczynek. Kolejne dwa lata to nowicjat: przez pierwszy rok tzw. nowicjatu kanonicznego nie wychodzi się do gościnnej części domu, nie utrzymuje się również żadnych zewnętrznych kontaktów: listy można tylko otrzymywać, ale nie pisać. – To był dla mnie taki rok sprawdzenia siebie, na ile potrafię dostać list i zwrócić się z nim tylko i wyłącznie do Pana Boga, wierząc, że On danej osobie odpowie – wspomina s. Maria.
Po drugim roku nowicjatu siostry składają pierwsze śluby czasowe – a potem odnawiają je co roku, czasem trzy, a czasem aż sześć razy. Dopiero potem przychodzi czas na śluby wieczyste.
Powszedni dzień w klasztorze wydawać się może monotonny. Rozpoczyna się pobudką o 5.20, potem jutrznia, medytacja. Msza św., śniadanie, praca, modlitwa, obiad, odpoczynek, modlitwa, lectio divina i milczenie, praca, nieszpory, kolacja, rekreacja, różaniec, kompleta i milczenie. Dzień kończy się o 22.00. – Znajoma zapytała mnie kiedyś, czy to nie jest nudne – wspomina s. Maria. – Ale czy w świecie, w rodzinie, każdy dzień jest inny? Ustalone są przecież godziny pracy, ustalone godziny posiłku czy odpoczynku. Tylko od nas zależy, czy przeżywamy każdy dzień jako dar, jako coś świeżego i nowego. A nuda? Przez osiem lat spędzonych w klasztorze nie nudziłam się jeszcze nigdy!
Chodź, po co się męczysz?
– Podczas rekolekcji przed ślubami wieczystymi był moment, kiedy uświadomiłam sobie, na co się decyduję i pomyślałam: „Panie Boże, nie dam rady”. A chwilę potem podczas adoracji zrozumiałam, że rzeczywiście sama nie dam rady. Sama nie, z Jezusem tak. Życie w klasztorze bez Niego byłoby nie tylko nie do zniesienia: byłoby wręcz niemożliwe! – mówi s. Maria. – Kiedyś koleżanka powiedziała mi, że uważa nas za te, które uciekły od świata i od problemów. Odpowiedziałam wtedy: „To wstąp do nas, po co się męczysz?!”. Gdyby klasztor był ucieczką od świata, klasztory pękałyby dziś w szwach, każdy zamiast rozwiązywać swoje trudności, zamykałby się w klasztorze. Powołanie do kapłaństwa, do zakonu czy do małżeństwa wymaga zawsze takiej samej odwagi – bo odwagą jest przyjęcie odpowiedzialności, jaka wiążę się z powołaniem.
Po co światu zakony? Po co światu benedyktynki zamknięte za murami klasztoru? Po co światu s. Maria, która jeszcze kilka lat temu jako Kasia chodziła ulicami Gniezna? – Kościół zabezpieczył nam czas po to, żebyśmy mogły wstawiać się za światem i cały świat Mu powierzać – mówi s. Maria. – Przez charyzmat gościnności mamy pokazywać ludziom, jak ważny jest dom, jak ważna jest wspólnota, wspólny posiłek i wspólna modlitwa. Czy jestem w tym szczęśliwa? Jestem. To szczęście nie oznacza, że jest lekko, łatwo i przyjemnie, nie oznacza, że jest wygodnie – ale jestem szczęśliwa, bo Pan Bóg jest na pierwszym miejscu i ja jestem na swoim miejscu. Jestem szczęśliwa Jego Miłością.