Logo Przewdonik Katolicki

Pamięć (nie)kontrolowana

dr Agnieszka Łuczak z Instytutu Pamięci Narodowej
Zamieszki przy ul. Dąbrowskiego w Poznaniu / fot. IPN

Wywiad z dr. Piotrem Grzelczakiem, autorem książki Poznański Czerwiec 1956. Walka o pamięć w latach 1956–1989, o próbach zamazywania pamięci przez władze komunistyczne.

Dlaczego pamięć o tym, co wydarzyło się 28 czerwca 1956 r. w Poznaniu, przez tyle lat była przedmiotem konfliktu między władzą komunistyczną a społeczeństwem?
– Źródła sporu, który w latach 1956–1989 toczył się wokół Poznańskiego Czerwca, tkwiły w jego jednoznacznej ocenie dokonanej przez władze. W ściśle kontrolowanych środkach masowego przekazu, już latem 1956 r. zaaranżowano niezwykle brutalną kampanię propagandową, w której wystąpienie robotników z Poznania zostało de facto sprowadzone do „prowokacji” i „agenturalnego spisku”, za które pełną odpowiedzialność ponosić miał mniej lub bardziej zakamuflowany „wróg”.
 
Społeczeństwo inaczej odebrało te wydarzenia?
– Kampania propagandowa miała się oczywiście nijak do nastrojów społecznych panujących wówczas w Poznaniu i w Wielkopolsce. Czerwiec 1956 r. był wszak niepowtarzalnym doświadczeniem zbiorowym dla co najmniej stu tysięcy jego bezpośrednich uczestników i ich rodzin. Przywołana wyżej, wzbudzająca powszechny sprzeciw, ocena Poznańskiego Czerwca oraz idąca z nią w parze propagandowa przemoc zostały ostatecznie zakwestionowane w czasie październikowego przełomu 1956 r.
 
Władysław Gomułka, który doszedł do władzy w październiku 1956 r., do pewnego stopnia zrehabilitował bunt poznańskich robotników, oceniając go jako słuszny gniew wobec „błędów i wypaczeń”. Jak zatem obchodzono pierwszą rocznicę Poznańskiego Czerwca?
– W ciągu kilku popaździernikowych miesięcy, owa nowa ocena była przydatnym narzędziem legitymizującym „socjalizm bez wypaczeń”, jaki rzekomo reprezentowała ekipa Gomułki. Jednak już wczesną wiosną 1957 r. dość powszechna obecność Poznańskiego Czerwca w dyskursie publicznym wyraźnie zaczęła partyjną górę uwierać. W samym Poznaniu niemal wszystkie decyzje polityczne były wówczas podejmowane w cieniu Czerwca. Tutaj też narodził się oddolny ruch robotniczy, którego uczestnicy pragnęli kultywować pamięć o Czerwcowym zrywie i jego ofiarach. Chcąc temu przeciwdziałać, tuż przed nadchodzącą rocznicą, na początku czerwca 1957 r. władze zorganizowały wizytę wciąż dość popularnego Władysława Gomułki w mateczniku Czerwca, czyli w Zakładach Cegielskiego (HCP). W czasie spotkania zwrócił się on do poznańskich robotników z apelem o zaciągnięcie nad ubiegłoroczną „rodzinną tragedią” „żałobnej kurtyny milczenia”. Jej natychmiastowe opuszczanie odbywało się w asyście przedstawicieli aparatu władzy wszystkich możliwych szczebli, nie wyłączając funkcjonariuszy operacyjnych SB, rozpracowujących środowiska robotnicze oraz zastraszających ich naturalnych liderów.
 
Obchody Czerwca w 1958 r. były już zabronione?
– Ten temat został niemal całkowicie usunięty z przestrzeni publicznej (z wyjątkiem Kościoła). Władze poznańskiej PZPR wiosną 1958 r. czuły się już dużo pewniej niż jeszcze rok wcześniej. Spektakularne zwolnienie nieformalnego przywódcy robotników Stanisława Matyi oraz grupy jego współpracowników nie pociągnęło za sobą żadnych strajków solidarnościowych. To oznaczało, że trwająca od prawie dwóch lat pacyfikacja poznańskiego środowiska robotniczego zakończyła się powodzeniem. Mimo to poznańska SB prowadziła szereg przedsięwzięć związanych z „zabezpieczeniem” drugiej rocznicy Czerwca i nie bagatelizowała żadnego sygnału w tej sprawie. O skali jej zaangażowania świadczy m.in. to, że przez cały czerwiec 1958 r., chcąc zapewnić sobie stały dopływ informacji pochodzących z terenu największych poznańskich zakładów pracy, postawiono na nogi dostępną sieć agenturalną (blisko 100 osób) oraz nawiązano 149 tzw. kontaktów służbowych z kierownictwem poszczególnych przedsiębiorstw, a także „wpływowymi na zakładzie osobami”. Wycofanie się poznańskich robotników z rocznicowej aktywności podobnej do tej ubiegłorocznej, było wynikiem skutecznego i trwającego wiele miesięcy procesu ich zastraszania, dokonanego przez partię i jej policję polityczną. O drugiej rocznicy Czerwca pamiętały rzecz jasna rodziny i przyjaciele poległych, co objawiało się zazwyczaj w zamawianiu Mszy św. w ich intencji czy też odwiedzinach na cmentarzach.
 
W świetle Pana badań, pamięć o Czerwcu 1956 wywierała wpływ na zachowanie lokalnych władz partyjnych aż do lat 70. ubiegłego wieku.
– Proces świadomego spychania Poznańskiego Czerwca przez władze do strefy społecznej niepamięci nie oznaczał, że jego doświadczenie z dnia na dzień przestało funkcjonować. Dotyczyło to również kształtu dyskusji toczonych wewnątrz szeroko pojętego aparatu władzy. Egzekutywa KW PZPR w Poznaniu właściwie aż do końca lat 50. poświęcała jedno ze swoich majowych posiedzeń na omówienie czerwcowego „zabezpieczenia” miasta. I nawet jeśli kolejne rocznice Poznańskiego Czerwca przestały z czasem spędzać sen z powiek pracowników poznańskiego aparatu władzy, by na początku lat sześćdziesiątych zniknąć ostatecznie z porządku obrad egzekutywy KW PZPR, to w odwodzie zawsze pozostawały służby dostarczające na partyjne biurka stosowną dokumentację, dotykającą tej problematyki. Czerwcowe doświadczenia były zarazem najważniejszą przyczyną, dla której przez kolejne trzy lata zaniechano w Poznaniu organizowania pochodów pierwszomajowych. W tym czasie Czarny Czwartek był również postrzegany jako podstawowa przyczyna nieustannych problemów z rozbudową szeregów partyjnych, postępującą w Poznaniu wyjątkowo opornie. Należałoby wreszcie zauważyć, że przy okazji wszelkich napięć społecznych w Poznaniu i w regionie, w partyjnej mentalności wciąż mocno tkwiło przekonanie o ich „wrogiej” inspiracji.
 
Czy w latach 60. nastroje i postawy społeczeństwa w Wielkopolsce nawiązywały do pamięci o Czarnym Czwartku? Funkcjonuje opinia, że poznańskich robotników złamano w 1956 r. na długie lata…
– W sytuacjach kryzysowych niemal zawsze sięgano po czerwcowy kontekst. Weźmy choćby jesień 1959 r. i poważny kryzys na rynku mięsnym. Poznańska ulica była niemal przekonana, że „jak tak dalej pójdzie, to dojdzie do ponownych wypadków poznańskich”. Owe pogłoski znalazły potwierdzenie m.in. w nastrojach załogi Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, zdającej się tylko czekać na znak do rozpoczęcia masowego strajku, który lada moment nadejść miał z HCP. Do strajku ostatecznie wówczas nie doszło, w gorączkowych rozmowach toczonych w gmachu poznańskiego KW PZPR otwarcie jednak przyznawano, że wyjścia robotników HCP na ulicę właściwie „każdy się spodziewał”. Niepokojące wspomnienie Poznańskiego Czerwca towarzyszyło też poznańskiej PZPR przy okazji „regulacji cen” w marcu 1963 r. Robotnicze nastroje jednoznacznie określano wówczas jako „bardzo niedobre”, co z kolei nakazywało rzucić wszystkie partyjne siły na teren zakładów zagrożonych „przerwami w pracy”. Znamienne, że w przypadku prawie wszystkich tego rodzaju „zaburzeń” bardzo często komentowaną kwestią była postawa załogi HCP, która jeszcze długo po Czerwcu 1956 postrzegana była – nie tylko zresztą przez robotników – jako swoisty miernik poziomu społecznego niezadowolenia. W 1963 r. wyjścia „Ceglorza” na ulicę wyczekiwano już nie tylko w Poznaniu i okolicach, lecz także w pozostałych regionach kraju, m.in. w Łodzi, Gdańsku czy też Legnicy.
 
Obawa o powtórkę Czerwca 1956 towarzyszyła także działaniom władz podczas milenijnych obchodów w kwietniu 1966 r.
– W owym czasie jedynym środowiskiem, wyłączając kręgi rodzinne, w których przynajmniej częściowo można było jeszcze mówić o Poznańskim Czerwcu, pozostawał Kościół. Tak zwana kampania milenijna spowodowała zarazem, że czerwcowe reminiscencje na nowo odżyły w wewnętrznych dyskusjach toczonych w poznańskiej PZPR. Z kolei pomni czerwcowych doświadczeń funkcjonariusze SB przeprowadzili „komisyjne kontrole zabezpieczenia broni w zakładach, instytucjach i szkołach pod względem ich prawidłowego przechowywania”, dzięki którym „z niektórych zagrożonych obiektów broń wycofano i zdeponowano w KW MO”.
 
A masakra robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r.? Czy budziła lęk władzy o postawę poznańskich robotników?
– Sytuacja w Poznaniu była w ciągu owych grudniowych dni bardzo poważna i wiązała się z przybierającym na sile zagrożeniem strajkowym, notowanym przede wszystkim wśród robotników HCP. Jak wynika ze wspomnień Kazimierza Barcikowskiego, w partyjnym gmachu przy ul. Armii Czerwonej, gdzie co wieczór odbywały się odprawy dla sekretarzy wszystkich poznańskich komitetów dzielnicowych PZPR, panowało wówczas niebywałe napięcie i „dominowało jedno pragnienie – nie dopuścić do powtórzenia się w Poznaniu wydarzeń roku 1956”. Zresztą Barcikowski, który w 1968 r. objął w stolicy Wielkopolski stanowisko I sekretarza KW PZPR, rozpoczął swoje urzędowanie od lektury teczek zawierających informacje na temat przyczyn i przebiegu Poznańskiego Czerwca. Stanowiło to dlań klucz do zrozumienia specyfiki nieznanego mu miasta. Groźbę strajku, która zawisła w grudniu 1970 r. nad Poznaniem, zażegnano ostatecznie, odwołując się do pomocy wojska. W nocy z 17 na 18 grudnia 1970 r. na wniosek KW PZPR w Poznaniu w trybie alarmowym ściągnięto z Krosna Odrzańskiego i rozlokowano na poligonie w podpoznańskim Biedrusku 4. Dywizję Zmechanizowaną w sile około 4,5 tys. żołnierzy, którzy dysponowali sporą ilością ciężkiego sprzętu (kilkaset czołgów i transporterów opancerzonych). Dodatkowo, z samych tylko poznańskich jednostek wojskowych wydzielono 1,7 tys. żołnierzy „dla ochrony obiektów użyteczności publicznej”.
 
Czy uczestnicy poznańskiej rewolty byli jakoś szczególnie traktowani przez aparat bezpieczeństwa?
– Funkcjonariusze Wydziału III poznańskiej SB niemal 10 lat po Czarnym Czwartku rozpoczęli szeroko zakrojone działania operacyjne skierowane przeciwko kilkuset najbardziej aktywnym uczestnikom Poznańskiego Czerwca. Ta bezprecedensowa grupowa inwigilacja była realizowana w ramach esbeckiego programu „badań operacyjno-socjologicznych”, jej ostateczne wyniki miały z kolei zostać opracowane dzięki zastosowaniu dość specyficznie zdefiniowanej metody „badań ankietowych”. Był to rezultat swoistej mody na socjologię, która w latach 60. udzieliła się również kierownictwu SB. Ankietę wypełniali funkcjonariusze SB na podstawie zebranych metodami operacyjnymi materiałów. Najważniejsza, a jednocześnie najobszerniejsza jej część była poświęcona „działalności społeczno-politycznej” ankietowanego i zawierała szczegółowe pytania dotyczące m.in. jego przynależności politycznej w dwudziestoleciu międzywojennym, działalności konspiracyjnej w czasie II wojny światowej czy też uczestnictwa w antykomunistycznej konspiracji niepodległościowej po 1945 r. Tuż obok znalazły się kwestie związane z Poznańskim Czerwcem, gdzie szczególny nacisk kładziono na okoliczności, w jakich respondent miał wejść w posiadanie broni, którą posłużył się w czasie „zajść”. Kolejny fragment ankiety dotyczył aktywności badanego w ciągu blisko 10 lat po Czerwcu i obejmował m.in. pytania o jego „postawę polityczną, społeczną, moralną”, „zachowanie się w okresie napięć w sytuacji międzynarodowej i politycznych akcji w kraju”, warunki materialne, wyjazdy zagraniczne etc. Pod koniec kwestionariusza padało wreszcie pytanie wywołujące chyba największą konsternację: o dokładne miejsce pobytu w dniach 22–23 grudnia 1964 r. Dlaczego akurat ta data budziła zainteresowanie ankieterów z SB? Otóż, 22 grudnia 1964 r. doszło w Warszawie do głośnego napadu na bank przy ul. Jasnej. Na jakiej podstawie uczestnicy Czerwca znaleźli się w grupie potencjalnych podejrzanych w tej sprawie, trudno dziś dociec, choć wydaje się, że kluczowe znaczenie miała tutaj kwestia broni „utraconej” przez władze w Czerwcu 1956.
 
Polityka władz w latach 60., polegająca na przemilczaniu lub zniekształcaniu obrazu wydarzeń Poznańskiego Czerwca z każdym rokiem przynosiła coraz lepsze rezultaty. Dzięki wysiłkom cenzury i usłużnych „ludzi pióra” na długi czas został on sprowadzony do roli niewiele znaczącego epizodu lokalnego. Czy byli jednak twórcy, którzy pisali prawdę o Czerwcu 1956 i z tego powodu byli represjonowani przez władze?
– Do wyjątkowych należy sprawa poznańskiego dziennikarza i poety Konrada Doberschütza, która rozegrała się na przełomie lat 1959–1960 i została zwieńczona głośnym procesem sądowym oraz kilkuletnim wyrokiem skazującym. Wszystko to w związku z jego działalnością na rzecz upamiętnienia Poznańskiego Czerwca. Niepotrafiący zaakceptować zmian dokonujących się w Polsce po II wojnie Doberschütz ujście dla swoich frustracji znalazł w pisaniu wierszy, fraszek, humoresek i krótkich utworów prozatorskich, które obnażały najbardziej wstydliwe przymioty tzw. ludowej władzy. Początkowo większość utworów trafiała na dno jego szuflady. Z czasem zostały one przezeń zebrane i oprawione w jedyny egzemplarz kilkudziesięciostronicowej broszury pt. Zakazana poezja. Na trop tego literackiego „procederu” wpadła jednak SB, która 18 lutego 1959 r. doprowadziła do aresztowania dziennikarza za naruszenie kilku artykułów wciąż obowiązującego małego kodeksu karnego. Zakwestionowane utwory obnażały m.in. kłamstwo katyńskie, dotykały mało chwalebnych aspektów kultu Stalina czy też interwencji sowieckiej na Węgrzech. Wśród nich znalazł się również wiersz-kołysanka Śpij spokojnie mój mały chłopczyku, poświęcony pamięci najmłodszej ofiary Czerwca – Romka Strzałkowskiego. Był to chyba najważniejszy i najpopularniejszy poemat Doberschütza, który jeszcze długo krążył po Poznaniu w wersji ustnej i w licznych odpisach.
 
Czy pamięć o Poznańskim Czerwcu była pielęgnowana w środowiskach opozycyjnych po 1976 r.?
– W tym kontekście na szczególne podkreślenie zasługują mało znane wydarzenia z 1976 r., gdy znaleźli się ludzie, którzy wbrew władzy postanowili wydobyć Poznański Czerwiec z zapomnienia i zorganizować niezależne obchody jego 20. rocznicy. Miało to jednak miejsce nie w Poznaniu, lecz w Warszawie. W niedzielę 27 czerwca 1976 r., czyli dokładnie dwa dni po dramatycznym proteście robotników Radomia i Ursusa, w kilkudziesięciu punktach stolicy pojawiły się przypominające klepsydrę plakaty o następującej treści: „W intencji poległych w czerwcu 1956 roku robotników Poznania. W XX-lecie, 29 czerwca 1976 roku (wtorek) odprawiona będzie msza św. w kościele św. Jacka w Warszawie, ul. Freta 10 o godz. 17.00. Rodacy”. Jak wynika z meldunku sporządzonego przez funkcjonariuszy SB, w nabożeństwie wzięło udział około 120 osób, a wśród nich absolutna czołówka rodzącej się właśnie opozycji demokratycznej, m.in. Seweryn Blumsztajn, Ludwik Cohn, Jacek Kuroń, Antoni Macierewicz, Stefan Kawalec, gen. Roman Abraham, Andrzej Grabiński, Leopold Kummant, Jan Józef Lipski, Jan Lityński, Marta Miklaszewska, Jan Olszewski, Wojciech Ostrowski, Władysław Siła-Nowicki, Aniela Steinsbergowa, Wacław Zawadzki i Wojciech Ziembiński.
 
Przywrócenie właściwej pamięci o Poznańskim Czerwcu nastąpiło jednak dopiero wraz z powstaniem Solidarności w 1980 r.?
– Jednoznacznie uznała ona Poznański Czerwiec za jeden z najważniejszych budulców swojej młodej tożsamości i dość szybko włączyła do swojej narracji, traktując jako fragment szerszej, rozłożonej w czasie sekwencji wydarzeń. Wyniosło to jednostronny przez lata konflikt o pamięć Czerwca 1956 na zupełnie inny poziom, czego najbardziej namacalnym dowodem była budowa pomnika – tzw. Poznańskich Krzyży, gigantyczna uroczystość ich odsłonięcia, opublikowania pierwszej czerwcowej monografii czy też nienotowana od blisko 25 lat powszechna obecność „Poznania” w krajowej publicystyce. Warto przy tym zauważyć, że gwałtowność owego upomnienia się o Czerwiec świadczyła nie tylko o głęboko skrywanej społecznej potrzebie jego upamiętnienia, lecz także stanowiła koronny dowód na to, że polityka historyczna władz prowadzona wobec niego od blisko ćwierć wieku poniosła klęskę. Z tej przyczyny partyjne władze aż do końca lat 80. usiłowały organizować własne obchody kolejnych rocznic „wydarzeń poznańskich”, jak je wciąż w tym środowisku definiowano. Tego rodzaju zawłaszczanie Czerwca skazane było jednak na porażkę, zwłaszcza że godnym przeciwnikiem w walce o jego pamięć, okazała się zepchnięta wprawdzie do podziemia, ale wciąż silna „Solidarność”, która swoje bezapelacyjne zwycięstwo w interesującym nas konflikcie przypieczętowała ostatecznie w czerwcu 1989 r.
 
Władza komunistyczna poniosła ostatecznie porażkę?
– Tak, choć początkowo nic na to nie wskazywało. W walkę o (nie)pamięć Czerwca nieustannie były wszak zaangażowane różne służące władzy segmenty – zarówno ten kształtujący społeczne wyobrażenia, w którym mieściła się choćby historiografia, literatura i medialna propaganda, jak i ten stricte represyjny, obejmujący działania tajnej policji politycznej, milicji, prokuratury i sądownictwa. Z perspektywy czasu widać jednak, że wszystko to musiało przegrać z niedającą się zatrzeć, żywą pamięcią walki o „wolność i chleb”, jaka była udziałem tysięcy zwykłych ludzi. Traktowanie pamięci o Poznańskim Czerwcu ujawnia nadto kulisy funkcjonowania systemu politycznego PRL, w którym tak pożądany przez władze stan kontroli społecznej nie był możliwy bez kontroli pamięci, zwłaszcza tej odnoszącej się do dziejów „ludowego” państwa.
 



dr Piotr Grzelczak
historyk, autor obronionej z wyróżnieniem rozprawy doktorskiej pt. Poznański Czerwiec 1956. Walka o pamięć w latach 1956–1989.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki