Życie Christiana de Chergé od początku związane było z Algierią i z wojną. Ta pierwsza, w 1939 r., zmusiła jego ojca, francuskiego żołnierza, do przeprowadzki na służbę do Afryki Północnej. Christian wspominał, że już wtedy pobierał pierwszą lekcję islamu. „Po raz pierwszy zobaczyłem ludzi modlących się inaczej niż moi ojcowie – pisał. – Miałem pięć lat i odkrywałem Algierię podczas pierwszego, trzyletniego tam pobytu. Żywię głęboką wdzięczność wobec mojej matki, która wpoiła moim braciom i mnie szacunek dla prawości i postaw tej muzułmańskiej modlitwy. „Oni modlą się do Boga”, mawiała matka.
Pierwsza krew
O. Christan de Chergé po raz drugi do Algierii trafił również podczas wojny. Był wówczas klerykiem w paryskim seminarium karmelitów, ale i podporucznikiem, którego na półtora roku wysłano do kraju, próbującego odzyskać niepodległość i uniezależnić się od Francji. Zaprzyjaźnił się z komendantem wiejskiego posterunku policji, muzułmaninem Mohammedem. Lubili spędzać czas na spacerach i długich rozmowach, w których nie unikali tematów wiary i modlitwy. Podczas jednego z nich algierscy nacjonaliści próbowali zabić młodego Christiana. Mohammed zasłonił go wówczas własnym ciałem i nie pozwolił skrzywdzić. Kilka dni później już nie żył: znaleziono go z poderżniętym gardłem przy własnej studni. Christian widział w tym wydarzeniu świadectwo miłości aż po oddanie własnego życia i rozumiał, że właśnie w tym kraju, w którym przyjaciel przelał za niego krew, powinien służyć Chrystusowi.
Święcenia kapłańskie przyjął w 1964 r. Przez kilka lat służył jak
o kapelan w paryskiej bazylice Sacré‑Coeur, a później uzyskał zgodę biskupa na wstąpienie do zakonu trapistów. Po nowicjacie w 1971 r. wyjechał w góry Atlas, a pod koniec czerwca 1974 r. znalazł się w Tibhirine.
Klasztor na meczet
Piersi mnisi przybyli do Algierii kilkanaście lat po podbiciu tego kraju przez Francję, w 1843 r. Klasztor w Staouéli zamknięto wprawdzie w 1904 r., ale już w 1933 r. ze Słowenii do Algierii przyjechało pięciu zakonników, a w 1938 r. powstała wspólnota w Tibhirine. Rozwijała się, współpracując z miejscową ludnością. Kiedy w 1962 r. Algieria uzyskała niepodległość, mnisi oddali krajowi ponad trzy i pół tysiąca hektara gruntów, na swoje utrzymanie zostawiając zaledwie dwanaście. Uczyli dzieci, leczyli chorych. Tu właśnie przybył o. Christian de Chergé i – na początek – zajął się przyjmowaniem gości.
Kontekstu dominującego islamu nie dało się tu pominąć. W 1979 r. przy klasztorze powstała wspólnota, która przyjęła nazwę „Więź pokoju” (Ribât al-Sâlam). Dwa razy w roku spotykali się mnisi, przyjaciele klasztoru oraz muzułmanie z pobliskiego bractwa sufitów. Spotkania polegały na wspólnym milczeniu, wymianie myśli na wybrany temat i na modlitwie. W 1988 r. mnisi oddali do dyspozycji sąsiadów dużą salę klasztorną, by mogli urządzić tam meczet do czasu, aż nie wybudują nowego.
Unikać odwetu
O. Christian islamu się nie bał. Nie zamierzał się przed nim bronić ani z nim walczyć. Chciał go rozumieć i szukać w nim Boga. Uważał, że Sobór Watykański II przynagla chrześcijan do upominania się o wolność religijną, do odrzucenia prozelityzmu, do poszanowania inności. Pisał słowa, które dziś dla wielu wydawać się mogą trudne: „Czynienie gestów wobec innego tylko pod warunkiem, że on uczyni to samo, byłoby sprzeczne z Ewangelią. Czasem się słyszy: »To zawsze my pierwsi wychodzimy. Koniec z tym! Kolej na niego!«. Jak gdybyśmy nie byli w najwyższym stopniu zobowiązani wspaniałą inicjatywą Tego, który »do końca nas umiłował«. Niezależnie od tego, ile to miałoby kosztować, unikajmy zasady odwetu, odpłacania pięknym za nadobne. Wszak wyjść ku innemu i wyjść ku Bogu to jedno i to samo – nie można się bez tego obyć”.
W latach 90. w Algierii wybuchła wojna domowa. Chrześcijanie znaleźli się w niebezpieczeństwie. W grudniu 1993 r. znaleziono ciała robotników z Jugosławii, którzy uczestniczyli w klasztornych uroczystościach. W wigilię Bożego Narodzenia do klasztoru wtargnęli partyzanci, żądający zapłacenia „podatku rewolucyjnego” i próbujący uprowadzić jednego z braci, lekarza. Po tych wydarzeniach mnisi musieli być świadomi swojej sytuacji, ale zdecydowali, że nie opuszczą klasztoru. Odmówili również przyjęcia wojskowej ochrony. O. Christian napisał wówczas list, nazywamy jego testamentem.
Na ostateczne rozwiązanie nie trzeba było długo czekać. W nocy z 26 na 27 marca 1996 r. dwudziestu napastników przedostało się na teren klasztorny i porwało trapistów. Algierska policja nie kwapiła się do poszukiwania braci. Wreszcie 23 maja Zbrojna Grupa Islamska poinformowała, że zakonnicy zostali zabici. Tydzień później znaleziono ich głowy, zwisające z drzewa w pobliżu stacji benzynowej i rzucone na trawę. Reszty ciał nigdy nie znaleziono. Uroczystości pogrzebowe odbyły się na cmentarzu klasztornym w Tibhirine 4 czerwca 1996 r.
Poddany Bogu
Nie wiemy, jak wyglądał ostatni miesiąc życia trapistów z Tibhirine: w jakich warunkach go spędzili, jak się modlili, czy rozmawiali ze swoimi oprawcami. Ale kiedy czyta się pisma o. de Chergé, przypuszczać można, że z nadzieją czekał na spotkanie z Bogiem – Bogiem, którego znał z Ewangelii i którego nieustannie konfrontować musiał z Bogiem Koranu. To spod jego pióra wyszły słowa: „Od trzydziestu lat noszę w sobie świadomość istnienia islamu jako obsesyjnie nurtujące mnie pytanie: jestem niezmiernie ciekawy, jakie właściwie miejsce zajmuje on w tajemniczym zamyśle Boga. Myślę, że dopiero śmierć dostarczy mi tej tak wyczekiwanej odpowiedzi. Jestem pewien, że rozszyfruję ją, olśniony, w świetle paschalnym Tego, który staje przede mną jako jedyny możliwy „muzułmanin”, gdyż cały jest jednym wielkim tak wobec woli Ojca”.
Słowa dla nas trudne: może zbyt trudne, może szokujące. Trochę bardziej zrozumiałe stają się, gdy człowiek rozumie, co oznacza muslim. Że w swoim źródle słowo to nie oznacza „wyznawca islamu” czy tym bardziej „terrorysta”, ale po prostu „poddany Bogu”. O. Christian, żyjący „w domu islamu”, jako „modlący się pośród modlących się” miał odwagę szukać jedności w tych przestrzeniach, w które my wciąż obawiamy się zapuszczać. Jego odwaga wynikała z modlitwy i spotkań z ludźmi, którzy wierzą w Boga. Bez modlitwy inne rozwiązania niż strach i nienawiść nie przyjdą nam do głowy.