Można powiedzieć, że stawał się pisarzem zapomnianym. Ten proces przebiegał niezauważalnie, ale jego śmierć nagle go ujawniła. Pokolenie moich rodziców czekało na jego książki, pożyczało sobie i czytało z zapartym tchem. Moje pokolenie interesowały bardziej jego filmy, aura nostalgii i lekkiej ironii, jaka wokół Konwickiego się roztaczała. Później nastąpiło wielkie zapomnienie. Świat pognał do przodu, Konwicki jak gdyby pozostał w swoim świecie przedwojnia, powojnia, w swoich mitycznych krainach wileńskich, w rozterkach swojej generacji. Coraz bardziej stawał się postacią-symbolem czegoś, co minęło. Nie wypowiadał się na każdy temat w prasie i telewizji, nie kreował się na kogoś, kto ma na każdy temat swoją opinię. Zgiełk tego świata nie porwał go. W świetnej rozmowie, jaką przeprowadził z nim młody fascynat jego twórczości, Przemysław Kaniewski, a która została wydana w książce zatytułowanej W pośpiechu w 2011 r., Konwicki ukazuje się jako człowiek niezwykle skromny, który niby przecież ma tylko podstawowe wykształcenie, więc się może mylić, a jednocześnie buduje przed czytelnikiem całe światy, pokazuje rzeczywistość zakrytą, uchyla drzwi. Twierdził, że już nie pisze, bo nie ma nic do powiedzenia. To nieprawda. Myślę, że nawet to milczenie miało znaczenie. Jest czego szukać.
Kolorowy świat cieni
Młodość przeżył w Kolonii Wileńskiej i w Wilnie. Mówił, że skoro wojna zabrała mu lata, w których najintensywniej się wszystko przeżywa, to trudno się dziwić, że się do nich odwołuje. Im człowiek starszy, tym coraz większa w nim tęsknota do źródeł, więc chętnie wraca do „świata cieni – ale bardzo kolorowych”. A więc do wileńskiego dzieciństwa i młodych lat. Mimo, że w wywiadzie z Kaniewskim powtarzał, że wykształcenie ma podstawowe to w jego życiorysach pojawia się, że zdał maturę konspiracyjną w 1944 r. Po wojnie zaczął studiować polonistykę, ale jej nie skończył. Był żołnierzem VIII Oszmiańskiej Brygady AK i brał udział w akcji „Burza”, walczył też w partyzantce antybolszewickiej. Od 1947 r. mieszkał w Warszawie. Debiutował jako rysownik, a pierwsze opublikowane opowiadanie dotyczyło socrealistycznej rzeczywistości, której – jak sam przyznawał – dał się zwieść. Przez kilka miesięcy pracował jako robotnik przy budowie Nowej Huty, co potem z entuzjazmem opisał. W wywiadzie przeprowadzonym przez Stanisława Beresia ubolewał nad swoimi ówczesnymi wyborami: „Nie tylko nic nie zyskałem, ale i straciłem. Mogę na to przytoczyć dowód: pięć moich nieudanych, ułomnych i chorych książek to właśnie straty spowodowane moim lekkomyślnym przyłączeniem się do marksizmu”. Już w latach 60. ukazały się powieści, w których rozliczał się ze stalinizmem. To szkatułkowy Sennik współczesny i w jakiś dziwny sposób niezauważone przez cenzurę Wniebowstąpienie. Pokłosiem wojny i stalinizmu był według Konwickiego rozpad elementarnych pojęć dobra i zła, który sprawił, że nasz kraj zamieniał się w państwo policyjne. Po 1976 r. publikował tylko w wydawnictwach drugiego obiegu i londyńskich. Tam ukazał się m.in. antyreżimowy tryptyk Kompleks polski, Mała apokalipsa i Rzeka podziemna, podziemne ptaki.
Z nurtem rzeki
Od połowy lat 50. zajmował się również twórczością filmową. Pisał scenariusze i wyreżyserował kilka filmów. Można powiedzieć, że stworzył kino autorskie: Ostatni dzień lata, Zaduszki, Salto, Jak daleko stąd, jak blisko, Dolina Issy – to filmy, w których znajdziemy motywy znane z jego książek. Bohater Konwickiego żyje w rzeczywistości powojennej, ale pamięcią sięga do mitycznej krainy dzieciństwa, do wileńskiej arkadii. Jego życie to ucieczka: przed lękami z czasów wojny, przed wyrzutami sumienia, przed innymi, przed sobą. Nie potrafi odnaleźć się w teraźniejszości, szuka poczucia bezpieczeństwa, domu, miłości. Tylko to może uleczyć jego traumy. Konwicki zadaje podstawowe pytania o sens, patos przyprawia ironią, pesymizm – romantyzmem. Tęsknota i poczucie niedostosowania – to najważniejsze cechy jego bohatera.
Konwicki kilka lat temu powiedział tak: „Mam w sobie pewne mechanizmy, które decydują o moim życiu. Moim osobistym zjawiskiem wewnętrznym jest poczucie obcości. Miałem je przez całe życie, ale nigdy sobie tego nie uświadamiałem. Dopiero teraz, na starość, nagle zrozumiałem, że decydowało to w jakiś sposób o moim postępowaniu. Krótko mówiąc, zawsze się czułem wrzucony do jakiejś rzeki, która mnie niesie. Właściwie wszystko działo się wbrew mojej woli. Nie wiem, czy to ułomność, czy może po prostu obiektywna sytuacja, ale ja się zawsze czułem obco. Tak jak jeden z moich bohaterów, czasem powtarzam w różnych sytuacjach życiowych: Co ja tu robię?”.