O tym, że konieczne jest uregulowanie rynku książki, mówi się w branży już od dawna. Dyskutują na ten temat księgarze, wydawcy i autorzy. Najmniej wie o tym czytelnik. Ten może tylko narzekać na zbyt wysokie ceny książek, na brak klasyki w księgarniach i na dramatyczny spadek poziomu książek oferowanych w dużych sieciówkach, które opanowują rynek i sprawiają, że znikają małe, niezależne księgarnie. Sześć lat temu Polska Izba Książki przygotowała projekt ustawy o książce, który jednak wtedy został oceniony negatywnie przez senackie biuro legislacyjne. W marcu tego roku senatorowie rozpatrywali nowy projekt tej ustawy i jednogłośnie zdecydowali o rozpoczęciu prac ustawodawczych, które mogą zostać ukończone jeszcze w tej kadencji Senatu. Najwięcej kontrowersji dotyczy zapis o stałej cenie nowości książkowych.
Rabatowa wojna
Wielkie sieciowe księgarnie są wrogiem wydawców. O ich praktykach pisze się od dawna i nic z tego nie wynika. Żadnego wydawcy nie stać na to, żeby zbojkotować dużą sieć dystrybucyjną i nie być obecnym na półce z napisem „Nowości”. Tymczasem aby się na niej znaleźć, jest zmuszony zgodzić się na kilkudziesięcioprocentowe rabaty. Czytelnik jest zadowolony, bo kupuje książkę tańszą niż cena wydrukowana na okładce. Jednak koszty tego rabatu ponosi wydawca i autor, który otrzymuje honorarium jako procent od ceny sprzedaży hurtowej. W ostatnich latach rabaty są wręcz wymuszane przez księgarnie sieciowe, więc wydawca od początku wie, że nowości nie sprzeda za cenę okładkową. Podwyższa ją więc sztucznie, by sprzedaż po rabatowej cenie opłacała się mu. Te praktyki są zabójcze dla małych, niezależnych księgarni, które nie są w stanie stanąć do wojny rabatowej. Zamawiają mniej książek, nie mają więc wpływu na decyzje wydawców, którzy – mówiąc brutalnie – nie liczą się z nimi. Jeszcze inną sprawą jest żywotność nowości. W sieciówkach trwa ona najwyżej pół roku. Potem książka znika z półek, bowiem niesprzedane egzemplarze wracają do wydawcy. Często nawet nie ma szansy osiągnąć ceny z okładki, bo jako nowość wielka księgarnia oferuje ją z dużym rabatem. Jeśli taką chorą sytuację połączymy ze spadającym z roku na rok poziomem czytelnictwa w Polsce, to rzeczywiście sytuacja wymaga natychmiastowej naprawy. Czy jednak ustawa nakładająca na wydawców i importerów obowiązek ustalenia jednolitej ceny książki przed wprowadzeniem jej do obrotu ma szansę coś zmienić?
Zrównanie szans czy wolny rynek?
Projekt ustawy o książce zakłada, że przez rok cena nowości nie mogłaby ulegać żadnej zmianie. Wszyscy, którzy będą danym tytułem handlować muszą sprzedawać go w jednej ustalonej cenie. Koniec z rabatami i obniżkami, wydaje się więc, że zyskają wydawcy lecz straci czytelnik. Jednak pomysłodawcy ustawy twierdzą, że dzięki temu okładkowa cena książek spadnie. Projekt ustawy wzorowany jest na rozwiązaniach sprawdzonych w niektórych krajach europejskich. Pomysł ujednolicenia cen książek ma już 150 lat i w tej chwili realizowany jest w około połowie krajów Unii Europejskiej, kilku krajach Azji i obu Ameryk. Wciąż jednak wzbudza skrajne opinie. Na przykład we Francji czy Niemczech ta idea uważana jest za ważne narzędzie silnego rynku książki, ale już w Wielkiej Brytanii czy krajach skandynawskich traktuje się ją jako irracjonalną. Podstawową przesłanką jej wprowadzenia jest zrównanie handlowych szans między małymi księgarniami i dużymi sieciami. Chodzi o to, by małe księgarnie nie zbankrutowały ponieważ są one jedynym miejscem, gdzie czytelnik ma szansę spotkać ambitną literaturę. A to jest podstawowym warunkiem dla rozwijania czytelniczych postaw w społeczeństwie. Tyle teoria, a jak to wygląda w praktyce? W Wielkiej Brytanii od czasu uchylenia porozumienia o stałej cenie znikają niezależne księgarnie, które w tej chwili stanowią zaledwie 4 proc. rynku. Natomiast we Francji, gdzie ustawa obowiązuje aż 22 proc. całkowitej sprzedaży książek kontrolowanych jest przez niezależnych księgarzy. Zwolennicy twierdzą też, że ustawa ta zachęci wydawców do dotowania niszowych publikacji o wysokiej wartości intelektualnej i artystycznej zyskami ze sprzedaży bestsellerów. Przeciwnicy ustawy twierdzą, że stała cena nowych książek w rzeczywistości zawyży ich cenę. Wydawnictwa mogą sztucznie pompować koszty, wprowadzając zmowę cenową w imieniu prawa. Krytycy przytaczają przykład Izraela, który rok temu ujednolicił ceny. Według izraelskiego dziennika „Haaretz” od tego czasu sprzedaż nowych książek w Izraelu spadła aż o 35 proc. Czytelnicy zaczęli kupować książki dawno wydane a przez to tańsze, nowości zalegały na półkach ze stratą dla wydawców, autorów i księgarzy.
Odnoszę wrażenie, że ratowanie polskiego czytelnictwa to jedna sprawa, a ochrona interesów wydawców przed nieuczciwymi praktykami wielkich sieci i dyskontów to sprawa druga. Nie sądzę, żeby udało się obie załatwić jedną ustawą. Wierzą w to jednak pisarze, artyści, publicyści i księgarze, którzy rok temu wystosowali do premier Kopacz list z apelem o szybkie uchwalenie przepisów o jednolitej cenie książek. Wśród sygnatariuszy listu znaleźli się poczytni autorzy, m. in. Małgorzata Kalicińska, Szczepan Twardoch, Zygmunt Miłoszewski, Olga Tokarczuk, Janusz Leon Wiśniewski.