Zaraz po rozmowie z panem Michałem spotkałam na toruńskiej ulicy znajomego księdza. – Męskie duszpasterstwo? To mi się źle kojarzy – skrzywił się.
Różańcowe Plutony, Męskie Kompanie Braci, Drużyny Pielgrzymkowe. Jakie złe skojarzenia? Przecież to już z daleka pachnie prawdziwie męską pobożnością.
Plutony Różańcowe to ci, którzy się modlą jak w Żywym Różańcu, ale z jednym rezerwowym: gdyby ktoś inny w plutonie zapomniał. Po 21 facetów w każdym plutonie, w sumie blisko 400 osób w całej Polsce. Kompanie to grupy formacyjne, od dwóch do dwunastu mężczyzn, na razie głównie w Toruniu, ale już pytają ich, czy nie mogą powstawać gdzie indziej. I drużyny – ci, którzy wychodzą na pielgrzymkę naprawdę ekstremalną, bez żadnego zabezpieczenia. Znów w małych grupach, żeby nikt nie był anonimowy. W sumie – „Lew Judy” w całej okazałości. Lew, który nie daje sobie przyciąć ani pomalować pazurów.
Sam stwórz!
Krążymy trochę po toruńskiej starówce, szukając miejsca, w którym będzie można spokojnie porozmawiać. Wreszcie siadamy w jakiejś knajpce przy bocznej uliczce, przy kubku gorącej herbaty.
– Był czas, kiedy byłem bardzo daleko od Kościoła – wspomina Michał Przewoźny, inicjator „Lwa Judy”. Na drugim roku studiów przeżyłem nawrócenie. Moje życie zmieniło się diametralnie. Zacząłem szukać swojego miejsca w Kościele. Kolega z akademika był wierzący i chodził gdzieś do duszpasterstwa. Nie wiedziałem, co to jest, u nas na wsi młodzi się przy kościele nie spotykali. Poszedłem z nim, ale odbiłem się od ściany. Niby były u ojców jezuitów różne grupy, sporo propozycji dla studentów, ale nie było nic dla mnie. Nie czułem się tam dobrze, nie miałem się gdzie zahaczyć. Było to dla mnie bardzo trudne: bo chciałem iść dalej tą drogą i miałem żal do Pana Boga, że ja chcę, a tu nic nie ma. Z tym żalem siedziałem na czuwaniu w wigilię Zesłania Ducha Świętego. Dziwnie jest o tym mówić, bo wiem, jak to brzmi – ale gdzieś przyszły do mnie słowa: że „skoro nie ma dla ciebie miejsca, to sam je stwórz”. Zapytałem od razu, co by to miało być? I znów usłyszałem gdzieś w sobie odpowiedź: „A co ciebie tutaj przyciągnęło, do Mnie, do Kościoła?” I wtedy już wiedziałem – bo moje nawrócenie było bardzo mocno związane z kwestią męskości. Wiedziałem, że musi być w Kościele miejsce, w którym mężczyźni będą mogli się odnaleźć, bo wielu z nich jest zagubionych i potrzebujących Boga. Poszedłem do duszpasterza akademickiego, umówiliśmy się, że zaczniemy po wakacjach. I zaczęliśmy.
Ucieczka z kanapy
Ci, którzy przyszli na spotkania „Lwa Judy” i już zostali we wspólnocie, dzielą się świadectwem na stronie internetowej: – To ucieczka od wygodnego fotela i kanapy. Okazja do tego, by spotkać się w gronie facetów i pomyśleć o tym, co ważne. To modlitwa, taka męska, nie za filarem w kościele. To wspólne wyjście na piwo, pomoc innym. To też przyjaźnie, takie prawdziwe. – W męskim gronie możesz serio szczerze porozmawiać i wiesz, że zostaniesz zrozumiany. Męskie kino – honor, ojczyzna, rycerski etos – dla mnie to rewelacja, wskazuje drogę, wyznacza cel, otwiera oczy. Cały cykl spotkań sprawia, że z miesiąca na miesiąc stajesz na nogi, by po roku móc zaryczeć jak LEW. Na spotkaniach nie ma owijania w bawełnę, krótkie męskie „Ojcze nasz” i jedziemy z tematem, a jest ostro… Wyć mi się chciało, jak rozmawialiśmy o ojcostwie, o tym jak chłopacy rozumieją miłość ojca i syna – piękne to spotkania.
„Lew Judy” ma już siedem lat i w naturalny sposób wyszedł poza ramy duszpasterstwa akademickiego. Oprócz studentów są również grupy mężczyzn w wieku 27–40 lat, a w planach są kolejne: dla panów od 40 do 60 roku życia i kolejna, dla tych po sześćdziesiątce. – Warto, by spotykający się mężczyźni byli w podobnym wieku – tłumaczy pan Michał. – Wtedy mamy podobne patrzenie na rzeczywistość, podobne problemy, podobne priorytety. Nad własną męskością pracujemy w trzech sferach: duchowej, psychicznej i fizycznej. Chcemy w ten sposób kochać i służyć innym. Spotykamy się nie po to, żeby uciekać z rodzin w męski świat, ale żeby wracać do domów i być lepszymi dla naszych bliskich. To jest prawdziwa praca nad sobą. I widać jej owoce. Bracia mówią, że kiedy są zapracowani i nie mają siły, same żony ich wysyłają na spotkania. Wracają inni, lepsi.
Film, rozmowa, wyzwanie
„Lew Judy” początkowo działał mało systematycznie. Mężczyźni spotykali się, czasem pogadali, czasem obejrzeli jakiś film, czasem się pomodlili. Szybko jednak zauważyli, że trzeba to zamknąć w jakieś ramy, żeby oni sami wiedzieli, w jakim kierunku zmierzają. W ten sposób powstał program. Każdy miesiąc to cykl tematyczny: może on dotyczyć na przykład serca mężczyzny, ojcostwa, odkrywania swoich pragnień czy relacji z kobietami. Na cykl składają się cztery spotkania w miesiącu. Pierwsze z nich to „Męskie kino”, film związany z tematem cyklu. Drugie to „Męskie sprawy”, czyli spotkanie dyskusyjne. Żeby coś z tych spotkań zostało, ich uczestnicy prowadzą specjalne karty pracy, odpowiadając na zadane pytania czy notując swoje spostrzeżenia i doświadczenia. Trzecie spotkanie nazywane „Magis” z założenia odbywa się gdzieś w terenie: mężczyźni wychodzą najczęściej na łono przyrody, żeby tam sprawdzać siebie. – Zależy nam na rozwoju wszystkich sfer człowieka, duchowej, psychicznej i fizycznej. Siła fizyczna jest przynależna mężczyznom i warto zatroszczyć się, byśmy mogli również tą siłą służyć innym.
Każdy miesiąc zamyka i podsumowuje wspólna Msza św. Każdemu cyklowi towarzyszą teksty do przeczytania, fragment Pisma Świętego do medytacji oraz osobiste wyzwanie. – W cyklu o ojcostwie bardzo trudnym wyzwaniem jest rozmowa z własnym tatą: mężczyźni rzadko ze sobą rozmawiają – mówi pan Michał. – Inna propozycja to zrobienie listy dziesięciu rzeczy, które możemy robić wspólnie z własnym tatą, a potem zrobienie jednej z nich: łowienie ryb, pojechanie gdzieś razem na rowerze…
Byle nie pod dachem
Dodatkowym celem każdego roku formacji jest przygotowanie do męskiej pielgrzymki. Oczywiście do Kalisza, do sanktuarium św. Józefa. Pielgrzymkowe drużyny muszą przejść przynajmniej 100 km. Nie jedzie z nimi żaden samochód, nie ma żadnego „na wszelki wypadek”. Wszystko, czego potrzebują, niosą na plecach. Śpią, gdzie się da, byle nie pod dachem. Żadnych namiotów, żadnego załatwiania kąta w gospodarstwie. Tylko w szczególnych wypadkach korzystają z takiego luksusu – najczęściej nocują po prostu pod gołym niebem. Przed wyjściem czytają lekturę. Ostatnio była to adhortacja Redemptoris Custos papieża Jana Pawła II, o św. Józefie i jego posłannictwie w życiu Chrystusa i Kościoła. W drodze każdego dnia mają program związany z jej treściami, a wieczorem o nich rozmawiają gdzieś przy ognisku albo pod wiatą autobusową. Do Kalisza docierają zawsze na pierwszą niedzielę lipca.
– Chyba jeszcze ani razu nie szedł z nami żaden ksiądz – śmieje się pan Michał. – Na razie żaden się nie odważył, ale myślę, że to już tylko kwestia czasu…
Rejon nieznany
Po latach pracy pierwsza grupa „Lwa Judy” spisała swoje doświadczenia w podręczniku. Udostępniają go tym, którzy chcieliby jak oni po męsku kształtować swoje chrześcijaństwo. Zgłaszają się już do nich dowódcy Męskich Plutonów Różańcowych i inni zainteresowani taką formacją. Jeśli tylko wytrwają, sami założą swoje Męskie Kompanie Braci.
– Moim marzeniem jest, żeby taki dwuletni program Męskiego Seminarium Lwa Judy trafił też do seminariów duchownych – mówi pan Michał. – Jeśli ktoś nie przeżywa w pełni swojej męskości, nie godzi się z nią albo o niej nie myśli, nie rozwinie w pełni swojego człowieczeństwa, kapłanem też będzie niepełnym. W Kościele nie możemy poruszać się tylko w bezpiecznych, dobrze znanych rejonach, gdzieś między starszymi paniami z kół różańcowych a młodzieżą. Trzeba też tej trudniejszej pracy z mężczyznami. Może kiedyś to się zdarzy. Wierzę, że tak się stanie.