Zrodził się poważny problem duszpasterski. Co zrobić, aby nowi mieszkańcy jak najprędzej nawiązali kontakt z parafią ? Najbliżej blokowiska był kościół w Morzysławiu. O budowie świątyni w prawobrzeżnym Koninie myślał już biskup włocławski Antoni Pawłowski, w lutym 1971 r. władze wydały zgodę na budowę filialnego kościoła pw. bł. Maksymiliana Kolbego. Podjąłem się zadania jego budowy. Byłem wówczas proboszczem parafii św. Wojciecha w Koninie. Na przeznaczonym pod budowę placu stanęła tymczasowa kaplica, którą bp Zaręba poświęcił 5 grudnia 1971 r.
Wracając do problemu duszpasterskiego: postanowiłem, że gdy tylko dowiemy się o zasiedleniu kolejnego bloku, będziemy błogosławić mieszkania. Odpowiednio zredagowane ogłoszenia rozwieszaliśmy w klatkach schodowych. Aby zastać większość lokatorów, wybieraliśmy niedzielne popołudnia. Kapłan zabierał z sobą kropidło i wodę święconą oraz jakiś emblemat religijny do umieszczenia na ścianie. Nie przyjmowaliśmy ofiar. W każdym mieszkaniu zostawialiśmy informację o porządku Mszy św. i nabożeństw, godzinach pracy kancelarii, plan lekcji religii i dane teleadresowe parafii. Kartoteka wiernych rozrastała się. Na tej pierwszej, nietypowej wizycie duszpasterskiej byliśmy przyjmowani najżyczliwiej, ze wzruszeniem przez niemal wszystkich. Otwierały się przed nami drzwi i serca. Zapraszaliśmy domowników do złożenia „rewizyty” w kościele.
Ktoś powie: no cóż, zwyczajna inicjatywa duszpasterska. Nie taka zwyczajna w tamtych czasach, w PRL. Pierwsza nasza „akcja” odbyła się w lipcu 1973 r. Właśnie oddano do użytku budynki przy amfiteatrze. Zajechaliśmy (siedmiu księży) przed blok. I co widzimy? Dwa wozy milicyjne. Przyglądamy się uważniej – są: kilku mężczyzn w cywilu kręci się tu i tam. Naprawdę się starali, ale i tak było widać, że nas fotografują. Udaliśmy się do zajęć duszpasterskich; nie przeszkadzali nam.
Nazajutrz proboszcz został wezwany do władz miejskich. Wiedziałem, po co idę. W gabinecie przewodniczącego był jeszcze jeden pan. Przez godzinę na wyścigi tłumaczyli mi, że nachodzenie ludzi w ich mieszkaniach jest nadużyciem przeciwko Konstytucji, która gwarantuje wolność sumienia. Co innego w okresie świątecznym – dodawali ze zrozumieniem. Gdy brakowało im słów, zaglądali – nie siląc się na dyskrecję – do przygotowanej ściągi. Wreszcie zapadła cisza. Wtedy zapytałem: czy panowie już skończyli? Potwierdzili. Z pewnością myśleli, że zacznę się tłumaczyć, przyrzeknę, że już nie będę itd. Tymczasem usłyszeli: „Dobrze, że się spotkaliśmy, gdyż mam ważną sprawę do omówienia”. W tym czasie na osiedlu doszło do przygnębiającego wydarzenia: starsza kobieta niosła w siatce kilka butelek denaturatu, idąc, opróżniła jedną, znaleziono ją martwą przy drodze. Przedstawiłem obydwu panom nieco danych na temat alkoholizmu w Koninie i okolicach. „Ludzie dość dobrze zarabiają, a nie potrafią pożytecznie wydawać pieniędzy. Starsi i młodzi. Należałoby podjąć akcję przeciwdziałania. Wspólnymi siłami Kościoła, władz administracyjnych, organizacji, zakładów pracy. Urządzać prelekcje, pokazy filmów, prezentacje odpowiedniej lektury, rozwieszać afisze…”. Moi rozmówcy zapalili się do tematu. Wspólne plany snuliśmy przez ponad godzinę.
Przecież wiedziałem, że nic z tego nie będzie! Chodziło o co innego. Gdy już nagadaliśmy się i zmierzałem do drzwi, jeden z panów jakby ocknął się i zapytał: „Proszę księdza, a co z tamtą sprawą?”. Z dłonią na klamce odrzekłem bardzo poważnie: „Proszę pana: my tu omawiamy naprawdę poważne problemy, a pan jakąś tam sprawę wspomina…”. Głupio mu się zrobiło i tak się rozstaliśmy.