Dwa i pół roku od tragicznej katastrofy smoleńskiej wrak Tu-154M pozostaje nadal w rękach Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej. Kiedy zostanie wydany Polsce? – Dopiero wtedy, kiedy zakończy się rosyjskie śledztwo w tej sprawie – powtarza niezmiennie Kreml.
Sytuacja wygląda więc trochę tak, jak w tej starej opowieści o dwóch przyjaciołach, rozmawiających o pieniądzach. Jeden z nich pyta: – Kiedy oddasz mi dług? – Jak wrócę z Radomia – odpowiada drugi. – To kiedy tam jedziesz? – A nie wybieram się…
Wbrew elementarnym zasadom
Musiało upłynąć aż pół roku od katastrofy smoleńskiej, aby Rosjanie łaskawie zgodzili się w końcu, w październiku 2010 roku, na przykrycie samolotu brezentową płachtą. Solidniejsze zabezpieczenie wraku powstało jednak dopiero w styczniu tego roku, kiedy szczątki Tu-154 przykryto wiatą. Wcześniej wrak Tupolewa stał miesiącami odkryty, narażony na brud i działanie niesprzyjających warunków atmosferycznych – wiatru, deszczu, śniegu i surowego rosyjskiego mrozu. Taki sposób przechowywania jednego z kluczowych dowodów w sprawie katastrofy smoleńskiej już sam w sobie stanowi wielce wymowny test na prawdziwość intencji strony rosyjskiej. To także namacalne potwierdzenie kompletnej bezradności, obojętności i nieskuteczności działań polskiego rządu w tej sprawie.
Tajemnicą poliszynela jest również fakt, że w Smoleńsku działa jeszcze inny niszczycielski żywioł, a mianowicie miejscowi złodzieje i handlarze złomem. Bo mimo zapewnień rosyjskich władz o całkowitym zabezpieczeniu terenu wokół katastrofy i stałym dozorze sił policyjnych, szczątki samolotu były przez wiele miesięcy systematycznie rozkradane. Dowodem na to są relacje Polaków odwiedzających Smoleńsk, m.in. grupy warszawskich samorządowców, którzy – zaczepieni przypadkowo na ulicy przez jednego z mieszkańców Smoleńska – mogli na własne oczy obejrzeć jego garaż, w którym znajdowały się całkiem pokaźne fragmenty Tupolewa, a nawet elementy ubrań ofiar katastrofy z 2010 r.
W obliczu tak wielkiej skali karygodnych zaniedbań, trzech wybitnych polskich prawników – Bogusław Nizieński, Wiesław Johann oraz Piotr Andrzejewski – napisało w kwietniu br. list do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, w którym zaapelowało o jak najszybsze sprowadzenie pozostałości samolotu do kraju: „Kierujemy do Pana pytanie, czy i kiedy samolot wróci do Polski? Nie mamy wątpliwości, że jedynym organem procesowo powołanym do odzyskania wraku Tupolewa jest polska prokuratura. I to ona jest zobowiązana do aktywnego działania” – napisali prawnicy, argumentując, że „na naszych oczach demolowane są fragmenty samolotu. A sposób ich przechowywania urąga elementarnym zasadom zabezpieczenia materiału dowodowego”.
Gięty, cięty, myty
Niepokój o los Tu-154 zupełnie nie dziwi, zważywszy również na fakt, że samolot od samego początku poddawany był przez Rosjan dziwnym i zupełnie niezrozumiałym zabiegom. Prawdziwy szok i niedowierzanie wywołały zwłaszcza zamieszczone w internecie amatorskie filmy, dokumentujące rzeczywisty sposób „zabezpieczania” wraku, za pomocą brutalnego walcowania, cięcia i zgniatania, bez choćby minimalnej – i oczywistej w tej sytuacji – troski o zachowanie wraku w możliwie nienaruszonym stanie. Strona Polska co prawda nieśmiało próbowała przeciwko temu protestować, a Rosjanie i tak dalej robili swoje.
Potem przez długi czas w ogóle nie było wiadomo, co się dzieje z samolotem. Rąbka tajemnicy uchylono dopiero w kwietniu tego roku, przy okazji drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej, kiedy to Rosjanie dopuścili przedstawicieli zagranicznych mediów do wraku Tupolewa. I wtedy nastąpił kolejny szok: okazało się bowiem, że samolot wygląda tak, jakby został starannie umyty i oczyszczony. To wywołało falę kolejnych spekulacji na temat faktycznych intencji strony rosyjskiej – i to w sytuacji, gdy każdy detal, każda plama, każdy daktyloskopijny ślad czy najmniejsza choćby śrubka mogą mieć olbrzymie znaczenie dla wyjaśnienia całej katastrofy. Polscy śledczy wysłali oczywiście w tej sprawie zapytanie do Rosjan, ale bardziej chyba dla zasady niż z wewnętrznego przekonania. „Naczelna Prokuratura Wojskowa zwróci się do Rosyjskiego Komitetu Śledczego o wyjaśnienie przyczyn tych zabiegów. Podejrzewam, że podejmowano je z dobrą wolą” – zapowiadał wówczas prokurator generalny Andrzej Seremet.
A sami Rosjanie? No cóż, jak zwykle wszystkiego się wyparli. „Rosyjskie organy śledcze nie podejmowały żadnych czynności w celu oczyszczenia fragmentów wraku Tu-154M” – oświadczył Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej, sugerując, że nadzwyczajna czystość wraku jest prawdopodobnie wynikiem… opadów deszczu.
Rekonesans bez konkretów
„Nie widzę żadnych uzasadnionych powodów, dla których strona rosyjska z powodu śledztwa musiałaby przetrzymywać tak długo wrak Tupolewa” – stwierdził kilka miesięcy temu minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. I był to w zasadzie pierwszy, bardziej zdecydowany sygnał ze strony polskiego rządu, że chce rzeczywiście zabiegać o odzyskanie samolotu, stanowiącego przecież formalnie własność Rzeczypospolitej Polskiej. Tyle tylko, że co innego chcieć, a co innego móc. Sam Gowin stwierdził zresztą, że ma świadomość, iż w Rosji decyzje zapadają nie na szczeblu ministerstwa sprawiedliwości, ale na szczeblu najwyższym i decyzja w sprawie wraku Tu-154 należy tylko do „jednego człowieka na świecie, czyli prezydenta Putina”.
Nieco bardziej konkretne rozmowy zaczęła także prowadzić z Rosjanami w czerwcu br. Naczelna Prokuratura Wojskowa. Kilka dni temu w Moskwie przebywała m.in. specjalna kilkunastoosobowa grupa rekonesansowa, której zadaniem było zmierzenie wraku Tu-154 i opracowanie technicznych możliwości jego transportu do kraju. Według wstępnych ustaleń, szczątki Tupolewa miałyby zostać przetransportowane do Polski samolotem z lotniska Smoleńsk-Siewiernyj. Członek grupy ppłk Karol Kopczyk z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie stwierdził, że rozważana jest możliwość, aby na czas transportu elementy wraku były „rozbierane, a nie cięte”, po uprzednim oznaczeniu i skatalogowaniu wszystkich elementów. Strona Polska wskazała już nawet potencjalne miejsce przechowywania Tupolewa. Jak poinformował kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej, miałaby to być wojskowa baza lotnicza w Mińsku Mazowieckim. Według informacji portalu polska-zbrojna.pl, Tu-154 zostałby umieszczony w specjalnym hangarze odpornym na korozję i promienie UV, na tyle dużym, aby umożliwić rozłożenie szczątków samolotu w jego realnym kształcie. Ale znów wszystko rozbija się o realne możliwości działania. Rosjanie, owszem, zgodzili się na techniczne oględziny Tupolewa i zbadanie „potencjalnych możliwości” jego transportu, ale kiedy przyszło do konkretów, jak zwykle powiedzieli: „niet”. „Cały czas nie jest znany termin zakończenia rosyjskiego postępowania. Także podczas (…) rozmów w Smoleńsku nie zostały podane żadne daty” – przyznał ppłk Kopczyk. Optymistą w tej sprawie pozostaje jedynie prokurator generalny Andrzej Seremet, który jakiś czas temu stwierdził, że „są nadzieje, iż wrak Tu-154 wróci do Polski późną jesienią”. Szanse na to są jednak chyba mizerne, zważywszy na opieszałość rosyjskich śledczych i wielce prawdopodobny brak „woli politycznej” na Kremlu.
W tej sytuacji jedyną wymierną korzyścią z wizyty grupy rekonesansowej w Rosji jest sprowadzenie do kraju przeszło tysiąca próbek biologicznych i DNA ofiar katastrofy smoleńskiej. W Rosji pozostają jednak nadal nie tylko szczątki Tupolewa, ale także wiele rzeczy osobistych i ważnych przedmiotów należących do pasażerów samolotu – wśród nich m.in. telefon satelitarny prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda się je odzyskać…