Powiernik uczuć, rzecznik myśli i tęsknot, będący wybawieniem dla nieśmiałych i lękliwych. Wyczekiwany przez panny i łamiący najbardziej zatwardziałe męskie serca. List miłosny – zapomniane narzędzie komunikacji czy staroświecki zwyczaj?
Puśćmy wodze fantazji i przenieśmy się kilka stuleci wstecz. Prawie świta. Jan III Sobieski, jak zwykle, zasiada do napisania listu do swojej ukochanej. Trud przebytej podróży, niedogodności i nieludzkie zmęczenie odbierają mu jednak ochotę do głowienia się nad wyszukanymi sformułowaniami, za pomocą których mógłby zapewnić swoją wybrankę o dozgonnej miłości. Przeszukuje więc internet i ulega pokusie wykorzystania funkcji „kopiuj – wklej”...
Wędrowiec nie z tej ziemi
A teraz spróbujmy wyobrazić sobie zdziwienie malujące się na twarzy Marysieńki czytającej list od męża: „Dużo pisać by się chciało, ale czasu bardzo mało. Piszę zatem węzłowato: Kocham Ciebie – co ty na to?” albo wyznanie napisane z okazji 14 lutego: „Jeśli zdziwiona jest Twoja minka, z jakiej okazji ta walentynka, to przecież dzisiaj jest czternastego, święto każdego zakochanego”. Możemy się tylko domyślać, jakie konsekwencje dla ich związku miałaby taka korespondencja... To jedynie figlik wyobraźni, bo Jana III Sobieskiego i wyszukiwarkę Google dzielą przecież ponad trzy wieki. O jego listach, które już na trwałe wpisały się do kanonu polskiej epistolografii, Tadeusz Boy-Żeleński napisał: „Jedna rzecz nas uderza, kiedy czytamy te listy, mianowicie, jak Sobieski, który wydaje się z daleka bohaterem tej szlachetnej masy, jej najtypowszym reprezentantem, oddalił się od niej duchowo, właśnie przez swoją miłość. Pogłębiła go, wysubtelniła, uczyniła go niemalże innoziemcem w tym sarmackim kraju, wędrowcem zabłąkanym z Krainy Czułości”.
Dziś trudno nam uwierzyć, że autor bodaj najsławniejszych w Polsce listów miłosnych radził sobie sam, bez pomocy internetu. Dla wielu z nas wydaje się to niewyobrażalne, a nawet niemożliwe.
Pokonani przez banał
Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że cyberprzestrzeń przychodzi nam z pomocą przy każdej nadarzającej się okazji. Starając się za wszelką cenę oszczędzić swój czas, zostajemy złapani, jak to określił norweski antropolog społeczny Thomas Hylland Eriksen, w pułapkę „tyranii chwili”. Można tylko ubolewać, że dotyczy to każdej dziedziny naszego życia. Ba, dotyka nawet najbardziej intymnej sfery wyrażania i okazywania uczuć.
Ekonomiczność języka przejawia się w dążeniu do maksymalnego skondensowania informacji, co już nie pozostawia miejsca na homeryckie porównania czy epitety metaforyczne. O ile wszechobecna kondensacja słowa ma słuszne zastosowanie w codziennej komunikacji, to od święta może ograniczać.
Zbliżają się walentynki nierozłącznie związane ze sztuką epistolarną. Nie warto po raz wtóry powtarzać szablonowych już opinii, jakoby święto to było kwintesencją wszystkiego, co amerykańskie. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że rynek papierniczy zdominowany jest wprost przez gotowe, nierzadko kiczowate, wymagające zaledwie złożenia podpisu, kartki. Wiele do życzenia pozostawiają zamieszczane w nich teksty.
Przynajmniej z zasady, jako że składamy pod nimi swój podpis, a co bardziej nieśmiali, jedynie swoje inicjały, powinna nas interesować ich treść. Ta natomiast przypomina słowa piosenek tworzonych przez zespoły muzyczne, które w ostatnich latach zdominowały polską scenę muzyczną. Wydaje się jednak, że banalność sformułowań nam jednak nie przeszkadza, o czym świadczy popularność tego typu kartek i to nie tylko z okazji walentynek.
W zalewie tych z pretensjonalnymi, dziwacznymi, a nierzadko zawierającymi błędy stylistyczne czy ortograficzne tekstami, coraz trudniej znaleźć dziś zwykłą, niezawierającą życzeń kartkę. Bywa też, że niechęć kupującego do „gotowca” budzi wręcz zdziwienie sprzedających...
Oczywiście kopalnią wszelkich rymowanek „dla niewymagających” jest internet. Wystarczy wpisać słowo „życzenia” w wyszukiwarkę... W ślad za nim podąża i telewizja, która umożliwia widzom przesłanie scrolla – SMS-a pojawiającego się u dołu ekranu. Korespondencję otrzymujemy dziś przede wszystkim na skrzynki internetowe. Ich papierowe odpowiedniki są już passé. Poczta Polska wie o tym zbyt dobrze. Jej placówki, zwłaszcza w małych miejscowościach, są zamykane, o czym coraz częściej donoszą media.
Fast life, fast dating
Cyberprzestrzeń tylko pozornie ułatwia nam codzienne funkcjonowanie, wszystko sprowadzając do komendy: pobierz egzemplarz. Coraz rzadziej samodzielnie redagujemy umowy i pisma urzędowe. W sprawach służbowych i prywatnych kontaktujemy się za pomocą e-maili, Skype`a czy SMS-ów. Zamiast spotykać się w realu, umawiamy się na czatach i komunikatorach internetowych. Furorę robią portale społecznościowe, które w rzeczywistości funkcjonują pod hasłem: Kto mnie zna? Kogo ja znam?
Paradoksalnie jednak robimy wszystko, by nie dać się do końca poznać, unikamy więc ujawniania naszej tożsamości, posługując się nickami (pseudonimami), używamy emotikonów (znaki graficzne wyrażające uczucia), będących doskonałym komentarzem do każdej sytuacji.
Powoli zamiera sztuka posługiwania się słowem. Reforma egzaminów gimnazjalnych i dojrzałości, preferująca testy wymagające krótkich odpowiedzi, skutkuje niestety nieumiejętnością sformułowania dłuższej wypowiedzi.
Szczytem erudycji są dziś równoważniki zdań. Ubogie słownictwo, trudności z daniem odpowiedniej rzeczy słowa, parafrazując sformułowanie Cypriana Kamila Norwida, także we właściwym nazywaniu emocji, to tylko niektóre problemy, z którymi przychodzi nam się zmagać.
Szybkie życie, szybkie komunikowanie się zdobyło w końcu i ostatni bastion: kontakty międzyludzkie. Coraz większe grono zwolenników zyskuje speed dating, zwany także fast dating. Z tego nowego sposobu poznawania ludzi, zapoczątkowanego oczywiście w Stanach Zjednoczonych, można korzystać już w większych miastach Polski.
Ta impreza dla singli, w zależności od kategorii, polega na odbyciu nawet kilkunastu krótkich, bo trwających 3-4 minuty randek, w ciągu np. dwóch godzin, w wybranym punkcie miasta. Uczestnicy spotkania wybierają osobę, z którą chcieliby nawiązać bliższy kontakt. Fast dating, jak można przeczytać na stronach internetowych, nie tylko ułatwia szybkie i łatwe znalezienie „drugiej połówki”, ale gwarantuje także doskonałą przygodę.
Niezaspokojona tęsknota
Jakkolwiek jednak nie sprowadzalibyśmy podstawowych relacji damsko-męskich do transakcji kupna-sprzedaży, podświadomie odczuwamy brak efemerycznej aury niedopowiedzenia i tajemnicy – nieodłącznych towarzyszek miłości. Być może właśnie dlatego kilka lat temu filipiński haker, rozsyłając e-mailem list miłosny Love Bug, odniósł taki „sukces”. W ten sposób zainfekował wirusem serwery na całym świecie. Posługując się najstarszym tematem na świecie, podstępnie zwabił tych, którzy otworzyli jego wiadomość.
Inny eksperyment w 2007 r. przeprowadziła Rosalind Porter. W odpowiedzi na dominację e-maili, SMS-ów oraz gotowych walentynek, poprosiła 42 najpopularniejszych współczesnych pisarzy o napisanie listów miłosnych. Zbiór diametralnie różnych, a jednocześnie trafnie obrazujących miłość XXI w. listów, wydanych w formie książki, dowodzi, że tę romantyczną formę okazywania uczuć wystarczy jedynie odkurzyć, bo książka oczywiście stała się bestsellerem.
Uwodzić słowem
List miłosny od zawsze był obecny w literaturze. O zaletach ars epistolandi, wchodzącej w skład retoryki, dobrze wiedzieli starożytni Grecy i Rzymianie. Pierwszy zachowany poetycki list miłosny pochodzi z I w. p.n.e. i jest autorstwa rzymskiego poety Propercjusza. To właśnie na nim wzorował się później Owidiusz, pisząc Heroidy.
W średniowieczu sztuka uwodzenia słowem sprawiała nie lada kłopot, dlatego też w XII w. powstał najstarszy podręcznik do pisania listów Modi Dictaminum. Zawierał on praktyczne wskazówki, w jaki sposób zwracać się do wybranki serca czy ukochanego.
„Wiesz, ukochany, jako wie cały świat, jak bardzo zagubiłam się w Tobie, jak przez nędzny kaprys fortuny, nadzwyczajny wysiłek złośliwej zdrady obrabował mnie ze mnie samej, kradnąc Ciebie; a mój ból spowodowany tą stratą jest niczym w porównaniu z tym, co czuję z powodu sposobu, w jaki Cię utraciła” – to fragment najsłynniejszej miłosnej korespondencji. Znaleziony w XIII w., do dziś wywołuje spór wśród badaczy, czy opisana w listach tragiczna historia miłości filozofa Pierre’a Abelarda i jego uczennicy Heloizy wydarzyła się naprawdę. Nie zmienia to jednak faktu, że średniowieczny romans był chętnie podejmowanym tematem przez twórców późniejszych epok.
O zaletach pisania listów miłosnych wypowiadali się m.in. Wirginia Woolf czy Franz Kafka. Angielska powieściopisarka mawiała, że „najlepsze listy to te, które nigdy nie zostały opublikowane”. Franz Kafka w korespondencji skierowanej do Mileny, w której zakochał się w wieku 37 lat, pisał, że zaletą listu miłosnego jest to, że nieustannie można go czytać na nowo, nosić go przy sobie, chować do kieszeni i ponownie się nim cieszyć.
Pisz do mnie czule (po polsku)
Trzeba przyznać, że rację miał Cyceron, twierdząc, że epistola non erubescit (list się nie rumieni). Najstarszy miłosny list napisany po polsku pochodzi z ok. 1429 r.. Umieszczono go w tzw. kodeksie księdza Marcina z Międzyrzecza, ale do dziś trudno precyzyjnie określić, kto jest jego autorem.
Rozkwit sztuki uwodzenia słowem na ziemiach polskich datuje się od XV w. Walnie przyczynił się do tego Jan Ursyn z Krakowa, który w 1522 r. wydał łaciński listownik Modus epistolandi, czyli O sposobie pisania listów, w którym znalazł się m.in. przykładowy list miłosny. Listownik ten był podręcznikiem dla krakowskiej młodzieży, a to potwierdza fakt, że umiejętności tej uczono niegdyś na uniwersytetach.
Do klasyków polskiej epistolografii należy przede wszystkim wspomniany już Jan III Sobieski. Wymienić można też twórczość Zygmunta Krasińskiego korespondującego z Delfiną Potocką czy utwór Juliusza Słowackiego mający formę listu poetyckiego pt. Rozłączenie. Listy miłosne pisywali także Witkacy do swojej żony Jadwigi czy Maria Kuncewiczowa do męża Jerzego.
Korespondencja miłosna cieszyła się coraz większym zainteresowaniem. Miłosne wyznania pisane na perfumowanej papeterii, do której nierzadko dołączano pukiel włosów czy zasuszony kwiat, skrzętnie przechowywano jako najbardziej drogocenny skarb. Niekiedy były jedyną formą poinformowania wybranki o swoim uczuciu, zwłaszcza gdy związek napotykał społeczno-rodzinne przeszkody. Publikowane dziś wydania korespondencji miłosnej znanych artystów pozwalają czytelnikom spojrzeć na postać twórcy z innej strony. List miłosny rządzi się innymi prawami niż oficjalna korespondencja. Tutaj prawo głosu mają żywy język i autentyzm uczuć. Nie bagatelizujmy więc rady Skaldów, by „zejść z drogi, bo listonosz jedzie....” Może ma dla nas miłosny list?