Kiedyś częściej słyszałam to pytanie zadawane przez młodych ludzi, którzy kończyli liceum. Zastanawia mnie, dlaczego tak jest? Dlaczego pytanie o powołanie staje się czymś rzadkim? Czy to kwestia niepewności, przedłużania czasu na podjęcie decyzji o jakimś zaangażowaniu się na całość? A może kłopotów z wiernością w podejmowanych decyzjach, wyborach, zobowiązaniach? A może dlatego, że zapominamy o tym, że powołanie to także obietnica? Pewnie wszystko jakoś po trochu. A jednak przecież Bóg nie przestaje wołać – wciąż po imieniu, do tego konkretnego zadania i obietnicy, którą każdy z nas nosi w sobie. Jak biblijny Abraham – usłyszał Boże wezwanie, ale i obietnicę błogosławieństwa. I co jeszcze bardziej fascynujące – przez przyjęcie tego wezwania i wierność powołaniu on sam stał się takim błogosławieństwem dla innych! Bo czym tak naprawdę jest powołanie? Wezwaniem do pełni życia, do tego, by stać się jak ikona – podobieństwo Boga samego. Dla tego przecież stworzony jest człowiek i nic go w tym powołaniu – bycia obrazem Boga samego – nie zastąpi. Myślałam o tym, patrząc na odsłoniętą w czasie beatyfikacji twarz Jana Pawła II, promieniejącą ciepłem i światłem. On przecież, wypełniając swoje powołanie, stał się i dla nas błogosławieństwem. Ale tak przecież dzieje się zawsze, kiedy człowiek podejmuje wielkodusznie Boże wezwanie. Kiedy ufa i wierzy, czasem wbrew nadziei, że obietnica może się ziścić, może stać się faktem. Bardzo lubię piosenkę, którą śpiewa Enya w pierwszej części ekranizacji Władcy pierścieni – bo to piosenka o powołaniu właśnie, o tym, że przez przyjęcie wezwania obietnica może naprawdę stać się żywa. O tym, że każde powołanie wiąże się z trudem, ale i pięknem. O tym, że warto swoje powołanie rozpoznać i je podjąć , bo wtedy piękno złożone w nas może zajaśnieć pełnym blaskiem także dla innych.