Logo Przewdonik Katolicki

Na tropie "nadczłowieka"

Adam Suwart
Fot.

Śladów urojonego nadczłowieka szukali w jaskiniach Pirenejów, łańcuchach górskich Szwecji, a nawet w odległej Boliwii i niedostępnym Tybecie. Przy udowadnianiu swoich teorii nie cofali się przed najgorszymi czynami.

 

Śladów urojonego „nadczłowieka” szukali w jaskiniach Pirenejów, łańcuchach górskich Szwecji, a nawet w odległej Boliwii i niedostępnym Tybecie. Przy udowadnianiu swoich teorii nie cofali się przed najgorszymi czynami.

 

W połowie lat 30. XX stulecia z inicjatywy Reichsführera – SS, szefa Gestapo, Heinricha Himmlera, powołano w Niemczech do życia Instytut „Ahnenerbe”. Ta nazistowska instytucja, której niewinnie brzmiąca nazwa w tłumaczeniu na język polski znaczyła „dziedzictwo przodków”, była jedną z największych ambicji osobistych Himmlera. Według pompatycznych zamysłów założyciela, Instytut „Ahnenerbe” miał być placówką naukowo-badawczą, dydaktyczną i edukacyjną, której ustalenia zamierzano spożytkować do uformowania ideologicznych podwalin pod nadchodzącą zbrodniczymi krokami „tysiącletnią Trzecią Rzeszę Niemiecką”. Himmler traktował instytut jak swoje „najdroższe dziecko”. Najpierw wywalczył u samego Hitlera możliwość powołania placówki, następnie zdobywał dla niej cenne siedziby, z których główna mieściła się w zamku Wawelsburg, specjalnie zaadaptowanego na potrzeby pseudonaukowego instytutu. Z roku na rok, potężny aparat hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy wspierał coraz większymi subwencjami, także budżetowymi, instytut oraz jego zadziwiające rozmachem, a przerażające charakterem badań, tajemne ekspedycje.

 

Mityczny „nadczłowiek”

 

Główną obsesją Himmlera było naukowe „udowodnienie” wyższości rzekomej rasy aryjskiej, owego pangermańskiego „nadczłowieka”, nad pozostałymi „rasami” ludzkimi, szczególnie zaś nad mieszkańcami europejskiego Wschodu: przede wszystkim Żydami wschodnimi (tzw. Ostjuden), Słowianami, w tym m.in. Polakami, a także Romami, oraz wieloma innymi grupami ludności. Według rasistowskich, dyskryminacyjnych założeń hitleryzmu, rozwijanych od lat 20., wymienione nacje i grupy etniczne były „zepsute”, „słabe” i nie miały prawa egzystować w przyszłej Rzeszy Niemieckiej. Tym grupom demagogiczni ideolodzy niemieckiego narodowego socjalizmu przeciwstawiali ideał aryjczyka, smukłego, błękitnookiego, harmonijnie i atletycznie zbudowanego osobnika, o nadzwyczajnych przymiotach ciała i umysłu, o moralności „pana”, która każe gardzić współczuciem i miłosierdziem, a stawia na siłę i walkę. Absurdalność megalomańskiej doktryny rasowej niemieckiego nazizmu podkreśla gorzki humor anegdoty, już w latach 30. krążącej tu i ówdzie, która mówiła, że najbardziej modelowymi „aryjczykami” są: błękitnooki blondyn, którym był ciemnowłosy Hitler o ciemnych oczach, smukły atleta, którym był drobny, asteniczny Goebbels, oraz wysoki mężczyzna, jakim był niskiego wzrostu Himmler. Niemające żadnych podstaw pseudonaukowe urojenia byłyby może i śmieszne, gdyby nie doprowadziły do największych zbrodni, jakie przyszło poznać ludzkości. Przyczynił się do tego właśnie Instytut „Ahnenerbe”.

 

Od Tybetu po Indian

 

W ramach prac instytutu podjęto cały szereg okrytych tajemnicą państwową ekspedycji określanych jako „naukowo-badawcze”. Ich podstawowym założeniem było dowiedzenie istnienia antycznej prarasy „aryjczyków”, których potomkami mieli być właśnie ówcześni, „czyści rasowo” Niemcy. Nie przeszkadzało to członkom ekspedycji prowadzić pod tym kamuflażem akcji politycznych i szpiegowskich na odwiedzanych terytoriach. A wysłannicy Himmlera trafiali w odległe, a dla wielu wręcz niedostępne zakątki świata. Jedna z nich zawiodła Niemców aż w Himalaje oraz w zamknięte dla większości podróżników święte miejsca Tybetu. Do wyprawy tej, przygotowywanej przez długie miesiące, doszło krótko przed wybuchem II wojny światowej. Zainspirowany przez orientalistę Walthera Wüsta, Himmler był przekonany, że aryjski „nadczłowiek” dotarł w prehistorycznej przeszłości aż do dalekiej Azji. Tam miał pozostawić swych szlachetnych potomków, których pseudonaukowcy z „Ahnenerbe” widzieli w bramińskich kapłanach, mongolskich wojownikach i japońskich samurajach. Nawet tybetańskich lamów, jako rzekomo wyższych, o bardziej europejskich rysach i jaśniejszej karnacji niż pospolici Tybetańczycy, uznawano za potomków aryjskich wojowników, zdobywających niegdyś podobno Azję! Na te aberracje wydawano ogromne kwoty, ale nie było tego dość. Himmler nakazał innym ekspedycjom: poszukiwania Graala, skarbów Templariuszy, runicznych znaków w górach południowo-zachodniej Szwecji, rysunków i pisma pierwotnych „aryjczyków” w jaskiniach Pirenejów, a nawet śladów rzekomych pierwotnych kultów aryjskich, w Meksyku, gdzie pozostały świadectwa tajemniczych kultur indiańskich. Himmler i jego poplecznicy uważali jednak, że do wzniesienia takich kompleksów, jak Teotihuacan, zdolni byli tylko aryjscy „nadludzie”, którzy do Ameryki mieli dotrzeć wiele stuleci przez Kolumbem.    

 

Odlewy czaszki i kolekcje szkieletów

 

Ze wszystkich wypraw przywożono precyzyjną i skrupulatną dokumentację. Były to filmy, fotografie, rysunki, portrety, odlewy głów i maski badanej ludności tubylczej, szkielety wykopanych potajemnie zmarłych. Następnie na terenie Rzeszy czyniono z tego materiału wystawy antropologiczne i etnograficzne, w dowolny sposób, według skażonych ideologią, pozanaukowych kryteriów, prezentujące dzieje nieistniejącej „rasy aryjskiej”. Działalność instytutu, mimo że zaangażowano w nią także niemieckich pracowników naukowych, którzy wcześniej pracowali nawet na uniwersytetach,  przynosiła także wymierne szkody materialne. Przy dokonywaniu „badań” niszczono niekiedy bezpowrotnie zabytki kultury ludzkiej. Tak było m.in. ze słynnymi zapisami runicznymi w górach Szwecji, które częściowo zniszczono, wykonując nieudolne odlewy gipsowe run, co wywoływało zresztą protesty pozaniemieckiego świata naukowego.

W najokrutniejszą fazę działalności Instytut „Ahnenerbe” wszedł w latach II wojny światowej. Wtedy nie wystarczały już odlewy czaszki czy ciała. Kierownictwo instytutu postanowiło zgromadzić prawdziwe modele, prezentujące „zdegenerowaną rasę podludzi” na przykładzie świeżo uzyskanych ludzkich szkieletów. Jeden z ss-manów, Bruno Beger, wyjechał w tym celu do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz, gdzie osobiście dokonał selekcji interesujących go „osobników”. Wybrał spośród wygłodzonych, przerażonych  więźniów tych, którzy według niego prezentują „najwięcej odmian żydostwa” – a więc Żydów z Grecji, Polski, Niemiec, zachodniej Europy. Do tego dołączył dwóch więźniów Polaków oraz czterech Azjatów. Te niewinne ofiary, zapewne nieświadome czekającej ich makabry, zostały pomierzone, opisane, zaklasyfikowane i poddane wstępnym „badaniom”. Następnie przewieziono je do obozu Natzweiler w Wogezach. Los więźniów był nadzwyczaj tragiczny: część osadzonych w obozie poddano eksperymentom medycznym – np. wytrzymałości na zabójczy gaz musztardowy czy ogromnie bolesnym zabiegom „ekonomicznego ubezpłodnienia”. Następnie postanowiono uzyskać „kolekcję szkieletów żydowskich”. W tym celu grupy więźniów gazowano w komorach, a następnie ich ciała rozpuszczano w specjalnie zamawianych przez Niemców cynowych wannach, wypełnionych roztworem kwasu solnego, w laboratorium anatomicznym w Strassburgu. Kres tym skrajnie wynaturzonym praktykom przyniosło zakończenie wojny. Jednak spośród kilkudziesięciu czołowych „naukowców” Instytutu „Ahnenerbe”, jedynie kilku pociągniętych zostało do odpowiedzialności karnej po wojnie, m.in. w ramach procesów norymberskich, przez które przewinęła się sprawa Instytutu Himmlera. Zbyt wielu zaś, ku milczeniu społeczności naukowej powojennych Niemiec, robiło kariery także później, nader łatwo zapominając o swym współudziale w makabrycznych praktykach, o których ludzkość nigdy nie powinna zapomnieć.

 

W ramce, obok skanu okładki książki:

 

Działalność założonego przez Heinricha Himmlera Instytutu „Ahnenerbe” opisała w błyskotliwej książce, wydanej w 2009 r. przez Wydawnictwo Zysk i S-ka, Heather Pringle, kanadyjska badaczka. Dzieło to, zatytułowane „Plan rasy panów”, napisane niezwykle wartkim językiem, a przy tym uwiarygodnione rzetelnym aparatem naukowym, jest niezbędnym przyczynkiem do badania roli niemieckich zbrodni z czasów II wojny światowej, w ich szczególnie osobliwym wydaniu, jakim był Instytut „Ahnenerbe”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki