– Pochodzę z Opalenicy, gdzie - jeszcze w czasie okupacji - rozpocząłem naukę w szkole podstawowej, którą dokończyłem już po wojnie, w 1950 r. Pamiętam, że z naszej klasy aż dziesięciu kolegów, w tym i ja, chciało kontynuować edukację w Niższym Seminarium Duchownym w Wolsztynie. Taki zapał wzbudził w nas nasz wikariusz, a zarazem opiekun ministrantów ks. Włodzimierz Okoniewski, który zresztą był później prefektem w tym seminarium. Ostatecznie jednak poszedłem do Liceum im. Juliusza Słowackiego w Grodzisku Wlkp., skąd po zdanej maturze zgłosiłem się do Wyższego Seminarium Duchownego w Poznaniu.
Jak pamiętam, czas seminaryjnych ćwiczeń duchowych i intelektualnych zniosłem bardzo pogodnie i radośnie. W 1960 r., razem z kolegami kursowymi, otrzymaliśmy upragnione święcenia kapłańskie. Tak więc łaska powołania, dzięki wysiłkowi wielu szlachetnych wychowawców, nie okazała się próżna. Zaraz też rozpocząłem pracę duszpasterską, najpierw jako wikariusz w Zbąszyniu, potem w Rakoniewicach i w Poznaniu w parafii pw. św. Marcina, a następnie w parafii pw. Bożego Ciała.
W 1974 r. mianowany zostałem wikariuszem w parafii pw. św. Andrzeja Boboli na poznańskim Junikowie, a rok później tamtejszym proboszczem. Jestem tutaj już 35 lat. To długi czas, w którym między innymi dane mi było przyczynić się do powstania Ośrodka Duszpasterskiego na Osiedlu Kwiatowym, z którego później została utworzona parafia pw. św. Jadwigi Śląskiej.
Jednak największym wyzwaniem była dla mnie budowa kościoła parafialnego rozpoczęta w 1975 r., której towarzyszyłem na stanowisku koordynatora, zaopatrzeniowca, doradcy, a czasem i pracownika fizycznego. Budowanie w tamtych czasach nie było łatwe. Na wydanie zgody parafia czekała od 1946 r. W końcu, w 1974 r. władze komunistyczne wydały ją, ale jedynie na remont. Za wykonanie projektu kościoła groziły poważne konsekwencje, ale znalazł się jeden bohater: inż. architekt Aleksander Holas. O dostępności, a raczej niedostępności, materiałów budowlanych i specjalistycznego sprzętu lepiej nie mówić... Znaleźli się jednak ludzie pełni zapału, a Opatrzność czuwała nad nami. Pierwsza część kościoła, w której zaczęliśmy odprawiać nabożeństwa, powstała do Bożego Narodzenia 1976 r. Rozbiórkę pozostałości po dawnej świątyni rozpoczęliśmy w lutym 1977 r., a potem rozpoczęła się budowa zakończona na trzy dni przed Bożym Narodzeniem 1978 r.
Po latach zadaję sobie pytanie: Co jest trudniej budować – świątynię czy królestwo Boże w sercach ludzkich? Myślę, że tak naprawdę nie ma to znaczenia, bo Kierownik jest ten sam – Bóg. Trzeba Go po prostu słuchać i to On wydaje opinie. Przy wylewaniu betonu pewne efekty widzi się od razu. Czasem można coś poprawić. Ludzie też niekiedy okazują, że coś dobrego się w nich zbudowało. I to cieszy. Czasem nawet dają się „naprawić”, ale my nazywamy to łaską, więc nie podlega to ocenie. Dla mnie budowanie to spełnianie marzenia, aby budynek jak najlepiej służył ludziom i umacniał ich na drodze do zbawienia.
Dzisiaj mogę już powiedzieć, że lata pracy kapłańskiej były (i wciąż są!) pełne doświadczenia Bożej dobroci. Świadomość, że „słudzy nieużyteczni jesteśmy, cośmy mieli zrobić, to zrobiliśmy” pomaga zachować pogodę ducha i umacnia ufność w Miłosierdzie Boże. Jestem też wdzięczny Bogu za łaskę powołania, którą mnie obdarzył, a ludziom za życzliwe wspieranie mnie we wszystkich działaniach duszpasterskich.