Ludwik Martin chciał wstąpić do klasztoru, ale nie znał łaciny – wyuczył się więc fachu zegarmistrzowskiego. Pewnego dnia na moście św. Leonarda w rodzinnym Alenson spotkał Zelię Marię Guerin, córkę carskiego żołnierza, która również marzyła niegdyś o życiu zakonnym, ostatecznie jednak została koronczarką. Dziewczyna zaś, mijając Ludwika na owym moście, usłyszała wewnętrzny głos: „To ten, którego przygotowałem dla ciebie”. Trzy miesiące później byli już małżeństwem.
Małżeństwo
Dzieci przychodzące kolejno na świat nie przysłoniły małżonkom siebie nawzajem. „Nasze uczucia były zawsze nastrojone na jeden ton” – pisała Zelia, w innym miejscu dodając: „On zawsze był moim pocieszycielem i podporą”, „Jestem zawsze z nim szczęśliwa; on jest tego przyczyną, że życie moje jest bardzo miłe. Mąż mój - to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów”. „Kocham Cię z całego serca i czuję, że podwaja się jeszcze moje uczucie przez to pozbawienie Twojej obecności. Byłoby dla mnie niemożliwością żyć z daleka od Ciebie”.
Choć każde z małżonków prowadziło własny interes – w jubilerstwie i koronczarstwie – to gdy Zelia nie była już w stanie pogodzić obowiązków domowych z zawodowymi, Ludwik zrezygnował z części swojej pracy, by pomóc w zakładzie koronczarskim żony. Jako pracodawcy państwo Martin byli zawsze uczciwi, terminowo i godnie płacili swoim pracownikom i nigdy nie otwierali swoich zakładów w niedzielę. W liście do bratowej Zelia pisała: „Będę bardziej uważna, by nic nie kupować w niedzielę. Nie jestem pod tym względem tak surowa jak Ty i mój mąż. Jeśli zajdzie potrzeba - np. bułeczek dla dzieci - to je kupię. Bardzo często podziwiam skrupuły Ludwika i mówię sobie: oto człowiek, który nigdy nie próbował zbić fortuny. Kiedy się urządzał, jego spowiednik pozwolił mu, żeby miał swój sklep z biżuterią otwarty w niedzielę do południa. Nie chciał skorzystać z pozwolenia, pozbawiając się dobrych obrotów. A mimo to jest bogaty”.
Rodzicielstwo
Zelia bardzo kochała dzieci i chciała ich mieć jak najwięcej. Przed narodzeniem Teresy, która była najmłodszą z rodzeństwa Martin, pisała: „Kocham dzieci do szaleństwa. Urodziłam się po to, by je mieć, ale wkrótce nadejdzie czas, że to się skończy. Dwudziestego trzeciego bieżącego miesiąca skończę czterdzieści jeden lat, a w tych latach bywa się babcią”.
Państwo Martin mieli dziewięcioro dzieci, z czego czworo zmarło we wczesnym dzieciństwie. Wychowywali je pobożnie, ale bez zbędnej dewocji.
Zelia cieszyła się dziećmi i chętnie o nich opowiadała. Cieszyła się ich sukcesami i urodą. Mąż Ludwik również poświęcał im bardzo dużo czasu. Mimo to dzieci nie rozpieszczano: na co dzień otrzymywały tylko niezbędne rzeczy, inne zaś były wyczekanymi prezentami.
Zdrowy rozsądek
Zdrowy rozsądek i roztropne umiarkowanie były charakterystycznymi cechami wychowania w rodzinie Martin. Teresa zapomniała pomodlić się wieczorem? Trudno, zrobi to rano. Maria chce chodzić codziennie na Mszę św. o szóstej rano? Pobożne to, ale to zbyt wczesna pora dla młodej dziewczyny. Przyjezdni misjonarze głoszą kiepskie kazania? Cóż, potraktujmy to jako kolejną pokutę.
Tak wychowywane dziewczynki były jednocześnie świadkami wspólnych modlitw w rodzinie. Żegnały i witały ojca powracającego z kolejnych pielgrzymek. Dostawały od niego pieniądze, by mogły dawać je ubogim. Widziały żebraków, których rodzice przyprowadzali z ulicy, by ich nakarmić i umyć. Ba – jednego z nich ojciec poprosił nawet o błogosławieństwo nad córkami! Państwo Martin doskonale zdawali sobie sprawę, że nie wychowują dzieci dla siebie ani nawet dla świata – ale wychowywali je dla nieba.
Święci codzienni
Beatyfikacja sprzed dwóch lat nie była nagrodą za to, że wszystkie ich córki wstąpiły do zakonu. Nie była również efektem ubocznym tego, że jedna z nich, św. Teresa z Lisieux, ogłoszona jest doktorem Kościoła. Państwo Martin są błogosławieni jako wzór chrześcijańskiego małżeństwa, które do świętości doszło drogą codziennych obowiązków. Tajemnica ich miłości tkwi być może w tym, o czym mówił kard. Martins: zanim spojrzeli sobie w oczy, długo wpatrywali się w twarz Chrystusa.