Poza tym te wszystkie pozycje… siedzenie po turecku, wdech – wydech, szukanie siebie wewnątrz własnej osoby. Chociaż z drugiej strony jest to chyba jednak pociągające, bo coraz częściej ludzie ćwiczą jogę, zapisują się na ćwiczenia z oddychania relaksacyjnego, etc. Takie bezpośrednie zetknięcie się z czymś nieuchwytnym musi być w pewnym stopniu pociągające. Bliski kontakt z czymś niewyrażonym, z rzeczywistością absolutnie duchową, z czymś „ponad” jest porywający, bo możemy się na samych sobie przekonać, że nasz duch istnieje.
Jak się jednak okazuje, i w Kościele mamy cały wachlarz modlitw medytacyjnych, polegających na zagłębianiu się w treści nadprzyrodzone, w Boskie objawienie, a przy tym powtarzamy medytacyjnie tę samą frazę. Co więcej, doskonale znamy te modlitwy i być może dlatego, że są tak bardzo poruszające sferę ducha, niektórzy uważają je albo za bardzo trudne, albo wręcz na nudne, jak np. litania, w której powtarzamy „zmiłuj się nad nami, zmiłuj się nad nami, zmiłuj się nad nami”, a jednocześnie rozmyślamy nad miłością Boga – „serce Jezusa włócznią przebite”.
Inną modlitwą prowadzącą nas ku medytacji jest tak popularny szczególnie w październiku Różaniec. Przecież to nie jest odklepywanie „zdrowasiek”. Przez powtarzanie słów Pisma Świętego zanurzamy się w Boskiej rzeczywistości, by medytować nad życiem Jezusa, nad prawdami naszej wiary. Różaniec to modlitwa serca, która jest przepełniona spokojem. Różańca trzeba się uczyć, a nie od niego uciekać. Każdy może zatopić się w medytacji, ale uwaga: to nie przychodzi łatwo, lekko i przyjemnie, to stopniowo staje się piękne, głębokie i poruszające. Modlitwa różańcowa potrafi poruszyć jak defibrylator, ale wymaga czasu, a nade wszystko potrzebuje zaangażowania ducha, a nie tylko warg. Niełatwe to jest. Pewnie, że tak. Ciągle się uczę i ciągle odkrywam.