Logo Przewdonik Katolicki

Męczennik za wiarę

Milena Kindziuk
Fot.

Męczeństwo to upodobnienie się do Chrystusa w życiu i w śmierci. To ukoronowanie całego życia.

Męczeństwo to upodobnienie się do Chrystusa w życiu i w śmierci. To ukoronowanie całego życia.


Był wieczór 19 października 1984 r. Gdy ks. Popiełuszko wracał po Mszy św. w Bydgoszczy do Warszawy, jego samochód został zatrzymany przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, przebranych w mundury milicji drogowej. Byli to: Waldemar Chmielewski, Grzegorz Piotrowski i Leszek Pękala.
Kierowca ks. Popiełuszki, Waldemar Chrostowski, jak sam twierdzi, został skuty kajdankami, a później w czasie jazdy udało mu się wyskoczyć z pędzącego z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę samochodu. Ks. Popiełuszkę zaś związano i wrzucono do bagażnika. I tak naprawdę nie wiadomo, co działo się z nim dalej. Fakty są znane jedynie z zeznań zabójców i z ciężkich obrażeń ciała, które wykazała później sekcja zwłok.

Ksiądz w bagażniku
Wynika z nich, że kapłan cały czas miał zakneblowane usta i skrępowane sznurkiem ręce. Leżał w zamkniętym bagażniku Fiata 125 p. Gdy samochód dojeżdżał do Torunia, ksiądz podobno odzyskał przytomność i zaczął wyginać pokrywę bagażnika. Wtedy samochód zjechał z szosy na parking przy hotelu Kosmos. Zabójcy zmieniali tablice rejestracyjne, dlatego też Pękala od wewnątrz samochodu otworzył dźwignią bagażnik. A ks. Popiełuszko w tym czasie usiłował się uwolnić. Zaczął uciekać z bagażnika. Wołał pomocy. Ale Piotrowski szybko go dogonił. Zaczął bić księdza pałką i pięściami. Po głowie i karku. Ponownie pozbawił go przytomności. Nie było to trudne: był silny, miał prawie dwa metry wzrostu i ważył ponad 100 kg, ksiądz zaś był drobny i szczupły.
Pękala zakneblował wtedy ks. Popiełuszce usta. Potem skrępował mu sznurem ręce i nogi. Chmielewski wymienił w samochodzie tablice, a Piotrowski z Pękalą wrzucili nieprzytomnego księdza do bagażnika. Zamknęli pokrywę i ruszyli w stronę Włocławka.
Kiedy znów zauważyli, że klapa bagażnika podnosi się, skręcili w boczną leśną drogę i położyli księdza na ziemi. Piotrowski znów bił go pałką po głowie. Chmielewski i Pękala założyli mu knebel w ustach, po czym Pękala zakleił mu usta plastrem o szerokości 5 centymetrów. Potem owinął ten plaster dwukrotnie dookoła głowy. Następnie zabójcy sznurem przywiązali mu do nóg worek z kamieniami ważącymi ponad 10 kg. Nogi podkurczyli do tyłu i założyli na szyję pętlę ze sznura, którego końce przywiązali do nóg; tak że przy próbie prostowania nóg, pętla zaciskała się na szyi.
Potem ks. Jerzy, nie wiadomo czy żywy, czy martwy, został wrzucony do Wisły z tamy pod Włocławkiem.

Trudno było rozpoznać ciało
Ciało kapłana zostało odnalezione 30 października. W nocy przewieziono je do Zakładu Medycyny Sądowej w Białymstoku, gdzie w obecności dwóch księży - delegatów Prymasa Polski – została przeprowadzona identyfikacja zwłok.
– Ujrzeliśmy leżące na wznak na stole ciało ks. Jerzego, przykryte z wierzchu białą tkaniną – opowiada ks. Grzegorz Kalwarczyk, dziś kanclerz warszawskiej kurii. – Spod tkaniny widać było prawy bok i rękę ułożoną obok ciała i prawie całe nogi. Po zdjęciu tkaniny ukazało się nagie ciało, zszyte na krzyż wzdłuż i w poprzek. Zszyte było również lewe ramię od łokcia do barku. Całe ciało było tak zmienione, że mieliśmy kłopoty z jego rozpoznaniem. Zawsze wydawało mi się, że jestem „twardy”, wytrzymały. Ale to, co wtedy ujrzałem, naprawdę mną wstrząsnęło – relacjonuje.
Po chwili ciszy kontynuuje swą opowieść:
– Całe ciało było pokryte sińcami, dolne części goleni wyglądały tak, jakby pozdzierano z nich naskórek albo jakby były objedzone przez faunę wodną. Twarz – pożółkła, oczodoły poczerniałe, palce u rąk i nóg koloru szaro-brązowego, przeżarte wodą. Włosów jakby mniej.
Z samego wyglądu twarzy trudno było ustalić tożsamość zwłok. W identyfikacji pomógł jeden z hutników – Jacek Lipiński, który od dentystki księdza Jerzego przywiózł z Warszawy wykaz uzębienia i lusterko dentystyczne. Sprawdzenie dało wynik pozytywny. Chcąc jednak uniknąć wątpliwości, księża poprosili do pomieszczenia braci ks. Popiełuszki, którzy czekali wraz z rodzicami na korytarzu. Jeden z nich rozpoznał znamię na klatce piersiowej.
– Tak, to jest mój brat – powiedział.

Co znaczy męczeństwo
Nie ulega wątpliwości, że ciało księdza było umęczone i zmasakrowane, że poniósł on śmierć męczeńską. Męczeństwo jednak sprawiają nie same udręki, ale motywy, z powodu których ktoś był torturowany i zabity. Liczy się wewnętrzne usposobienie, intencja, oddanie się Bogu.
Kiedy ks. Jerzy znalazł się w sytuacji ostatecznej, nie zaparł się, nie uniżył, nie obiecywał oprawcom, że przestanie głosić prawdę albo że podejmie z nimi współpracę, byle tylko ocalić życie. W momencie śmierci wytrwał do końca - jak wcześniej w życiu. I to właśnie świadczy, że jest męczennikiem za wiarę.
Pojęcie męczeństwa ma bogatą tradycję, sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa - wyjaśnia ks. prof. Józef Naumowicz z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, patrolog. – Oznacza oddanie życia za wiarę. Jednak polskie słowo „męczennik” akcentuje jedynie męczarnie i cierpienia. Natomiast istotne tu są okoliczności, w jakich ktoś ponosi śmierć, a także wewnętrzne usposobienie człowieka męczonego. Tortury i śmierć są jedynie potwierdzeniem wierności aż do końca. Liczy się sposób, w jaki ktoś cierpi i umiera, i przez to składa świadectwo swej wiary. Bo pierwotnie męczeństwo nazywano „świadectwem” (martyrium).
Udowodnić, że ktoś ginie za wiarę, a nie z innych racji, nie jest jednak łatwo. Nie dla wszystkich jest to jasne w przypadku ks. Jerzego. – Nie było to oczywiste nawet w czasach pierwszych chrześcijan – mówi ks. prof. Naumowicz. Nie chodzi tu jednak o to, by wnikać w intencje bezpośrednich sprawców męczeństwa i osądzać, czy ten, kto zadawał tortury lub wydawał czy wykonywał wyrok, działał z wrogości do wiary. - Ludzie ci stanowili nieraz jedynie element systemu totalitarnego, który napędzał mechanizm nienawiści do Kościoła. Nie chodzi więc tu o oskarżanie sprawców, gdyż tym zajmują się sądy cywilne. Tym bardziej że męczennik nie może być nigdy użyty „przeciwko” komukolwiek – tłumaczy ks. Naumowicz.
Ksiądz Jerzy sam nie szukał męczeństwa. Prawdopodobnie chciał się nawet ratować w ostatnich chwilach życia. Był to naturalny odruch, by ratować życie. Bo w męczeństwie nie chodzi o to, by dać się zabić, by pokazać swe bohaterstwo lub zginąć w niewyjaśnionych okolicznościach.
- Zawsze trzeba ratować życie, dopóki można. Od początku Kościół podkreślał, że nie wolno samemu szukać męczeństwo ani też się narażać na nie. Uczył wartości życia. Jeżeli słyszmy nieraz, że pierwsi chrześcijanie ochoczo umierali dla Chrystusa, to chodzi o takie sytuacje, kiedy już nie ma wyjścia, nie ma ratunku, kiedy ucieczka byłaby publiczną zdradą wiary. Męczeństwo jest bowiem świadectwem – podkreśla ks. prof. Naumowicz. - Składa się je wobec innych ludzi, gdy swą postawą wobec prześladowań, cierpienia czy śmierci pokazuje się im, że Bóg istnieje, że w nas działa i w nas zwycięża strach, ból czy złość. Takie świadectwo przynosi dobro duchowe innym ludziom, przyczynia się do ich zbawienia. W przeciwnym wypadku należy starać się ratować życie.
Męczennik nie umiera dla idei. On umiera za konkretną osobę. Za Chrystusa. I umiera w jedności z Nim. Męczeństwo to upodobnienie się do Chrystusa w życiu i w śmierci. To ukoronowanie całego życia wiary i miłości. Jak zaznacza ks. Naumowicz, trzeba bowiem długo żyć w przyjaźni z Chrystusem i mieć z Nim silną więź, by zachować tę więź w najtrudniejszej próbie życia.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki